O roślinach, małych i dużych, czyli ogód botaniczny w brukseli i ilustrowana historia pewnego drzewka bonsai.
W Belgii pogoda jest mało korzystna dla roślin. Któregoś dnia było tak ciemno, że zapaliła się lampka z czujnikiem zmierzchu w salonie. Od kiedy przestaliśmy doświetlać rośliny na półce, nasza grewia przestała kwitnąć, a wcześniej waliła kwiatami jednym po drugim. Drzewka w ogrodzie tez nie mają o wiele lepiej. Czerwone klony przybrały szaroburą barwę, moja sosna przestała się rozwijać, a w ogóle przyrosty nie są jakieś szalone. Pięciornik po przymorożeniu zrzucił liście. Co prawda wypuścił nowe i wygląda ładnie i zdrowo, ale już nie zakwitł.
Mnie te 20 stopni na plusie i duże zachmurzenie odpowiada, ale widzę, że w innych kwestiach ta pogoda może być problematyczna.
Jakiś czas temu wybraliśmy się pooglądać więcej roślinek do brukselskiego ogrodu botanicznego. Fantastyczne miejsce.
Najpierw pociągnęło nas w rejon, gdzie trzymane są rośliny zagrożone wyginięciem, lub nawet takie, które już uznano za stracone, ale później gdzieś na świecie odnaleziono jeszcze pojedyncze okazy.
Były tam rośliny i duże i bardzo małe, w niewielkich skupiskach, po kilka sztuk. Strasznie smutno było na nie patrzeć.
Później zwiedziliśmy szklarnie. Musze napisać wprost: Nie byłam przygotowana na to, co tam zobaczę. Niesamowicie zagospodarowana ogromna przestrzeń, ze szklarniami wysokimi na dwa poziomy, z podwieszonymi platformami, na które można było wejść, by lepiej przyjrzeć się temu co jest wyżej. Naprawdę, można by tak utknąć na godziny.
To w Meise? Jeśli tak, to tam sporą, jeśli nie większą część roboty - jak to w Be - odwalają wolontariusze. W sumie to dzięki za przypomnienie, że od kilku miesięcy się tam wybieram, a ciągle się nie złożyło, bo zapominam o tym...
OdpowiedzUsuń