Po długim czasie: o dojazdach do pracy i o pracy. I o Abbinku.
Nie pisałam, ale naprawdę nie miałam kiedy.
Dojazdy do pracy mnie wykańczają. Łatwo powiedzieć "4 h w pociągu". Tak naprawdę to czekanie na kolejnych stacjach, bieganie po peronach, bo zawsze coś się spóźni i trzeba lecieć na przesiadkę... Do tego w każdą stronę od wyjścia z domu jest auto, dwa kolejne pociągi i koszmarny autobus. Nie ma więc tak, że sobie wygodnie usiądę i jadę.
Tak naprawdę, to docieram do pracy jeszcze w formie, mimo, ze musze wstać o dzikiej porze. Wychodzę w zasadzie świeża i prawie wypoczęta, a do domu docieram powłócząc nogami.
Ponieważ ro Belgia, nic nie jest takie jak powinno.
Już na wstępie synchronizacja połączeń jest do niczego. No dobra, jazda DO pracy jeszcze wychodzi nieźle. Pod warunkiem, że wszystko jest o czasie. Na czekanie schodzi mi wtedy łącznie jakieś 20 min, nie więcej. W 2h dojadę. Ale praktyka wygląda inaczej. A to pierwszy pociąg się spóźni (a S2 jest w stanie wygenerować 15 min. spóźnienia na półgodzinnej trasie) i na kolejny trzeba czekać pół godziny, a to w ogóle spóźnienie któregoś pociągu jest półgodzinne, a to któryś po prostu nie pojedzie, a to wypadnie z kursu autobus.
W drodze powrotnej - o ile wyjdę wcześniej - z autobusu na pierwszy pociąg docieram z 10 minutowym zapasem czasu. Ale jak coś pójdzie nie tak, na kolejny musze czekać 25 min. No i jest jeszcze przesiadka w Brukseli. Teoretycznie mam 3 minuty, by przebiec z peronu 1 na 10. W praktyce pociąg z Gent przyjeżdża na Brussel Noord z opóźnieniem minimum 3 minuty. Następny pociąg - o ile nie jest spóźniony - jedzie za 20 minut. Czasem mam fuksa i pociąg z Noord do Zaventem jest spóźniony nawet bardziej, niż ten z Gent na Noord i spokojnie zdążę się przesiąść, ale to jest bardzo czasem, a spóźnienie tego z Gent to praktycznie standard.
Ostatnio pewne rozwiazanie wygenerowało się "samo" jako pomysł Joshuy. Otóż na dworcu w Zaventem parking jest darmowy, ale na max 11h. A moje auto stoi 13. W związku z tym z pierwszego pociągu przerzuciłam się... na metro. Co prawda muszę dojechać do Kraainem, ale różnica z dojazdem na stację w Zaventem nie jest bardzo duża, za to auto może sobie stać, a parking dla korzystających z metra jest za friko.
No i jeszcze jest sam autobus. Śmierdzący w ten autobusowy sposób, od którego jest mi niedobrze, z kierowcami, którzy znają tylko dwa położenia gazu i hamulca, a skręcają tak, że naprawdę przy siedzeniach powinny być pasy. Za którymś razem autobus ruszył z dworca i zakręcił, zanim doszłam na miejsce. Poleciałam w jedną stronę, nie zdążyłam się niczego chwycić i zaraz w drugą, a na koniec upadłam. Nabiłam sobie gigantycznego siniaka na ramieniu. A ja naprawdę nie jestem jeszcze niezgrabną starszą osobą i mam wyczucie równowagi. Zaczęłam też wozić psi kupowy worek, gdybym jednak nie utrzymała treści żołądka (kilka razy było blisko).
To, co dzieje się, kiedy spadną 2 cm śniegu to w ogóle porażka. Za pierwszym razem spóźniłam się 2 h. Najpierw dojazd na dworzec, który normalnie zajmuje 10 - 15 min, zajął... 45! Wszyscy jechali (kiedy już jechali, a nie stali) 15 km/h. Bo przecież ślisko jest. Oczywiście na pociąg nie zdążyłam. Kolejny... nie pojechał. Pociąg z Brukseli do Gent miał kolejne 30 min opóźnienia, a później nie pojechał autobus.
Co na to mój szef? "Nie przejmuj się, kiedy pada śnieg tak po prostu jest. Głęboki wdech i spokojnie. Do zobaczenia jak już dotrzesz".
Ostatni śnieg jaki mi się przytrafił spadł w Gent. Do dworca autobusowego dotarłam o czasie. Zdziwił mnie tłum na przystanku. Okazało się, że wcześniejszy autobus nie jechał.
Nie pojecasł też ten na który przyszłam i dwa kolejne. Zastanawiałam się już, czy nie iść pieszo, bo okazało się, że dojazd z Trince i powrót zająłby tyle samo czasu. Całe miasto stało.
A śniegu było tyle:
Sama praca jest fajna. Naprawdę ciekawa, daje satysfakcję. Kiedy coś nie pójdzie kombinujemy co poszło nie tak. Testujemy różne opcje. Niektóre są tak totalna porażką, że nawet nie robimy powtórki eksperymentu, inne są naprawdę ciekawe i potencjalnie rozwojowe. W sumie ja nie mam wiele kombinowania, ja testuję. To chłopaki od syntezy nanocząstek kombinują jak to zrobić, żeby poprawić wydajność i zmniejszyć toksyczność
Brakuje mi trochę podejścia badawczego, że nie zależy nam, by wszystko rozgryźć. Interesuje nas tylko "działa"/"nie działa". Ewentualnie "dlaczego nie działa" - ale to w ograniczonym zakresie. Ale to tylko kwestia ziany podejścia.
Moje podstawowe stanowisko pracy to laminar do pracy jałowej. Powietrze, które tam wchodzi przechodzi wcześniej przez filtr HEPA i jest sterylne. W takich warunkach robi się wszystkie operacje z komórkami. Właściwie, to jest to "biosafety cabinet" bo odpływ powietrza jest umiejscowiony tak, że nie wypływa ono prosto na pracującego tam człowieka. Zatem można tam pracować także z jakimiś nie bardzo szkodliwymi substancjami.
Laminary są dwa i mają po dwa stanowiska. 1 i 2 - po lewej stronie sa pod bardzo jasnym i w dodatku pomalowanym w środku na biało laminarze. Nie ma mowy, żebym tam dała pracować. Nawet z odległości 2 m moje oczy bolą. Na szczęście 3/4 nie ma białych ścianek a światło nie jest tak mocne. Dlatego ja zawsze rezerwuję sobie stanowisko 4. Kiedy jestem sama, pracuje się przy wyłączonym świetle. To pod sufitem całkowicie mi wystarczy. Ale zarówno Simon, jak i Louis, którzy najczęściej korzystają z tego laminaru obok mnie są bardzo mili i sami, zaważywszy, że ja pracuję "po ciemku" zaproponowali już kilka razy, że mogę zgasić światło, kiedy to ja do nich dołączam.
W ogóle wszyscy wiedzą, że 4 to "my spot" i nikt mi się tam nie pcha. Jakoś tak się samo ustawiło, że Molood i Pieter pracuja pod 1 i 2, Simon i Louis - 3 a ja 4. No, chyba ze wryje ni się Hayri, który zawsze pracuje tam, gdzie mu się akurat rzeczy rozłoży. :D
Ale jak potrzebuje na dłużej, to mi się grzecznie na inne stanowisko przenosi. Wszystkie moje potrzeby, w tym te lekceważone przez innych współpracowników gdzie indziej, w TRINCE są traktowane poważnie. Kiedy mówię, ze robię readout i muzyka mnie rozprasza, wyłączamy ją. Kiedy mam eksperyment, wystarczają mi stopery do uszu i jej częściowe wygłuszenie.
Wszyscy pomagamy Pieterowi z wkładaniem tych żółtych końcówek nakładanych na pipety do pudełek, bo to upiorna i żmudna robota, a końcówki schodzą szybko i po każdym dniu zostaje conajmmniej 6 pustych pudełek do wypełnienia na nowo (później się je sterylizuje). Jak się skończy medium, albo odczynnik, to nowy robi ten kto akurat ma czas. Tak samo z rozporcjowaniem trypsyny, mRNA, czy DNA. Dzielimy ja na małe ilości, żeby nie rozmrażać i zamrażać ponownie dużych objętości.
Nigdzie, w żadnej jednej pracy nie było jeszcze tak, żebym lubiła absolutnie wszystkich, a tu jest po prostu genialnie.
Firma Joshuy zmieniła lokalizację. Mają teraz biura w nowym budynku ambasady. Niby fajnie, a jednak bardzo źle, bo do tej pory Josh mógł wychodzić wcześniej i kontynuować prace z domu, a w niektóre dni w ogóle pracował z domu. Nieoficjanie, ale nikt nic nie wiedział. A teraz pracownicy ambasady są na miejscu i widzą co się dzieje w BTMI. Do tego ambasada jest zlokalizowana tak, że Joshowy dojazd też zajmuje minimum godzinę.
No to 2 h + 8 w pracy daje 10h poza domem. Przecież to jest absurd. Josh wpadł na pomysł, że kupi sobie skuter. Ale to dłuższa historia, więc opiszę osobno. A może uda mi się namówić Josha, żeby napisał.
A teraz bardzo smutna wiadomość.
Jakoś półtora miesiąca temu u Abbie zaczął się problem z biegunką.
Próby leczenie nic nie dały. Najpierw obwiniliśmy głupią wetkę w Akuucie, gdzie pojechaliśmy, bo u naszych wetek nie było terminu. Ale i nasze wetki nic nie poradziły. Do tego, po ponad tygodniu brzuszek Abbie mocno napęczniał.
Tym razem do weta zabrałam ją ja - akurat w poniedziałek pracowałam z domu, więc byłam na miejscu. W USG wyszło, że w brzusiu jest dużo płynu. Nie, żeby było to zaskoczenie przy tym, jak wyglądała Abbie. Ze zgrabnej talii zrobiła się baryłka. Wetka wyciągnęła ponad pół litra płynu. Wysłuchała szmer w serduszku i wybadała ciśnienie skurczowe 205, kiedy norma jest ja u ludzi około 120. Udało jej się oglądnąć nerki - ok, zobaczyć wątrobę - też wydawało się ok. Pobrała krew na wiele badań i wysłała nas do kardiologa.
Na kardiologa czekaliśmy tydzień. Moczopędny furosemid działał trochę słabo, więc brzuszek znów napęczniał.
Kardiolog znalazł problem z zastawką trójdzielną i lekkie cofanie się krwi, ale serce radzi sobie z tym problemem zupełnie dobrze. Zaproponował kolejne USG. Wątroba faktycznie wygląda ok, ale trzustka wyszła zbyt duża i nieregularna. Na początku wet mówił jeszcze o możliwym zapaleniu, ale później w sumie się z tego wycofał. Wspomniał, że można robić biopsję, ale chyba nie bardzo jest sens.
Nasze wetki chwyciły jeszcze opcję zapalenia. Zawsze to szansa, iskierka nadziei. Zleciły badania na enzymy trzustkowe, dały antybiotyk i silny lek przeciwbólowy. Niestety wynik badań był dobry, a to była zła wiadomość. Bo jeśli to nie zapalenie trzustki, to musiał być rak. Iskierka nadziei zgasła.
Od wizyty u kardiologa mieliśmy jeszcze 2 tygodnie. Za mało, żeby się przygotować. Ja wciąż mam problem, by uwierzyć, że ona była tak bardzo chora i że już jej nie ma. Byłam pewna, że dożyje conajmniej osiemnastych urodzin.
Ze względu na wodę w brzuszku, Abbie nie mogła wskakiwać na sofę, więc Joshua zmontował dla niej schodki. Do końca była szczęśliwa i nic jej nie bolało. Ostatniego dnia Josh miał wolne. Poszli w pola na długi spacer (ona decydowała gdzie i na ile ma siłę), później siedzieli w ogrodzie. Akurat było ciepło i słonecznie. To był naprawdę dobry dzień.
Pod wieczór coś się zmieniło. Zaczęła inaczej się zachowywać, odsuwać od nas. Zadzwoniłam do wetki, przyjechała w pół godziny.
Naprawdę nie byliśmy gotowi. Ja ledwo wróciłam z pracy, że nie zdążyłam się naprawdę pożegnać. Ale nie chcieliśmy ryzykować, że noc przyniesie cierpienie. Abbie zasnęła 6 marca na kolanach ulubionego człowieka i z e mną, swoją zapasową człowiek obok.
Został nam po niej odcisk łapki, trochę sierści w buteleczce i trochę zdjęć. Będziemy pamiętać Abbie, naszego Małego, Żółtego Pieska szczęśliwą. Jej "łołołołołołoło" kiedy czegoś chciała, jej radosne podskoki i latające na boki uszy, kiedy biegła.
Komentarze
Prześlij komentarz