Najwyższy czas coś napisać

Jakoś mi się wena na pisanie urwała od połowy lutego. Nie wiem czemu. Może kwestia braku pracy tak wali mi po głowie, a może to to, że jakoś oszukałam swój mózg i zabrałam się poważniej za niderlandzki (przynajmniej przez chwilę).

Działo się też niewiele. Poza zhakowaniem stron rządowych w Belgii i protestami rolników inne lokalne newsy jakoś mi umknęły. U nas też niewiele się działo. Skończyła się pora deszczowa, ale co weekend i tak przychodziły deszcze, więc nawet spacer w Tervuren, który obiecaliśmy naszej Żółtej Paskudzie, żeby stale po tych samych uliczkach wokół domu nie musiała chodzić, się nie udał. 

Ja w końcu doczekałam się wizyty w klinice okulistycznej w Leuven. Badanie było istną torturą. Intensywność światła była taka, że łzy lały mi się ciurkiem, z bólu miałam problem utrzymać otwarte oczy. Tak mnie lekarka wymęczyła, że później bolało już nawet "zwykłe" oświetlenie w klinice. Na szczęście miałam nakładki przeciwsłoneczne, bo nawet ekran w poczekalni, na którym wyświetlali kto ma iść i gdzie wywoływał ból.




Spędziłam w klinice kupę czasu. Najpierw badała mnie młoda lekarka z przyglądającą się wszystkiemu studentką. Jak już mnie wymęczyła, odesłała mnie do poczekalni, żeby później mnie wezwać jak przyjdzie profesorka, która znów waliła mi światłem po oczach. 

Tak, kanalik jest zatkany. Tak, trzeba go zoperować. Ale nie przyszło mi do głowy, że taką pierdołę będą robić w znieczuleniu ogólnym! I jeszcze, że w tym celu trzeba zostać dwa dni w szpitalu! Jest za to nadzieja, że obejdzie się bez blizny. W Brukseli cięcie skóry w kąciku oka jest standardem, w Leuven domyślnie operują przez nos. Niestety z powodu krzywej przegrody nosowej może się to nie udać. Żeby sprawdzić jak jest z przegrodą nosową, zostałam skierowana na tomografię. Niestety obrazków zobaczyć nie można, ani nawet niczego się dowiedzieć, zatem czy będą ciąć skórę czy nie, dowiem się dopiero po operacji. 

Tym razem byłam bardzo miła i przygotowałam listę zażywanych leków. Jak ją profesorka zobaczyła, trochę się zdziwiła, nie omieszkała też zauważyć, że dużo tego biorę. (No wiem!) I skierowała mnie na spotkanie z anestezjologiem, żeby on się tym lekom przyjrzał. Anestezjolog był bardzo miły, przeglądnął wszystko i nawet stwierdził, że zakaz jedzenia nie obejmuje moich leków, większość mam rano zażyć, odpuszczam tylko metylofenidat. Szczerze mówiąc, to ja odpuściłabym również bupropion, ale nie będę się kłócić. Po spotkaniu z anestezjologiem w końcu mogłam iść do domu. Termin zabiegu wyznaczą i przyślą mi informację pocztą. No dobra, czekamy. 


Początkiem marca miałam jeszcze jedną zaplanowaną wizytę, w VDAB. Spodziewałam się, że mnie przemaglują czemu jeszcze nie mam pracy, że będę musiała coś tłumaczyć. 

Przyjechałam chwilę przed czasem, akurat trafiło mi się miejsce na parkingu pod samymi drzwiami. Weszłam. W poczekalni automat z czytnikiem elektronicznego ID. Od razu automatyczna rejestracja. Fajnie. Komunikat nakazał czekanie w poczekalni 1A. Nie naszukałam się, poczekalnia była zaraz obok. 

Po chwili zostałam zaproszona do biura. Pieter, który mnie przyjmował, miał całe moje papiery, więc wiedział w czym są główne problemy. Powiedziałam z czego wynika brak ogłoszeń i co się dzieje kiedy aplikuję na stanowiska gdzie spełniam wymagania, ale nie idealnie. Powiedziałam mu też, że przygotowuję się do podjęcia pracy w aptece i poprosiłam, żeby pomógł mi z listą dokumentów, które musze dostarczyć do tutejszego odpowiednika izby aptekarskiej, bo ni cholery nie rozumiem co jest co i skąd mam to wziąć. Ponieważ do tej listy trzeba się "dokopać"  na stronie, od razu było widać, że nie kłamię, że naprawdę szukałam co i jak. I to wystarczyło. Po 15 minutach rozmowa zeszła na inne tematy. Rozmawialiśmy o budowaniu domów nad brzegiem morza i w strefach zalewowych, o katastrofie klimatycznej, zanieczyszczeniu środowiska i o tym, że rządzą nami debile. ... Gadaliśmy tak 45 minut, bo przeznaczoną miał na mnie całą godzinę. Z rzeczy mniej fajnych, Pieter powiedział mi, że do pracy w aptece znajomość języka musi być znacznie lepsza, niż się uprzednio dowiedziałam 😒 Ale za to zaproponował, że VDAB zapłaci mi za kurs w Leuven. Niemało, bo 960€. Niestety początek jest dopiero w sierpniu. Mam nadzieję, że do tego czasu jednak będę pracować. 


W desperacji szukam pracy również w badaniach klinicznych i nawet jako medical writer, co naprawdę nie jest nawet nie szczytem moich marzeń, ale wręcz może być okropnością, ale biorę cokolwiek mi dadzą. Praca na tym ostatnim stanowisku jest w Zaventem, które jest z naszej perspektywy przedłużeniem Sterrebeek, choć tak po prawdzie, to Sterrebeek jest praktycznie dzielnicą Zaventem, (czyli samochodem 15 min dojazdu licząc poranne korki). Jedyne, co mi się podoba, to to, że na wyposażeniu biura jest całe multum różnego rodzaju krzeseł, a nawet stół z bieżnią. Jest to logiczne, biorąc pod uwagę, że w takiej robocie absolutnie cały czas spędza się za biurkiem. Niestety chcą tam tylko lekarzy albo lekarzy weterynarii. Mimo wszystko wysłałam papiery. Nie mam nic do stracenia. 

Skontaktowałam się też z czterema szefami jednostek mikroskopowych we Flandrii a później za namową jednego z nich z gościem z... Namur. Ten ostatni nie szuka jednak nikogo na stanowiska, na jakie bym się kwalifikowała. Oj, to byłby naprawdę chichot losu, gdybym dostała pracę w Namur. Pewnie się domyślacie, że nie rozpaczam, że nie będę musiała tam wrócić. 

Dziś, w drugi dzień świąt, pojechaliśmy do Zaventem, zaraz na drugą stronę autostrady, żeby zrobić psom mini - tropienie. Po dwie króciutkie traski w terenie, gdzie znajdują się zamknięte w święta budynki biurowe. Dość mocno wiało, dlatego każdy z psów dostał jedną trasę we względnie prostych i jedną w trudnych warunkach. Dla Moyry runnerem był Joshua, dla Charliego - ja. Robiąc drugą Moyracką trasę Joshua natknął się na dwóch pracujących w jakimś serwisie samochodowym ludzi. Zaczęli wypytywać go czego szuka w okolicy, ale nijak nie mógł się z nimi dogadać. Dopiero po chwili dołączył do nich trzeci, który trochę mówił po angielsku, ale ten zrozumiał, że Joshua szuka psa. 😁 Dopiero dłuższa rozmowa coś dała. Josh poszedł się schować a ja ruszyłam na trasę. Moyra wprowadziła mnie na plac, strasznie ją do tego garażu ciągnęło - wiatr zwiał tam zapach. Nagle podszedł do mnie gość, i mówi po angielsku, że  mąż jest tam... Podziękowałam i wyjaśniłam po Niderlandzku, że my trenujemy z psem tropiącym, a że wiatr rozniósł zapach, to pies musi trochę popracować, ale bez obaw, na pewno go znajdzie. 

Na twarzy gościa pojawił się szeroki uśmiech, chyba w końcu zrozumiał o co chodzi.  😂 Moyra powęszyła jeszcze chwilę na placu i w końcu znalazła właściwa drogę. 

Drugi poszedł Charlie. Oczywiście w inne miejsce, gdzie nie było jeszcze naszych śladów i z niekorzystnym wiatrem. Biedny Dzieciuch nie miał łatwo. W jednym momencie zaczął piszczeć, co oznacza, że nie wie co dalej, ale z pomocą Josha znalazł trop. 

Fajnie było. Psy wróciły szczęśliwe, zjadły i śpią. W domu panuje absolutna cisza i spokój, 😂 Zwłaszcza, że Abbie też miała aktywność węchową. Kiedy Burki były w ogrodzie, rozłożyłam jej po domu smaczki do wyszukiwania. Ponieważ z Abbie ewidentnie nikt nigdy się nie bawił (ona biedusia nawet nie wie co to piłka), wszystko trzeba jej pokazać. Od jakiegoś czasu Joshua rozkładał jej ziarenka karmy na dywanie Dziś ja poszłam krok dalej i rozmieściłam je na meblach. Ponieważ Abbie w ogóle nie kuma o co chodzi i nie wiedziała, że przysmaki mogą być gdzieś wyżej, musiałam jej je pokazywać. Ale nauczy się. Jeszcze kilka razy i będzie mieć frajdę z biegania po domu i samodzielnego ich wyszukiwania. Ale to za jakiś czas. 

Poza tym opłaciliśmy sobie obóz tropieniowy w Białokoszy w wakacje. Całe 10 dni tropienia. Opłacone mamy miejsce da dwóch psów, ale któregoś dnia zamiast Moyry lub Charliego, zabierzemy Abbie. Też jej się coś od życia należy. Zobaczymy, czy jej się spodoba. Psem tropiący nigdy nie będzie, ale to nie znaczy, że nie może się pobawić. 








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dzień z psem w biurze, Zawirowania zdrowotne smoków, Nagły atak zimy sparaliżował Belgię: Spadło 12 cm śniegu

I po kursie...