Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2018

Propriété privée

Obraz
Tak się skończył nasz niedzielny spacer po okolicach wioski ze stowarzyszenia "najpiękniejszych w Walonii". Wyjechaliśmy nie bardzo wcześnie, bo i trasa miała być krótka. Zatrzymaliśmy się w małej, ale przeuroczej wiosce, Falaën i poszliśmy za szlakiem. Do zaliczenia na początek: c hâteau-ferme , czyli taka tam stodoła ze strzelnicami. Jak u nas w XVII w. budowano obronne szlacheckie dwory, tak tutaj - bojowe zagrody. Zasadniczo tym się chyba najbardziej różni tutejsza okolica od pozostałości po dawnych mieszkańcach naszego kraju: bogactwem. Wioski, z murowanymi obejściami gospodarskimi sprzed kilkuset lat nadal stoją, podczas gdy nie tylko stodoły, ale i chałupy stawiane przez znacznie uboższych mieszkańców małopolski i innych regionów, dawno zamieniły się w próchno. Początkowo trasa prowadziła przez wioskę i okoliczne pola, później - niestety - kawałek wzdłuż drogi. Nalezy dodać, że drogi krętej, wąskiej i bez pobocza, zatem oczy trzeba było mieć do

W oczekiwaniu na dzielnicowego

Obraz
Od ponad trzech tygodni starałam sie dotrzec do domu przed 18, na wypadek odwiedzin dzielnicowego. Niestety ten się nie spieszył. Jest to dodatkowo irytujące, bo chciałam zgłosić zdarzenie z Moyrakiem i niepełnosprawnym chłopakiem a nieszczególnie chce mi sie latać na policję. Właściwie to w ogóle mi się nie chce, ale jeśli następnym razem coś pójdzie bardziej pomyślnie dla Moyraka a mniej dla niepełnosprawnego chłopca, to będzie moje słowo przeciwko słowu jego matki. A nie wierzę, by dotrzymała słowa danego wspólnej sąsiadce od Kurczaka (znacy buldożka francuskiego o imieniu Poulet) i uznała, że tak się po prostu stało i nie ma sprawy. Poza tym dzielnicowy jest nam potrzebny do potwierdzenia miejsca zamieszkania, żeby np zrobić nowe elektroniczne ID, a także w innych celach o których nawet jeszcze nie wiem, że potrzebuję poświadczenia adresu. W końcu - dziś - dzielnicowy się pofatygował. Około 14. Uf, prawie 4 tygodnie mu to zajęło. Moyrak oczywiście go obszczekał, ale podo

Bruksela w przelocie i inne przypadki drogowe

Obraz
Kilka (dosłownie) zdjęć ze stolicy królestwa. Na pierwszy ogień jak zobaczyliśmy miasto: szerokie ulice, mnóstwo samochodów, korki na potęgę, coś tam w tle jakby jakieś zabytki, albo inne według przewodników warte obejrzenia. Tak naprawdę to po wizycie Ewy w ambasadzie US pojechaliśmy po suszarkę, a z suszarką - do domu. Zwiedzanie będzie innym razem. Z krótkiego spaceru po ulicy: opuszczony biurowiec w samym centrum miasta, dosłownie parę ulic od różnorakich ambasad, lokalnych instytucji europejskich i całej reprezentacyjnej reszty. Kiedyś zapewne był zielony, ale przy wyprowadzce raczej zakręcono kurek i roślinki skończyły jako martwa natura. O mały włos, a po takich schodkach znosilibyśmy naszą suszarkę. W windzie nie było nawet miejsca na drugą osobę poza samym urządzeniem, więc poszedłem schodami. Po znalezieniu włącznika światła było lepiej, aczkolwiek i tak byliśmy ciekawi jak sobie radzą z mieszkańcami na przykład służby ratownicze, mając do dyspozycji

Weekend spod znaku psa

Obraz
Weekend był pod znakiem psa. Czyli najlepszy z możliwych. W sobotę odwiedziliśmy Hilde Bertels, panią dwóch hovków, zajmującą się tropieniem użytkowym w okolicy Antwerpii. Celem była obserwacja Moyrackiego zachowania po to, by pomóc jej całkowicie dojść do siebie i wstępna ocena jej zachowania pod kątem użyteczności jako psa tropiącego. To ostatnie chciałam robić już w Polsce, z resztą zaczęliśmy z Moyrakiem bawić się w tropienie jszcze za czasów zakrzówkowych. O ile jednak znalezienie pana, który gdzieś poszedł i „zapewne się zgubił i musze go uratować” to jedno, to profesjonalne szukanie zagubionego dziecka to zupełnie inna sprawa. Nasz polski trener namawiał nas na tropienie sportowe, ale ja zawsze chciałam mieć pożytek z umiejętności. Zawody dla nagród i zachwytów to nie mój świat. Odszukanie człowieka, który nie może sam wrócić do domu to inna sprawa. Wizyta u Hilde wypadła pomyślnie. Może aż za, bo z pół godziny zrobiły się prawie dwie. Moglibyśmy tak siedzieć i rozmawia

Za 5 eurasów kup sobie obietnicę mandatu na 200

Obraz
Póki co my vs. Hotel de Ville (czyli urząd miasta) 0:2. No, praktycznie 0:3, licząc wcześniejszą informację dla Ewy, że angielskie tłumaczenie aktu ślubu wystarczy żeby mnie tutaj zarejestrować na stały pobyt. Byliśmy razem, z apostille (taka śmieszna naklejka z pieczątką MSW), i okazuje się że nie wystarczy - to znaczy byłaby dobra, gdyby była na tłumaczeniu, a nie na oryginale. Nigdzie, ale to nigdzie nie ma informacji, że można tak zrobić - na stronach MSW wyraźnie jest mowa o dokumencie, nie tłumaczeniu. W ogóle jak ktoś nie wie, co to jest - leży. Więc: ani apostille na oryginale, ani angielskie przysięgłe tłumaczenie, ani jakiekolwiek tłumaczenie zrobione gdzieś indziej niż na miejscu i bez apostille, nie są ważne. Przyjmą, owszem, świadectwo z apostille, ale z tłumaczeniem na któryś z tutejszych języków urzędowych. Na szczęście stosunkowo (bo obawiałem się znacznie większej kwoty) tanio będzie zrobione; znaczy - zrobione już pewnie jest, od ręki, bo to tylko parę słów, ale do &

Niewielka wioska w Galii

Obraz
Zgodnie z obietnicą – kilka fotek z okolicy w zasadzie tylko bliskiej, jako że nadrzeczne Ardeny (czyli póki co naszą jedyną odwiedzoną okolicę dalszą) opisała Ewa, a poza tym przez ostatnie tygodnie głównie zajmowałem się rekonesansem okolicy w celach urządzeniowo-mieszkaniowych, oraz infiltracją sklepów, w szczególności spożywczych, pod kątem ochrony przed śmiercią głodową z racji niezrozumienia francuskich opisów na żarciu. No dobrze, śmierć nam nie groziła, ale znalezienie w lokalnym „warzywniaku” dużych tortilli w paczuszkach po 18 sztuk zostało odnotowane przez domowników. Na początek park, czyli większa część mojego pierwszego dnia w Namur, w czasie oczekiwania na mieszkanie. Przekornie, jako że składa się poza uwiecznionym jeziorkiem i pozostałością jakiegoś mostu, raptem z dwóch nieco większych niż przydomowe trawników, nazwałem go Central Parkiem. Most z mojego punktu widzenia podlega dalszemu śledztwu, bo nie wiem co zacz. Z mieszkania mamy do niego ca. 20 min spac

Różności

Obraz
Jako że nie było kiedy, nazbierało się mi trochę luźnych fotek i drobiazgów do napisania, więc wrzucam hurtem. Belgijskie frytki - ponoć naprawdę dobre - ja fanką nie jestem. Za to Joshua i Moyra bardzo je lubią. Idąc jedną z główniejszych ulic Namur natknęłam się na dziwny sklep. Miał jakieś mało typowe wejście, szerokie schody, był - jak wszystkie inne wmurowany w ścianę kamienic, ale jakby głębiej. Wejście bardziej kojarzyło mi się z muzeum, niż faktycznym sklepem.  W środku wszystko stało się jasne.  W Namur pojawiła się plaża. Wcześniej nie było. Teraz jest piasek, krzesełka, a obok knajpka. Właściciele zadbali też o toi-toia, za co jestem im bardzo wdzięczna.  A niedawno przypłynęło takie maleństwo:  Panowie z załogi chcieli się przywitać z Moyrakiem, ale Moyrak koncertowo ich olał.  Z Brukseli przywieźliśmy suszarkę. Nareszcie. W Polsce niedoceniane, trudne do upchnięcia w małych łazienkach, tu czy w US tak standardowe jak pra