Różności

Jako że nie było kiedy, nazbierało się mi trochę luźnych fotek i drobiazgów do napisania, więc wrzucam hurtem.

Belgijskie frytki - ponoć naprawdę dobre - ja fanką nie jestem. Za to Joshua i Moyra bardzo je lubią.



Idąc jedną z główniejszych ulic Namur natknęłam się na dziwny sklep. Miał jakieś mało typowe wejście, szerokie schody, był - jak wszystkie inne wmurowany w ścianę kamienic, ale jakby głębiej. Wejście bardziej kojarzyło mi się z muzeum, niż faktycznym sklepem. 
W środku wszystko stało się jasne. 





W Namur pojawiła się plaża. Wcześniej nie było. Teraz jest piasek, krzesełka, a obok knajpka. Właściciele zadbali też o toi-toia, za co jestem im bardzo wdzięczna. 




A niedawno przypłynęło takie maleństwo: 



Panowie z załogi chcieli się przywitać z Moyrakiem, ale Moyrak koncertowo ich olał. 


Z Brukseli przywieźliśmy suszarkę. Nareszcie. W Polsce niedoceniane, trudne do upchnięcia w małych łazienkach, tu czy w US tak standardowe jak pralka.
Ponieważ mamy 33% rabatu na prąd w weekendy, znowu tak wyszło, że "saturday night is a laundry night".  Pierzemy już drugą turę, bo akurat trafiła się pościel. Zaraz później pójdzie trzecia, a każda kolejna po suszeniu od razu idzie do szafy.



Jedyne utrudnienie to programatory. Bez tłumacza ani rusz. A i tak są w dwóch językach.



Jako że pralnia jest osobnym pomieszczeniem zaraz przy kuchni, wykorzystujemy ją również do przechowywania Moyrackiego żarcia. Kuchnia jest bardzo mała i nic się w niej nie zmieści, więc to wygodne rozwiązanie. Karma jest w szczelnie zamkniętym plastikowym pudle, puszki są szczelnie zamknięte, a pyszności - w workach. 
Moyra natychmiast zrozumiała, że to najwazniejsze pomieszczenie w całym domu. 
NIe ważne czy idziemy prać, czy po jej żarcie, mamy asystę. Nawet otwieranie lodówki nie jest tak ważnym wydarzeniem, jak otwarcie drzwi pralni ;)







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy