Niespodziewana wizyta, surrealistyczne wrażenia i rurka w oku

Nie wiem, czy wiecie, ale mam przyrodnią siostrę. Mamy wspólnego ojca. 

Long story short przez jakiś czas w ogóle się nie kontaktowaliśmy, gdyż relacje Katarzyny z biologicznymi rodzicami i w ogóle wszystkimi "dorosłymi", którzy mieli wpływ na Jej dzieciństwo były bardzo złe, żeby nie powiedzieć, że ich nie było. Katarzyna wyjechała do Francji zaraz po szkole średniej i została tam na stałe. Jej pierwszy mąż umarł na raka, zostawiając jej galerię sztuki, ona sama pracuje jako prawniczka (skończyła studia na Sorbonie). 

Miałyśmy próbę kontaktu kilkanaście laty temu, ale nie wyszło za dobrze. Każda z nas widziała w ojcu zupełnie innego człowieka i jakoś nie byłyśmy w stanie się dogadać. 

Aż pewnego dnia sytuacja się zmieniła. Po urodzeniu syna Katarzyna zaprosiła do swojego życia obydwojga moich rodziców. Zaczęli rozmawiać przez Whatsapp, później rodzice odwiedzili ją, jej męża i małego Maksymiliana we Francji i... Nagle ojciec przestał być takim złym człowiekiem, a moja mama okazała się lepszym zastępstwem za jej własną matkę, z którą Katarzyna kontaktu nie utrzymuje. Później, coś ponad rok temu urodził się Wiktorian.

I tak przez kilka lat Katarzyna miała już kontakt z tatą, ba, kiedy miała ciężki czas w pracy poprosiła tatę by przyjechał i pomógł z Maksiem. A i przysłała młodego na wakacje do "dziadka i Krystyny" już dwa razy. 

Kilka tygodni temu Katarzyna, Florent (zwany Lolkiem), Maksiu i Wiktorian wybrali się do Brukseli. A jak Bruksela, to i okazja, żeby się spotkać. Dostałam wiadomość na Whatsappie, odpisałam i umówiliśmy się na sobotę.

Spotkaliśmy się w muzeum Magritte'a. To ulubiony surrealista mojej siostry. Moim ulubionym jednak nie zostanie. W ogóle surrealizm jakoś mi nie leży. Ale nie będę mydlić Wam oczu. Ja i malarstwo to dwa inne światy. Mimo wszystko fajnie było mieć Katarzynę za przewodniczkę. Podsłuchiwaliśmy również, jak tłumaczyła wszystko Maksowi. Trochę wstyd, ale młody jest znacznie bardziej obeznany w temacie niż ja i Josh. 


W ogóle jak na siedmiolatka, zachowywał się w muzeum fantastycznie. 

Wiktorian poszedł w kimę, więc tez było spoko. 



















Z Lolkiem rozmawialiśmy po angielsku. My po francusku nei mówimy, a Lolek kupił sobie podręcznik "Polski bez trudności", przeczytał kilka stron i stwierdził, że "bez trudności to się nie da". Podręcznik wylądował na półce i tak leży do dziś. 

Fajnie było poznać Lolka, fajnie było się spotkać z Katarzyną. 
Może jednak kiedyś zwiedzimy ten Paryż? (Bo sami tylko po to, żeby go zwiedzić na pewno się nie wybierzemy. )



Z Katarzyną spotkaliśmy się w sobotę, a w poniedziałek pojechałam do szpitala na przetykanie kanalika łzowego. Tak mi się przynajmniej wydawało. 
Nie miałam zielonego pojęcia po co do tak trywialnego zabiegu stosuje się znieczulenie ogólne, ale uznałam, że jak trzeba, to trzeba. 

Przyjechałam o czasie. Verpligkundige (pielęgniarka) dała mi stylowy kubraczek w kobaltowym kolorze. Brrr... od razu zaczęłam wyglądać jak chora. 





Verplichkundige  podpięła kroplówkę i wypełniła ankietę. Później po prostu rozmawiałyśmy. 
Po blisko godzinie weszła pielęgniarka z sali zabiegowej i spytała, czy mam jakies pytania. Miałam jedno: ile to potrwa. 

- Jakieś 2 godziny. 
- COOO??? Dwie godziny na przetkanie kanalika łzowego? 
- No nie, nie będziemy przetykac istniejącego kanalika, bo on się znów zapadnie. trzeba wywiercić nowy kanalik w kości nosowej (dosłownie powiedziała "w kości czaszki", chyba po to, żeby brzmiało poważniej) i połączyć kanalik oka z jamą nosową. 
- COOO?

Cały czas mając w głowie "Ale, że jak?" położyłam się na łóżku u anestezjologów. 
Przyszedł chirurg, przedstawił się po angielsku "Kuśmierczyk". Powiedziałam grzecznie "good morning, or maybe I should say dzień dobry". Na tym etapie przeszliśmy już na polski. 
Spytałam jeszcze anestezjologów co mi podadzą. 
Odpowiedź była dalece niesatysfakcjonująca "zastrzyk, a później kroplówkę". Dopytałam więc jeszcze raz. "Fentanyl i propofol". 
Aha. Dziękuję. 

Fentanyl spowodował jeszcze zawroty głowy (nieprzyjemne), a później usłyszałam "wake up!"
Dotknęłam kącika oka. Nie było szwów. Super. 
Po krótkiej, już fizjologicznej, drzemce obudziłam się na dobre i poczekałam az mnie zawiozą do pokoju. 
Ponieważ mam tylko podstawowe ubezpieczenie, pokój był dwuosobowy. Pojawiłam się tam pierwsza i już do końca zostałam sama. 

No, sama to za dużo powiedziane. Co chwilę ktoś wchodził i przeszkadzał. 
Najpierw pielęgniarka, później pani przyniosła posiłek - jogurty i deserki jogurtopodobne. Grzecznie podziękowałam i poprosiłam, żeby podała mi mój - oparty na soi. Pani zaproponowała, że przyniesie mi w takim razie sojowe deserki :) 

Później przyszedł doktor Kuśmierczyk. Powiedział co mam dalej robić (a raczej czego mam nie robić). Odnośnie zabiegu stwierdził, że mam wąski nos, ale wiedział to już wcześniej, więc by przygotowany. 
W kącik oka wpakowali mi rurkę. Wchyba biegnie przez cały kanalik łzowy. Nie wiem dokładnie po co, ale w ogóle jej nie czuję. Przez cały wieczór i noc z nosa ciekła krew, więc podkleili mi gazę. Nie mogłam oddychać i fatalnie mi się spało. Ale rano było już lepiej. Przez kilka kolejnych dni wystarczyła chusteczka w kieszeni. 




Rano mogłam wrócić do domu. Byłam monco zaskoczona, ale dochodziłam do siebie przez trzy kolejne dni. A później oczywiście zwolnienie z WF-u, zakaz dźwigania i spacerowania z Moyrą, bo ona ciągnie i czasem szarpie. 

Rurka w oku ma zostać na trzy miesiące. 
Zaciągnęła chyba krew, bo zrobiła się czarna i trochę widoczna, co mnie irytuje przy nagrywaniu filmików. 
Ale oko nie łzawi, i nie jest ztale zainfekowane, jak było przed zabiegiem. Cieszę się, że to zrobiłam. 
























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Dzień z psem w biurze, Zawirowania zdrowotne smoków, Nagły atak zimy sparaliżował Belgię: Spadło 12 cm śniegu