O roślinach, małych i dużych, czyli ogód botaniczny w brukseli i ilustrowana historia pewnego drzewka bonsai.

W Belgii pogoda jest mało korzystna dla roślin. Któregoś dnia było tak ciemno, że zapaliła się lampka z czujnikiem zmierzchu w salonie. Od kiedy przestaliśmy doświetlać rośliny na półce, nasza grewia przestała kwitnąć, a wcześniej waliła kwiatami jednym po drugim. Drzewka w ogrodzie tez nie mają o wiele lepiej. Czerwone klony przybrały szaroburą barwę, moja sosna przestała się rozwijać, a w ogóle przyrosty nie są jakieś szalone. Pięciornik po przymorożeniu zrzucił liście. Co prawda wypuścił nowe i wygląda ładnie i zdrowo, ale już nie zakwitł. 

Mnie te 20 stopni na plusie i duże zachmurzenie odpowiada, ale widzę, że w innych kwestiach ta pogoda może być problematyczna. 

Jakiś czas temu wybraliśmy się pooglądać więcej roślinek do brukselskiego ogrodu botanicznego. Fantastyczne miejsce. 

Najpierw pociągnęło nas w rejon, gdzie trzymane są rośliny zagrożone wyginięciem, lub nawet takie, które już uznano za stracone, ale później gdzieś na świecie odnaleziono jeszcze pojedyncze okazy.

Były tam rośliny i duże i bardzo małe, w niewielkich skupiskach, po kilka sztuk. Strasznie smutno było na nie patrzeć. 













Później zwiedziliśmy szklarnie. Musze napisać wprost: Nie byłam przygotowana na to, co tam zobaczę. Niesamowicie zagospodarowana ogromna przestrzeń, ze szklarniami wysokimi na dwa poziomy, z podwieszonymi platformami,  na które można było wejść, by lepiej przyjrzeć się temu co jest wyżej. Naprawdę, można by tak utknąć na godziny.

























Ileż wysiłku (wody i energii) musiało kosztować  zbudowanie a teraz utrzymanie przy żuciu tego wszystkiego! Ciekawa jestem ile osób do tego zatrudniają. 


Z tropików przeszliśmy w bardziej pustynne klimaty. 
Spadek wilgotności pozwolił nam trochę odetchnąć. Jednak na zewnątrz było sporo chłodniej i byliśmy ciut grubiej ubrani. 



















Ogólnie byliśmy pod naprawdę dużym wrażeniem. Planujemy jeszcze tam wrócić. 


Tymczasem przeistoczenia się w ciekawe drzewko doczekał nasz... w sumie nie wiem co to jest. 
Wyglądał sobie tak: Nic ciekawego, jeden z pierszych kupionych materiałów, czekał do tej pory na "coś", na jakiś pomysł co z niego zrobić. 


Taki był



Ucięliśmy...


dużo ucięliśmy.


zadrutowaliśmy... No dobrze, ciął Stepnáne, a drutował Joshua...


Wyszło, jak dla mnie, całkiem fajnie :)
Teraz drzewko będzie się ładnie rozrastać, ale główna robota jest wykonana. 




Komentarze

  1. To w Meise? Jeśli tak, to tam sporą, jeśli nie większą część roboty - jak to w Be - odwalają wolontariusze. W sumie to dzięki za przypomnienie, że od kilku miesięcy się tam wybieram, a ciągle się nie złożyło, bo zapominam o tym...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Dzień z psem w biurze, Zawirowania zdrowotne smoków, Nagły atak zimy sparaliżował Belgię: Spadło 12 cm śniegu