"na piątek"

Tytuł to chyba będzie motto mojego labu. 
Ale o ile mogę zrozumieć, że w poniedziałek daje mi się coś do zrobienia na piątek, to analogiczne polecenie w czwartek jest już irytujące. 
Tymczasem zaraz rano dostałam maila „Administracja zawaliła i musimy to złożyć do jutra. Uzupełnij punkty 3 i 5. Użyj danych z wcześniejszego wniosku, powinno Ci to zająć jakąś godzinę”. 
Moja pierwsza myśl może być skrócona do „Jaja sobie robi?”

No robił sobie. Przecież wie w czym rzecz. Pomijam już, że dane z wcześniejszego projektu nadały się na 1/3 pierwszego punktu, resztę pisałam od zera. 
Trzy godziny później odpisałam, że w godzinę to na pewno nie będzie. 
Nie było też lunchu. 
O 17 ledwo już kontaktując i w okolicy końca trzeciej fazy skurczów głodowych żołądka, mając absolutną pewność, że moja pisanina jest beznadziejna i nadaje się co najwyżej jako draft, a nie do  wysyłania w nadziei dostania kasy, postanowiłam na chwilę wyjść, żeby zdążyć na pocztę (otwartą do 18) po Moyrakowe żarcie (które kurier próbował dostarczyć RAZ, a kiedy się nie udało, zostawił karteczkę, że JUTRO będzie sobie można po nie pojechać na drugi koniec miasta). 
Wychodząc natknęłam się na szefa. Rzuciłam tylko „Wysłałam ci tekst, idę po coś do jedzenia i wrócę”. Nie kłamałam. Przecież nie precyzowałam po czyje jedzenie ani gdzie idę. Tymczasem Stephane, totalnie wyluzowany, stwierdził „Zobaczę to jutro”. „To do kiedy mamy to złożyć?” – spytałam, ale już się domyślałam co usłyszę. „W sumie to dziś, ale wyślemy po weekendzie”. 
Aha. 



Jak się łatwo domyślić, cały dzisiejszy dzień spędziłam na poprawianiu tego tekstu. Rano postanowiliśmy rozbić punkt pierwszy na dwa, w tym jeden rozszerzyć o rzeczy już zrobione (to normalna grantowa praktyka).  Wychodząc, z czystym sumieniem wysłałam tekst szefowi. Teraz przynajmniej do czegoś się nadaje. Mam nadzieję, że Stephane też tak uzna. Jeśli nie, to może być pracowity weekend. 
 
Jak już tak piszę, to jeszcze dodam, że nieregularność wpisów wynika z dużej ilości pracy, problemów zakupowych ale i ciągłego braku interentu. Ten ostatni mogliśmy już mieć, ale kiedy okazało się, że budynek nie jest podłączony do sieci dostawcy i w związku z tym mam zapłacić 90 euro opłaty instalacyjnej, która wg oferty miała być darmowa stwierdziliśmy, że to zwyczajne oszustwo i anulowaliśmy zamówienie. 
Joshua zadał pytanie innemu dostawcy usługi, zachował odpowiedź w mailu i zamówił instalację. Już za dwa tygonie (o ile nie będzie potrzeba wykonać dodatkowych prac) powinniśmy mieć internet. 
Póki co używamy transferu w telefonach i oglądamy seriale zapisane na dysku zamiast 3 sezon Expanse. (To ostatnie jest szczególnie irytujące). 

Moyra zapoznaje się z sąsiadami. Jak na razie mocno zakumplowała się z młodym buldożkiem francuskim i goldenem – też szczeniakiem, za to towarzystwo w swoim wieku i starsze ignoruje. Ciężko jej się dziwić, większość tych psiaków jest strasznie podekscytowana i zachowuje się w sposób bardzo daleki od prawidłowego. Jeden tylko mix goldena i labka jest OK, ale jego pan nie ma wielkiej ochoty na socjalizowanie go z Moyrakiem. 
Jutro idziemy na spacer z Florence i Heidi (pierwsza to Namurska hodowczyni a druga to jej pięcioletnia hovawartka). Mam nadzieję, że dziewczyny się dogadają.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy