Praca
Trochę zaniedbałam pisanie, ale sporo się dzieje. Kurs mnie rozkłada. Powiem to z całą stanowczością: niderlandzki jest trudny. Na drugim poziomie wszystko komplikuje się jeszcze bardziej. Sklecenie jednego zdania wymaga dwie minuty zastanawiania się jak to zrobić poprawnie.
Pytania tworzy się na trzy sposoby i tylko jeden zawsze jest poprawny. Zdania złożone to kolejny poziom wtajemniczenia. A na to dochodzą różne czasy, bezokoliczniki i wyrażenie rzeczy, które u nas wyraża się przy pomocy jednego słowa, a w niderlandzkim - zmianą konstrukcji całego zdania na to wszystko czasowniki rozdzielne, które nie zawsze się rozdziela i trzeba wiedzieć gdzie ich poszczególne części umieścić w zdaniu.
Moje podejście do wkuwania jest niezmiennie olewackie, więc zawsze jestem do tyłu, a dzień przed "kolokwium" wkuwam wszystko hurtem. Teraz mieliśmy tydzień wakacji. Miałam wszystko ponadrabiać, ale... dostałam pracę! A to oznacza, że musze przerwać kurs. Stwierdziłam więc, że będę nadrabiać w pociągu, bo praca jest w Gent i łącznie w ciągu dnia 4 h spędzę na dojazdach. W ten sposób spokojnie się nauczę, a później zdam test wstępny i naukę będę kontynuować od trzeciego poziomu jak się praca skończy. A skończyć ma się (niestety) za pół roku.
Aż tu nagle...
Zatrudnienie mnie opóźni się o dwa tygodnie i muszę skończyć kurs i zdać egzamin. Powiedzmy, że zaczęłam się uczyć.
No to teraz o mojej nowej pracy.
Jakiś czas temu napisałam maile do wszystkich szefów jednostek mikroskopowych w Belgii. Oprócz Jelle, który mnie zaprosił na spotkanie i podpowiedział gdzie szukać, odezwał się Kevin, z labu w Gent. Byliśmy przez jakiś czas w kontakcie, podał mi namiar na ludzi z firm mikroskopowych, namiar na jakąś konferencję. Niedawno napisał z zapytaniem jak mi idzie, a ja odpisałam - zgodnie z prawdą - że nic nie znalazłam i jestem zdesperowana i biorę cokolwiek.
I tak Kevin poprosił o CV i zaproponował mi pracę w swoim startupie. Oczywiście nie tak od razu, musiałam przejść przez całą rekrutację, ale nareszcie dostałam pracę.
Startup opracował nową metodę transfekcji, czyli wprowadzania do komórek obcego DNA. Wykorzystują w tym celu czynnik, który uwrażliwia komórki i wiązkę światła lasera, by na moment zdestabilizować lokalnie błonę komórkową i stworzyć w niej por, który umożliwi wniknięcie DNA, dodanego do pożywki.
Teraz technologia jest optymalizowana dalej, po to, by można było zastosować ją do użytku medycznego.
Tak, tak... Doszliśmy już w medycynie go takiego etapu, gdzie modyfikujemy pobrane od pacjenta komórki, na przykład te komórki układu odpornościowego, a następnie podajemy mu je z powrotem, na przykład zdolne do zwalczenia nowotworu. Oczywiście takie zastosowanie jest na razie bardzo ograniczone, ale przecież wciąż się rozwija.
Wracając do tematu mojej pracy, mam zająć się testowaniem nowych czynników aktywujących. Trzeba sprawdzić, czy nie są szkodliwe dla komórek, czy nie mają wpływu na metabolizm, tempo podziałów i tak dalej. A później, o ile wszystko pójdzie pomyślnie, opracować i zoptymalizować nowy protokół transfekcji.
Jednak zastosowanie naukowe to jedno, a kliniczne to inna sprawa. Trzeba wyższego bezpieczeństwa, lepszej powtarzalności, precyzji.
Zaproponowano mi bardzo rozsądną pensję, pokrycie kosztów dojazdu, kupony na lunch i jakieś inne drobiazgi. Wadą jest określony (na jedynie pol roku) czas pracy i odległość. Ale nie narzekam.
Tymczasem zaczęłam wykłady na uniwersytecie Merito w Szczecinie. Uczę biofizyki przyszłych studentów kosmetologii. Na starcie trochę ich przeraziłam, bo to, co mnie wydawało się powtórką z liceum, dla nich okazało się sporo ponad poziom. No tak, w technikach kosmetycznych chemię przerabia się w rok lub dwa.
Kolejny wykład dostosowałam już do poziomu przyszłych kosmetologów :) Niestety wykładów mam tylko 15 w całym semestrze, ale zawsze coś. To dopiero pierwszy rocznik. Za rok będę uczyć ich farmakologii, a kolejny pierwszy rok biofizyki i zrobi mi się 30h.
Kolejnym pomysłem na dorobienie jest analiza kolorystyczna. W nauczenie się jej włożyłam sporo czasu, opracowałam wszystko narzędzia do robienia jej w wersji online.
Sprawdziłam się u innych kolorystek i jestem pewna swoich umiejętności w temacie. Zaczęłam szukać klientów na FB i instagramie. Póki co, mimo konkurencyjnej ceny i bardzo rozbudowanej oferty idzie mi słabo. Zasięgi mam prawie żadne, to i mało kto o mnie słyszał. A bardzo przydałoby mi się odrobić trochę tyły, jakie mamy przez czas mojego bezrobocia.
Jeśli znacie kogoś, kto chciałby sobie zrobić analizę, to podeślijcie go do mnie.
https://www.facebook.com/SpektrumKolorow/
https://spektrumkolorow.blogspot.com/
Burki mają się nieźle. Zmieniliśmy karmę Abbie, na próbę wzięliśmy jej hipoalergiczną z jagnięcina i ryżem zamiast hydrolizatów Chwyciło. Niestety malucha wciąż swędzi skóra. Jest na Apoquelu (Piekielnie drogim leku hamującym reakcje skórne), ale zaczynam mieć wątpliwości czy to wystarczająco dobrze działa. Trochę na pewno pomaga, ale COŚ malucha piekielnie mocno uczula. Póki co została wykąpana, wdrożyliśmy olej z NNKT. Może będzie lepiej.
Charliego czeka badanie moczu, ale to tak na wszelki wypadek i prawdopodobnie (jednak) usunięcie choć kilku kaszaków, na które chłopak ma straszny urodzaj. Dwa na szyi, dwa na tyłku, i jeden, lub dwa na ogonie. Jeden z tych na tyłku się zainfekował. Dzieciuch miał antybiotyk, a teraz myślimy o zabiegu, bo te infekcje podobno wracają. Jeśli już pójdzie na stół, to usuniemy też te z ogona, bo one potencjalnie najbardziej mogą dać czadu. Pozostałe kaszaki wyciskam regularnie nie dając im się jakoś tragicznie rozrosnąć.
Moyra po tym, jak wydrapała 2/3 sierści, też jest na Apoquelu. Zdecydowanie jej pomógł, ale spróbujemy go odstawić. Jestem prawie pewna, że silną reakcję wywołały hipoalergiczne przysmaczki, które psom kupiłam, żeby miały coś innego niż karma...
Póki co wydaje się, że Moyrakowa skóra ma się nieźle. Nie ma łupieżu ani białego proszku, który według wetek jest oznaka przesuszonej skóry. Pasowałoby oba duże psy kąpać (tak ze dwa razy w tygodniu i nawilżać specjalnymi preparatami, ale to niewykonalne. Jest już za zimno, a u nas kąpiel jest możliwa tylko w ogrodzie. No tak, czy inaczej, jak skończy to opakowanie, to spróbujemy zejść z Apoquelu, a jeśli będzie dobrze, to może i jej zmienimy karmę. Pamiętam, ze dobrze tolerowała ryby, a Britt ma hipoalergiczną karmę z białkami ryb i owadów.
A póki co, trzymajcie kciuki, żebym za miesiąc będę miała więcej bardzo dobrych wieści :)
Komentarze
Prześlij komentarz