Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2023

U mnie wszystko dobrze.

Obraz
Nie mam w zwyczaju pisać na blogu pisać o swoich problemach, bo i co to kogo obchodzi? O tym jak jest z ręką też nie pisałam kiedy było naprawdę źle, bo było mi głupio się nad sobą użalać. Ale z drugiej strony pisząc o tym, co u nas się dzieje ciężko pewne sprawy pominąć. Dlatego tutaj wyjdę poza swoją strefę komfortu i napiszę coś więcej o sobie.  I tak wszyscy wiecie, że miałam kiedyś depresję. Z resztą ja nigdy się tego nie wstydziłam, wychodząc z założenia, że jak ktoś ma problem z tym jaka jestem, to niech się prędziutko oddali. 😉  Ale powiedzenie, że TERAZ jest źle, zawsze przychodziło mi z trudem. Za pierwszym razem nie powiedziałam nawet rodzicom. W końcu się wydało, ale dopiero po kilku dniach przebywania u nich w domu. W udawanie, że jest ok, jestem dobra. Poza tym nie chciałam, żeby ktoś pomyślał, że się nad sobą użalam,  bo uważam, że to strasznie obciachowe. Ostatni powodem jest to że kiedy mówię o tym jak jest, dopuszczam do głosu to jak się czuję i natychmiast robi się

Another bloody vegan

Obraz
Tytuł posta to słowa kolegi kiedy w USA wybieraliśmy się razem na lunch i przedstawiłam swoje wymagania żywieniowe.  Nie zamierzałam poruszać tego tematu, nie jestem jakąś rąbniętą wegeterrorystką, żeby chwalić się całemu światu, czy namawiać kogokolwiek do zmiany diety. Absolutnie nie mam takiego zamiaru! Ale w kwestii pisania chyba nie mam wyjścia, biorąc pod uwagę, że nawet moi rodzice zakwestionowali moją poczytalność, mówiąc że będę jeść trawę jak królik.  Tymczasem w stwierdzeniu tym nie ma ani źdźbła trawy prawdy. Otóż trawa nie ma odpowiednich wartości odżywczych. Co innego soja, czy rośliny strączkowe. Moja decyzja o przejściu na dietę wegańską to tak naprawdę decyzja o wycofaniu z diety jaj. Od dobrych dwudziestu pięciu lat jestem uczulona na każde mięso, jakie kiedykolwiek jadłam i mleko oraz od jakichś 4 na pochodne mleka czyli sery. Nie mogę jeść również grzybów, malin i kukurydzy. Z produktów zwierzęcych w mojej diecie pozostały jedynie jaja, a i to pod warunkiem, że są

Szukania pracy ciąg dalszy

Obraz
Minęły już trzy miesiące, a ja dalej nie mam pracy. No dobra, brak pracy miał jedną zaletę: Musiałam odstawić lek, który odstawia się bardzo ciężko. Przez bite dwa miesiące czułam się naprawdę źle. Obniżałam dawkę o 10% tygodniowo i po każdym zmniejszeniu dopadał mnie koszmarny ból głowy, zawroty, które nie były do końca zawrotami i nudności. Raz wyrzuciłam za dużo na raz i zaczęłam rzygać jak przysłowiowy kot. Poza tym miałam ogromną potrzebę jedzenia. Tak, wiedziałam, że przytyję, ale kiedy byłam napchana, jakimś cudem czułam się mniej koszmarnie, więc jadłam. Łatwo się mówi "wytrzymaj, to tylko zawroty głowy." Znam ludzi, którzy i 10 lat biorą niepotrzebny im lek z tej grupy i nie potrafią odstawić. Ja trochę oszukiwałam. Po prostu wiedziałam jak pomóc sobie na sam koniec, kiedy trzeba zejść na zero. W końcu po 2,5 miesiąca się udało.  Może to i lepiej, że czując się tak okropnie nie musiałam robić nic ważnego.  Tak klasycznie obijam się dopiero od półtora miesiąca, ale to

Arboterum Tervuren

Obraz
Dopiero niedawno zorientowaliśmy się, jakie fajne miejsce mamy zaledwie 15 minut jazdy od domu. A było tak:  Jeszcze mieszkając w Namur szukaliśmy fajnych miejsc spacerowych. Tu, w Belgii gdzie tereny prywatne są naszą wielką zmorą, każdy duży kawałek lasu był wart uwagi, a taki, o którym wiadomo, że jest dostępny - tym bardziej. Kilka razy wybraliśmy się do Tervuren jeszcze z Namur, nawet zanim dołączył do nas Charlie. Ale i z dwoma psami byliśmy ze dwa razy. Wadą tego miejsca zawsze było to, że chodziło tam sporo ludzi, a Moyra jest w takich sytuacjach trudna. Denerwuje się i zaczyna koszmarnie ciagnąć na smyczy. Skupieni na psach wybieraliśmy węższe ścieżki, gdzie spacerowiczów było mniej i nie rozglądaliśmy się za bardzo na boki. Po przeprowadzce do Sterrebeek też wybraliśmy się do Tervureńskiego lasu kilka razy. Przyjeżdżaliśmy wcześnie, zaraz po wschodzie słońca w dni pracujące, by unikać spacerowiczów. Czasami się udawało.  Specyficzne, inne niż "wszędzie" drzewa przy

Botaniczne szaleństwa

Obraz
 To, że mojemu mężowi odbiło totalnie na punkcie torturowania drzew, to już pewnie wszyscy wiecie.  Próbowałam ograniczyć jego szaleństwo. Kiedy zajęty został trzeci stolik w ogrodzie, myślałam że może mu wystarczy. Później jeszcze miałam nadzieję, że uda mi się  powstrzymać kolejne zakupy, a może nawet zasugerować pozbycie się tych nieudanych drzewek,  (mamy takie dwa, które po prostu nie dają się kształtować i już) ale nie dałam rady.  W związku z tym jedyne, co mi pozostało, to przyłączyć się do tego szaleństwa. Czasem gdzieś zaświta mi jeszcze myśl, że przecież prędzej czy później będziemy się przeprowadzać, że może daleko, ze nie będzie jak tego zabrać...  Ale to będzie kiedyś.  I tak oto wybraliśmy się razem do kilku szkółek i dużych sklepów ogrodniczych i trochę nas, przyznaję, poniosło. Pierwszym zakupem została... Sekwoja olbrzymia. W sam raz "drzewko" do doniczki. 😂 Na razie ma mniej niż pół metra wysokości i póki co nadaje się do kształtowania jako bonsai. A jeśli