Szukania pracy ciąg dalszy

Minęły już trzy miesiące, a ja dalej nie mam pracy. No dobra, brak pracy miał jedną zaletę: Musiałam odstawić lek, który odstawia się bardzo ciężko. Przez bite dwa miesiące czułam się naprawdę źle. Obniżałam dawkę o 10% tygodniowo i po każdym zmniejszeniu dopadał mnie koszmarny ból głowy, zawroty, które nie były do końca zawrotami i nudności. Raz wyrzuciłam za dużo na raz i zaczęłam rzygać jak przysłowiowy kot. Poza tym miałam ogromną potrzebę jedzenia. Tak, wiedziałam, że przytyję, ale kiedy byłam napchana, jakimś cudem czułam się mniej koszmarnie, więc jadłam. Łatwo się mówi "wytrzymaj, to tylko zawroty głowy." Znam ludzi, którzy i 10 lat biorą niepotrzebny im lek z tej grupy i nie potrafią odstawić. Ja trochę oszukiwałam. Po prostu wiedziałam jak pomóc sobie na sam koniec, kiedy trzeba zejść na zero. W końcu po 2,5 miesiąca się udało. 
Może to i lepiej, że czując się tak okropnie nie musiałam robić nic ważnego. 
Tak klasycznie obijam się dopiero od półtora miesiąca, ale to o miesiąc za dużo. Niby sezon okołoświąteczny nigdy nie obfituje w ogłoszenia, więc później ma być lepiej, ale dla mnie nie ma NIC. 
I to tak zupełnie nic: w tym miesiącu nie odpowiedziałam na ani jedno ogłoszenie, a do tej pory na łącznie cztery, z czego dwa grubo poniżej kwalifikacji. 
Fajnie miejsce pracy w Leuven najprawdopodobniej jest już obsadzone. Druga dobra oferta była w Gent. Przysłali maila, że będą czekać na aplikacje do końca stycznia, więc odpowiadać będą później. To sugeruje, że nie ma wielu chętnych, ale z drugiej strony gdyby moja kandydatura im podeszła, to może by tak długo nie szukali? Praca jest w VIB Bioimaging core. Polega w  dużej mierze, na uczeniu innych obsługi mikroskopu, ale nie tylko. Użytkownicy przychodzą z problemami i pytaniami, z oczekiwaniami na których realizację trzeba znaleźć sposób.  Częścią obowiązków jest prowadzenie badań w zakresie CLEM, o którym może napiszę więcej jeśli dostanę tę pracę. (Chodzi o mikroskopię korelacyjną fluorescencyjną i elektronową.) Ta praca miałaby jedną dużą zaletę. Do tej pory nie udało mi się zostać nigdzie na dłużej, wszystkie moje kontrakty były krótkie. Nie wgryzłam się na dobre w żaden projekt i nie mam nic do kontynuacji. Przez to nie ma też szans abym mogła starać się o własny grant i stanowisko profesorskie. A tu jest umowa na czas nieokreślony. Praca jak najbardziej naukowa, z wykładami, wyjazdami na konferencję, z publikacjami... Ale ona taka zostanie. A na stanowisku profesorskim w końcu przestaje się robić doświadczenia i spędza większość czasu na pisaniu grantów. Trochę mnie to zniechęca.
Mam nadzieję, że mnie choć zaproszą na rozmowę. Najgorzej jest kiedy wysyłam dokumenty, jest super, bo widzę, że idealnie pasuję do oczekiwań i... Nikt się ze mną nawet nie kontaktuje. To strasznie przybija.

Żeby jednak pracy szukało się miłej, przyznano mi zasiłek wysokości 65% mojej pensji. Od stycznia wartość zasiłku spada o jakieś 10% i tak co trzy miesiące będzie szła w dół, przy czy kolejne spadki będą coraz większe i po roku dostanę już tylko jakieś 430€. Jeszcze później będę przechodzić weryfikację czy mi się nadal zasiłek należy. To jednak tylko teoretycznie, naprawdę liczę na to, że od lutego dostanę pracę. 

Ale samo przyznanie zasiłku to nie wszystko. Otóż co miesiąc muszę wypełnić... "kartę bezrobocia". Zaznaczyć na niej dni kiedy chorowałam (koniecznie muszę leć w tym celu zwolnienie od lekarza!) oraz dni kiedy wykonywałam jakąkolwiek pracę. Tak oznaczony grafik muszę co miesiąc wysłać przez aplikację do HVW. Dopiero po wysłaniu karty mogę dostać pieniądze. Za czas kiedy jestem chora płaci kto inny,  stąd konieczne jest zwolnienie, mogę też wziąć urlop! (sic!) 
Urlop biorę, gdybym chciała wyjechać na wakacje, albo zrobić coś innego. Wtedy nie jestem tak stricte bezrobotna, tylko mam urlop. Strasznie zabawnie to brzmi. 


Przez VDAB skontaktowałam się z biurem Solvus, które pomaga przekwalifikowanym. Porozmawiałam przez pół godziny z miłą panią, a później dostałam do zrobienia testy. 
Test na inteligencję mnie przybił. Zrobiłam większość zadań, ale czułam silny "opór mózgu". Miałam problemy z zapamiętywaniem większej liczby detali. Przy czym większa liczna to było dwa. Robiłam wcześniej takie testy i były bardziej zabawą, a ten był męczarnią. Po prostu czułam fizycznie że mózg mi się zacina, że nie daje rady. Jutro się dowiem, jak mi poszło. Ale jedno wiem już dziś: Nie jestem jeszcze zdrowa. Może i myśli mi się lepiej na lekach, ale z odstawianiem antydepresantów, czy choćby aktywizującego amisulpridu jeszcze będzie trzeba poczekać. I to więcej niż miesiąc. 
Po teście na inteligencję był jeszcze test niderlandzkiego i rozbudowany test cech charakteru. Zawsze robiąc takie rzeczy czuję się oceniana, choć przecież nie o to chodzi i strasznie się stresuję. Ale to jest już cecha ludzi wysoko wrażliwych: stresuję się, kiedy ktoś patrzy mi na ręce i mnie ocenia, ani nie lubię rywalizować na pracę. A w tym teście chodzi  tylko o OCENĘ mojego charakteru, więc jest to nieprzyjemne. I nie ma znaczenia, że nie jest to ocenianie wartościujące. 
Zrobiłam te testy od razu po rozmowie, żeby mieć je za sobą i o wszystkim zapomnieć. Niestety jutro czeka mnie ich omawianie. Już jest mi wstyd.

Miałam również rozmowę z lektorką ze szkoły językowej Huis van het Nederlands, do której skierował mnie Solvus.  To było fajne. Dostałam radę co do podręczników, nagrań, stron, gdzie mogę poczytać proste wiadomości z Belgii i świata, oglądnąć reportaże z dołożonymi napisami. A nawet staną, gdzie syntezator mowy przeczyta mi wpisaną treść z poprawnym flamandzkim akcentem! Co 6 tygodni mogę przyjechać na testy. Bardzo mi się to podejście podoba.  Zamówiłam sobie również "gazetę" pisaną dla takich jak ja :) Rozumiem co czytam i znam większość wyrazów i zwrotów. Fajnie! 



Podręczniki do których nagrania są po flamandzku, a nie niderlandzku, co jest bardzo fajne, bo przecież mieszkam w Belgii a nie w Holandii. 



"De Krant" - czyli gazeta. I nawet ważny tekst na pierwszej stronie. 
O, właśnie. 31 stycznia jadę na protest pod zamykaną elektrownie jądrową Tihange. Będę chyba jedyną reprezentantką Polski. Poza mną Belgowie, Holendrzy, Niemcy, Francuzi i Amerykanie. Przynajmniej w takiej grupie wszystko omawiamy. 





Komentarze

  1. Podziwiam uczenie się jezyka. Mi japoński idzie niesamowicie powoli :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie podziwiaj, też mi nie idzie rewelacyjnie.
      Cały czas mam problem z mówieniem.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy