Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2018

Fotki spacerowe, czyli Namur i okolice.

Obraz
Na początek - okolica. Samo Namur skąłda się ze ścisłego centrum i kilku osobno nazywanych dzielnic. Nie wiem jak to dokładnie wygląda administracyjnie, ale całośc ma około 100 tys. mieszkańców. Do "odległoego" hipermarketu w Jambes idzie się z drugiego końca Namur jakies 30 min. Ponieważ zwykle zakupy sa większe - jeździmy samochodem a przejazd zajmuje około 7 - 10 minut. Ścisłe centrum jest mocno zabudowane (coś jak Kraków w obrębie plant), a dalej zaczynają się górki na północ i rzeki na południe. Własciwie od naszej Boulevard d' Herbatte juz jest w górę i za chwilę pojawia się tabliczka "Bouge" oznaczająca kolejną dzielnicę/miejscowość. A na wschodzie mamy takie coś. Te skały ciągną się spory kawałek za miastem. Podobno w nocy są bardzo ładnie podświetlone i dobrze widoczne z drogi. Tak czy inaczej robią naprawdę fajne wrażenie. Rzeki mamy dwie, łączą się przy cytadeli (albo raczej cytadela została zbudowana przy ujśc

Ja wymiękam...

Dziś po prostu musze podzielić się nowościami. Poszłam do urzędu miasta po elektroniczne ID. Na mojej szczęście Anna zaoferowała się, że pójdzie ze mną w charakterze tłumacza. Całe szczęście, bo byłoby ciężko. Kolejki w urzędzie minimalne, nie wiem czy czekałyśmy 3 minuty. Mój adres oficjalnie został zmieniony. Dostałam kolejny poświadczający moją belgijską rezydenturę papier. Tak, mogę dostać elektroniczne ID ale byłoby lepiej gdybym poczekała na zmianę adresu. Jeśli mi się spieszy, to nie ma problemu, mogę to załatwić dziś. Zdjęcie. Ale jak to zdjęcie, dałam wam już dwa! A, trzeba kolejne tamte poszły gdzieś indziej? I nie były skanowane i nie ma do nich dostępu? Aha. Ale ja nie mam zdjęć. Jest automat? Super... Automat nie działa. W drugim... coś się zawiesiło po zrobieniu zdjęcia i się zrestartował. Anna poszła  poprosić o pomoc. Po chwili wraca i mówi: jest trzeci automat i mamy żeton. OK. Poszło. Mam już zdjęcia. Od razu sześć, będzie na zmianę adresu i na wszelki wy

Sprawy urzędowe, upał, trochę o Moyraku, o obsłudze konta w belgijskim banku i o przemiłych kelnerach w gródku w wąskiej uliczce.

Obraz
Na początek musze się przyznać, że trochę zawaliłam. Czekałam, żeby załatwić Apostille dla naszego aktu małżeństwa i przegapiłam fakt, że mam tylko 8 dni na zgłoszenie przeprowadzki. Ups… (Pewnie dalej bym się za to nie wzięła, ale potrzebuję elektroniczne ID, żeby założyć internet. Po prostu moje papierowe potwierdzenie nie satysfakcjonuje dostawcy internetu. Jest wystarczające dla banku, ale co tam bank, prawda?) Poszłam dzisiaj załatwić potrzebne formalności, po uprzednim sprawdzeniu, że Hotel de Ville (urocza nazwa na urząd miasta) pracuje w sobotę. Odpokutowałam z naddatkiem idąc w tym całym słońcu i upale tylko po to, by usłyszeć, że owszem w sobotę przyjmują, ale trzeba się wcześniej umówić. No dobra, pójdę w poniedziałek (oczywiście w czasie pracy). Z tego co mi powiedzieli, nie ma żadnych konsekwencji spóźnienia i nie wierzę, że mający czas na wszystko Belgowie załatwiają to jak należy.  Jedyny problem jest taki, że odsunie się nam znowu montaż internetu. Minie do t

O tym co mnie tu wkurza

Jestem tu  już ponad miesiąc, więc chyba już można. Podsumowanie najbardziej wkurzających rzeczy w belgijskiej rzeczywistości. W kolejności od najmniej irytujących 1. Układ znaków na klawiaturze komputerów (czasem nie do uniknięcia) 2. Karta bankomatowo - płatnicza, którą nie da się płacić w internecie z tutejszego banku i fakt, że VISĄ nie można zapłacic w niektórych sklepach stacjonarnych.  3. Zamknięte sklepy w niedzielę. Nalezy jednak dodać, że sporo sklepów spozywczych jest otwarta i nikt w sobotę wieczorem nie biega w panice, że nie ma na jutro obiadu. Gdyby nie przeprowadzka i zwyczajna potrzeba zrobienia większych zakupów do domu, pewnie nawet bym tego nie odczuła. 4. Zamknięte sklepy po 18. To jest ciężkie, bo na jakiekolwiek zakupy poza spożywką trzeba czekać do soboty. Nie ma, że w poniedziałek coś się zepsuło i pójdę kupić. Albo wychodzę z pracy albo czekam 5 dni. No przecież szlag może człowieka trafić. 4. Czas na wszystko. Opóźnienia rzędu tygodni, które kompletnie

Nie dogadały się

Obraz
Skąd ja wiedziałam że tak będzie?  Przyjechaliśmy na umówione miejsce punktualnie, Florence i Heidi już czekały. Powitanie wyszło dobrze, dziewczyny obwąchały się na smyczach i były nastawione pokojowo. Niemal przyjaźnie. Początek spaceru również był na smyczach, więc miały okazję poczuć się bardziej zaznajomione. W lesie postanowiliśmy je odpiąć.  I mimo, że Moyra miała wcześniej spacer w mieście oraz wybiegała się za piłkami w parku, kiedy znalazła się w lesie, luzem i w towarzystwie innego dużego psa delikatnie mówiąc odbiła jej palma. Wzięło ją na zabawy.  Heidi już z zabaw wyrosła. Warknęła więc ostrzegawczo, żeby powstrzymać młodzieńcze szaleństwo Moyraka. Tylko że warknięcie nie zrobiło na naszym Hellpuppy najmniejszego nawet wrażenia. Z typowym dla siebie nastawieniem „no i co mi zrobisz?” naskoczyła na Heidi ponownie. Tu należy wyjaśnić, że w swoim dotychczasowym życiu Moyra nie często spotykała silniejsze psy. Stado trzech rottweilerów poznała, kiedy miała 4 miesiące i

"na piątek"

Tytuł to chyba będzie motto mojego labu.   Ale o ile mogę zrozumieć, że w poniedziałek daje mi się coś do zrobienia na piątek, to analogiczne polecenie w czwartek jest już irytujące.  Tymczasem zaraz rano dostałam maila „Administracja zawaliła i musimy to złożyć do jutra. Uzupełnij punkty 3 i 5. Użyj danych z wcześniejszego wniosku, powinno Ci to zająć jakąś godzinę”.  Moja pierwsza myśl może być skrócona do „Jaja sobie robi?” No robił sobie. Przecież wie w czym rzecz. Pomijam już, że dane z wcześniejszego projektu nadały się na 1/3 pierwszego punktu, resztę pisałam od zera.  Trzy godziny później odpisałam, że w godzinę to na pewno nie będzie.  Nie było też lunchu.  O 17 ledwo już kontaktując i w okolicy końca trzeciej fazy skurczów głodowych żołądka, mając absolutną pewność, że moja pisanina jest beznadziejna i nadaje się co najwyżej jako draft, a nie do  wysyłania w nadziei dostania kasy, postanowiłam na chwilę wyjść, żeby zdążyć na pocztę (otwartą do 18) po Moyrak

O... kupowaniu zasłon. Tak, serio. Cały wpis tylko o tym.

Obraz
Poniedziałek:  Ja poszłam do pracy, Joshua na zakupy. Umówiliśmy się, że później pojedziemy do hipermarketu spróbować znaleźć jakieś drobiazgi do mieszkania: kosz na śmieci, narzutę na nasze łóżko, może w końcu zasłony?   Wróciliśmy z narzutą na łóżko i nie planowaną, ale potrzebną matą do jogi.  Znalazłam też tajską mieszankę zieleniny na patelnię, która tak mi podeszła kilka tygodni temu. Z radością zaserwowałam ją mężowi, ale ten po zjedzeniu stwierdził, że to jednak nie dla niego bo „za dużo trawy”. Zasłon brak. Wieczorami, żeby nie siedzieć jak na witrynie sklepowej, oświetleni żarówką zwisającą na kablu, zasłaniamy okna kartonami po meblach.  Wtorek:   Dalej nie mamy nic w największych oknach w la salle de sejour.  (Mniejsze mają przynajmniej coś na kształt firanek, niestety na wprost sofy są właśnie te duże okna. Próbujemy kupić zasłony, ale nie jest to proste. Częściowo jest to wina właścicieli mieszkania, którzy zamontowali taki rodzaj karniszy, że mało które

Namurskie spacery

Obraz
Wciąż zaznajamiamy się z okolicą.  Miasto naprawdę jest śliczne. Urocza zabudowa, mnóstwo zieleni... Niestety 99.9% owej zieleni jest prywatnej.  To z perspektywy psiarza odbiera sporo radości.  Ale nie narzekamy. W zasięgu spacerowym są fajne miejsca. Na przykład wczoraj w deszczu łaziłyśmy z Moyrakiem dobre 2h po Bouge i w parku. Spacer należał do tych według Moyraka najudańszych, bo była i zabawa i chwila treningu i zupełnie nowe miejsca i takie znane, gdzie można biegać luzem. I nawet spotkałyśmy panią z dwiema suńkami Basenji a na koniec napatoczył się bezdomny przed którym można było ostrzec panią. (Bezdomny nocuje w namiocie na polance w parku i był pod wrażeniem instynktu mojego stróża. Moje szczęście, że się nie przestraszył, bo było tak pusto, że straciłam czujność, a jednak Moyra to nie Korlat i nie można jej jeszcze ufać.) Wieczorami chodzimy po mieście, odkrywamy nowe zaułki i robimy zdjęcia.  Tu kolekcja z czwartkowego wyjścia na cytadelę: Szliśmy od strony p

Meblowanie mieszkania

Obraz
Wciąż żyjemy.  Brak wiadomości na blogu wynika z tego, że na podłączenie internetu w Belgii czeka się około 2 - 3 tygodnie.  Jak na razie (Internet zamówiony we wtorek) nawet nie udało mi się potwierdzić złożonego zamówienia, więc może być jeszcze dłużej.  Póki co korzystamy z danych w telefonach, a że potrzeba ich sporo (GPS w telefonie, zamówienia, maile, podłączenie prądu i tak dalej), to aktualizacja bloga zeszła na plan dalszy.  We wtorek i środę miałam dużo pracy i jeszcze kilka załatwień odnośnie mieszkania.  Najpierw musiałam wybrać dostawcę elektryczności. Jak się łatwo domyślić, ze stron po francusku nic nie zrozumiałam i dla ułatwienia pozostałam przy tym, co wybrał poprzedni lokator. Niestety okazało się, że to nie wystarcza: Do wyboru były promocje taryfy, a nawet po przetłumaczeniu na angielski informacje były tak nieprecyzyjne, że dopiero wspólnie z agentką nieruchomości, która cały czas nam pomaga, udało nam się to ustawić.   W tym czasie Joshua zajmował

Razem

Obraz
Przyjechali w niedzielę w nocy. Joshua z Moyrą i drugim samochodem z masą rzeczy - mój brat. Ponieważ mieszkania jeszcze nie było, wynajęłam pokoje w hotelu kawałek przed Namur. Ja dojechałam wcześniej, z jedzeniem na kolację, bo w nocy restauracja hotelowa jest zamknięta. Zerkałam na mapę, kiedy przychodziły kolejne SMSy gdzie są, licząc ile jeszcze im zajmie droga. W pewnym momencie usłyszałam jakiś hałas i szczekanie psa. Takie niskie szczekanie dużego psa. Nijak nie wyglądało mi to na zbieg okoliczności, a raczej na komunikat "jesteśmy"! Wyglądnęłam przez okno: są! Powitanie było entuzjastyczne do szaleństwa. Moyra najpierw mnie obwarczała, a kiedy poznała, rzuciła się do witania. Mąż musiał poczekać. No, może nie musiał, ale nie podjął rywalizacji o pierwszeństwo. W ogromie ekscytacji Moyrakowe pazury lądują gdzie popadnie i nie ma mowy o delikatności. Rano pojechaliśmy do Namur. Rany, jak tu jest ślicznie! Wszędzie wokół wzgórza, wystające z nich skały.