Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2019

Pasen 2

Obraz
Na niedzielę zaplanowaliśmy kolejną wycieczkę, na podstawie mapki w książeczce. Z planu wycięliśmy kawałek przez miasto, za to dodaliśmy trochę nad rzeką. Zapowiadało się fajnie.  Po dotarciu na miejsce trochę się zdziwiliśmy, bo na parkingu było naprawdę sporo samochodów.  Wyjaśnienie jest tylko jedno: Belgowie mają jakiś pociąg do rzek. Na pagórki zbyt leniwi, tłumnie ruszają na wycieczki przy rzekach. Poprzedni szlak był pusty, wcześniejsze również - z wyjątkiem jednej trasy przy rzece właśnie. Później musieliśmy odrobinę zweryfikować swoją opinię: Belgowie bardziej od spacerów nad rzeką lubią 5 minutowe wycieczki na punkty widokowe!  I tak stromy kamienisty kawałek na początku trasy (kiedy Moyra jest nakręcona po wyjściu z samochodu) był mało przyjemny. Niestety, zgodnie z przepisami musi być na smyczy,  więc nawet gdybym miała do niej pełne zaufanie że nikogo nie przestraszy, nie mogłabym jej puścić. O tym, że nasze bydlę pójdzie przy nodze na takiej trasie nawet nie był

Pâques

Obraz
Dzień drugi, z wizytą w La Roche-en-Ardenne, w czasie którego Moyra gryzie ziemię, za płotem jest czarna koza, a ja mam dalekosiężne plany... Wstawszy bladym świtem około południa postanowiliśmy sprawdzić ile jeszcze przegub wytrzyma i zaliczyć odwiedziny w sąsiednim miasteczku, podobno kolejnym ikonicznym (po zwizytowanym niegdyś Bouillon) dla ardeńskiego obszaru Królestwa Belgii. O królestwie przypominam tak dla zasady, skoro już mamy tu króla oklejonego kilkoma parlamentami. Całe 30 km później minęliśmy średniowieczne centrum miasteczka, zamek na sąsiednim wzgórzu i pojechaliśmy na początek szlaku. Nie z lenistwa - po prostu ni cholery nie można znaleźć w takich miejscach w Belgii PARKINGU, żeby zostawić auto na kilka godzin. Na górce nie byliśmy pierwsi, więc zostało nam miejsce na poboczu w trawie. Dobre i to, póki nie ma tabliczki "propriété privée" na sąsiednim drzewku. Oczywiście pomarzyć można - znów - o jakiejkolwiek mapie szlaków turystycznych w okolicy. N

Pasen

Obraz
Znaczy: Wielkanoc, po holendersku. Tak mówi w każdym razie google.translate, która to strona po prawie roku tutaj ciągle jest niestety podstawą komunikacji, jeśli tubylcy nie uczyli się języków obcych (znaczy: angielskiego). My się tego jednego nauczyliśmy, ale jak to w dowcipie z bacą zalecającym naukę synkowi, też se przeważnie nie pogadamy. Dobrze, że chociaż Ewa zmobilizowana przez uniwersytecki kurs i spotkania z psiarzami zaczęła się komunikować, bo ja jestem ciągle zbyt leniwy. Tymczasem nastała wiosna, i z pewnym dla siebie również zaskoczeniem odkryłem, że mój mieszany belgijsko-barbadoski kaledarz świąt, nadal raczej ubogi względem polskiego, przewiduje AŻ DWA dni wolnego z okazji wielkanocnej przerwy w robotach. I tak oto w ostatniej chwili zrobiliśmy plany wyjazdu do Zjednoczonego Królestwa, póki jeszcze jest w EU; potem ze względu na oszukańczą stronkę sprzedającą części samochodowe i nasz chroboczący radośnie przegub wyjazd odwołaliśmy. Ostatecznie dla oszczędzenia p

Delegacja służbowa

Obraz
Z moją delegacją było tak: niedługo po tym, jak zacząłem pracować, moja szefowa doszła do wniosku (skądinąd zupełnie słusznego) iż szybciej i efektywniej byłoby zająć się "wyprostowaniem" jej pomieszanych do granic absurdu rozliczeń z delegacji na miejscu, we dwójkę z księgową. Jeszcze na jesieni więc umyśliła sobie zabrać mnie na wycieczkę do siedziby firmy, na wyspę. Pomysł został jednakowoż urąbany przez naszą dyrektorkę finansową, która nie uznała wycieczki dla mnie za uzasadnioną. Przy kolejnej okazji, jaką była dyskusja nad działaniami na kolejny rok oraz budżetem na nie, Anita nie pytała już więc nikogo o zgodę tylko kupiła bilety i wliczyła moją skromną osobę w rezerwację hotelową. W Hiltonie, na Barbados. I tak oto jeszcze tydzień przed wyjazdem nie wiedząc do końca czy aby na pewno polecę, w sobotę końcem marca zmusiłem Ewę do towarzyszenia mi na zakupach - potrzebowałem względnie dobrze wyglądających spodni i dodatkowej koszuli pod krawat - a ki