Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2019

trochę o codzienności ludzi pracujących.

Obraz
Od kiedy Joshua pracuje wszystko się skomplikowało. Porannym spacerem staramy się dzielić, ale tak długo jak słońce wschodzi po 8,  (Od kiedy napisałam pierwszą wersję tego posta już o 7:40). Moyraka do parku mam szansę zabrać tylko ja. Zwłaszcza, że w pracy nie robię teraz żadnych doświadczeń. Pracuję w stylu japońskim: 20% praktyki, 80% planowania. Dzięki temu nie ma znaczenia czy zacznę o 9 czy o 10. Zwykle w biurze siedzę krócej, ale dorabiam wieczorem w domu. Od kiedy mogę sobie na to pozwolić jest trochę lepiej, również z moim kręgosłupem. (Niestety do dobrze jeszcze daleko, ale mam sześciotygodniowy plan naprawczy, może będzie lepiej). I znów - od kiedy to napisałam minęły cztery tygodnie - jest lepiej. Po pracy czasem udaje mi się zrobić jakieś małe zakupy. Większość jedzenia i tak Joshua kupuje w sobotę, ale o rozsądnym odżywianiu się nie ma mowy. Po prostu zawsze czegoś braknie. Jak nie składników, to siły i woli. Dodatkowo jest mi ciut trudniej, bo chciałabym przejść na di

Permanentny brak czasu

Obraz
Tak już jest: budzimy się rano, czasami trochę wcześniej, Ewa ma szczęście - i odpowiednią pracę - trochę później, a następne po pracy i dotarciu do domu jest ostatnie wyjście z psem i koniec dnia. No, prawie. Teraz się cieszę, że jednak nie mam do roboty jeszcze dalej, bo przy takim czasie zajętym w ciągu dnia, każde dodatkowe 10 minut byłoby po wielekroć bardziej męczące. W ostatni łykend stycznia zostaliśmy "wrobieni" w organizację tropienia. Wrobieni - bo w sumie robiliśmy nie tak dawno (czasowo może, ale są dwa razy w miesiącu) i kolejkę miała koleżanka z sąsiedztwa (mieszka bodajże w Charleroi), ale coś jej wypadło. Ewa od dłuższego czasu ciągle ma jakieś pomysły na bieganie z psami, psy z nosami przy ziemi, więc wytyczyliśmy trasę po ścieżkach w psim ulubionym lesie, wrobiła kolegę z uniwerku na uciekiniera, a kolejne dwie krótsze trasy ulokowała w okolicy domu. Ponieważ miało być zimno i śnieg, lunch miał być u nas w mieszkaniu. Ba, zorganizowała barszcz i przez pół

Post dojazdowy

Obraz
Od czasu zakupu netbooka mam wprawdzie - powiedzmy - normalny komputer ze sobą w czasie godziny przesiedzianej w pociągu, jednakowoż brakuje dostępu do sieci. Wiem, mogę sobie postawić wifi z telefonu, ale jakoś... mogę też robić coś innego i nie być ciągle na smyczy (własnej z resztą) wiecznego przywiązania do tej pajęczyny. W sumie nie jest to nawet takie złe, pomijając ciut mniejsze klawisze i ich francuski układ, który można po prostu zignorować i nie patrzeć na literki, wreszcie mam czas coś na bloga napisać. Zatłoczony peron metra w porannym szczycie. Czy jest co..? To już inna bajka. W przeciwieństwie do Stanów życie tutaj nie jest tak bardzo obce pod względem otaczającego świata i ludzi, nie ma aż takich zaskoczeń i różnic. Gdyby nie otaczający przechodnie gadający w zasadzie całkiem (dla mnie) niezrozumiałym językiem byłoby mocno jak w starym kraju: śmieci na ulicznych trawnikach, samochody postawione byle gdzie na awaryjnych, spóźnione pociągi... A propos tego ostatn