Po długim czasie: o dojazdach do pracy i o pracy. I o Abbinku.
Nie pisałam, ale naprawdę nie miałam kiedy. Dojazdy do pracy mnie wykańczają. Łatwo powiedzieć "4 h w pociągu". Tak naprawdę to czekanie na kolejnych stacjach, bieganie po peronach, bo zawsze coś się spóźni i trzeba lecieć na przesiadkę... Do tego w każdą stronę od wyjścia z domu jest auto, dwa kolejne pociągi i koszmarny autobus. Nie ma więc tak, że sobie wygodnie usiądę i jadę. Tak naprawdę, to docieram do pracy jeszcze w formie, mimo, ze musze wstać o dzikiej porze. Wychodzę w zasadzie świeża i prawie wypoczęta, a do domu docieram powłócząc nogami. Ponieważ ro Belgia, nic nie jest takie jak powinno. Już na wstępie synchronizacja połączeń jest do niczego. No dobra, jazda DO pracy jeszcze wychodzi nieźle. Pod warunkiem, że wszystko jest o czasie. Na czekanie schodzi mi wtedy łącznie jakieś 20 min, nie więcej. W 2h dojadę. Ale praktyka wygląda inaczej. A to pierwszy pociąg się spóźni (a S2 jest w stanie wygenerować 15 min. spóźnienia na półgodzinnej trasie) i na ...