O tym, jak w sklepach zabrakło jedzenia i mały update.

Protest rolników zaczął się od najazdu na centrum Brukseli. Jak zwykle musiała być zadyma, wiejskie bydło zablokowało drogi, rzucało jajkami i paliło cokolwiek im wpadło w łapy.



Szczerze mówiąc, jak bardzo jestem za demokracją, oraz za prawem do protestowania, to za takie akcje karałabym bez litości. Naprawdę, nie tak trudno ustalić kto palił opony i po fakcie, kiedy już nie będzie groźby rozróby, wyciągnąć konsekwencje?  Jeden z drugim zabuli gigantyczną karę, to następnym się odechce. Protest?  Spoko, ale na cywilizowanych zasadach. Przecież tam chodzą, pracują, a dalej także mieszkają ludzie, a ci używają broni masowego rażenia, bo im się coś nie podoba. Przecież te kłęby czarnego gryzącego dymu unosiły się nad miastem przez długie godziny.  











W pewnym momencie działania rolników przybrały formę terroryzmu wewnętrznego, bo ciężko inaczej nazwać blokowanie centrów dystrybucji żywności. W niektórych sklepach półki wyglądały w sobotę tak jak w naszym Colryucie.





Zero, dosłownie zero świeżyzny, wyczyszczone lodówki, jak to zwykle przy pustych półkach bywa, ludzie trochę spanikowali, bo nie było też papieru toaletowego. 
Na szczęście zakupy spożywki w Lidlu poszły już lepiej. Niby od czasu pierwszej fali omicronu mamy w garażu zapasy jedzenia na tydzień ale jednak normalnie wcina się u nas głównie świeże (i puszkowane) produkty roślinne. Bardzo się nie przejęliśmy, od czasu przed falą pierwszego omicronu mamy w garażu zapas jedzenia na tydzień. Ale jeśli rolnicy chcieli wkurzyć społeczeństwo i mieć wszystkich przeciwko sobie, to powiedziałabym, że im całkiem nieźle wyszło. 

Ciekawe, co będzie dalej. Osobiście zaś uważam, że priorytetem powinno być wprowadzenie w Europie GMO: Odmian odpornych na suszę, odmian BT, które nie wymagają środków owadobójczych i Roundup Ready, które pozwalają bardzo mocno ograniczyć sumaryczną ilość używanych herbicydów. 

Kolejna kwestia to nieuginanie się w kwestiach środowiskowych. Absurdem jest jęk na zmiany klimatu i wynikające z tego straty i jednoczesne żądanie zgody na dewastowanie środowiska jeszcze bardziej. Kwestie ekonomiczne, importy i eksporty są  niemal be znaczenia przy tym jak ważne jest ratowanie świata jaki mamy. Produkcja nawozów to gigantyczne emisje dwutlenku węgla. Uprawa z ich stosowaniem zmienia kompozycję gleby i demoluje bioróżnorodność (przypominam, trwa wielkie wymieranie), a zanieczyszczenie wód nawozami spływającymi z pól powoduje istna demolkę w naszych wodach: od rzek przez jeziora aż po morza i oceany na gigantyczną skalę. To się musi skończyć. Ale odchodząc od tego, co logiczne, ciekawi mnie co będzie dalej. Strajki i protesty w Belgii to niemal rozrywka narodowa. Nie ma chyba tygodnia by ktoś gdzieś nie strajkował.

Jak przy klimacie jesteśmy, to tylko jeszcze napiszę, że mimo trzymania pod dachem by odciąć część światła wiśnia wczesna i pięciornik nie wytrzymały. Pięciornik zaczyna się zielenić, a wiśnia otwiera kwiaty. Liście i kwiaty pojawiają się też na okolicznych żywopłotach, a wiśnie, które mijamy w drodze na dworzec kwitną na całego już któryś tydzień.

Tymczasem wyskoczył inny "ciekawy" temat. Broń drukowana na drukarkach 3D i Leuven. 


Chwilami zastanawiam się: Czy świat zawsze był tak paskudnym miejscem do życia i czy naprawdę nie powinniśmy czym prędzej wyginąć. Każda technologia, wszystko co tworzymy ostatecznie służy do robienia krzywdy innym ludziom. 
Mam poważny problem z akceptacją świata takiego, jakim jest. 

Tymczasem u nas: Moyra wciąż jest na ostrej diecie. Biedusia. Wczoraj przyszły smaczki hipoalergiczne. Wpadła w amok. Chodziła wokół stołu, węszyła, bo nareszcie pojawiło się coś innego niż karma. Je te smaczki już kilka dni, a skora wciąż dobra. Cieszy mnie to.  Kupiłam Burkom również witaminy, bo zaczęły żreć ziemię. Witaminy i mikroelementy w proszku, więc bez zbędnych substancji pomocniczych i kapsułek które też potrafią uczulać Moyraka. Charlie wylizuje michę do spodu, Moyra nieszczególnie. Musimy podawać jej te witaminy wymieszane z mokrą karmą hipoalergiczną. To już trzeci element jej diety, choć na razie wszystko jest oparte na częściowo hydrolizowanych białkach. 



Abbie ma się dobrze, Charlie chyba też, tylko ja, ofiara losu, rozwaliłam sobie obydwie ręce. Rzuciła się na mnie budka trafo. Mniejsza jak się to stało, wpadłam na nią obudwoma rękami, a że ściany owej budki są bardzo szorstkie, zdarłam skórę i fragmenty tego, co znajduje się pod nią. Akurat szłam z psem na spacer, więc nie zadałam sobie trudu oglądania rąk, uznając, że to w sumie nie ważne, bo i tak nie wrócę zanim psisko nie załatwi swoich potrzeb. W końcu kupa to ważna sprawa. Dopiero, kiedy smycz zaczęła się dobić dziwna w dotyku zobaczyłam, że kapię krwią. 

Joshua, który wrócił ze spaceru z Charliem, kiedy ja już zajmowałam się robienie wstępnych opatrunków spytał... który pies rozciął łapę, bo zarówno droga do domu jak i korytarz są zaciapane. 😁 No tak, ja też na jego miejscu nie wpadłabym na to, że to zdolna żona rozwaliła obydwie ręce. 

Wypadek trochę utrudnia codzienne czynności. Z psów mogę wyprowadzić tylko Abbie, bo Burków nie utrzymam, ręce myję po kawałku, a kąpię się w nitrylowych rękawiczkach 😂 ale przy zdartej skórze na takiej powierzchni ciężko było zatamować krew i nie mam ochoty rozmiękczyć strupków ponownie. Chwała wynalazcy za silikonowe adhezyjne plasterki z porami. 

W sobotę wybraliśmy się - z mojej inicjatywy - poszukać drzewek bo miałam ochotę coś przyciąć. Wpadła nam w ręce poskręcana dziwacznie bougainvillea, krzaczor, który obfotografowałam na Barbadosie. Takiego klasycznego drzewka "lege artis" zrobić się z niej nie da, ale wykorzystując to, jaka jest może uda się osiągnąć coś ciekawego. 

Później znaleźliśmy jeszcze pierisa z solidnym, grubym pniem. Staliśmy chwilę zastanawiając się ile może kosztować i ile jesteśmy skłonni za niego dać. Okazało się, że pieris jest po taniości. Stał z resztą z boku, z innymi gatunkami roślin, chyba potraktowany już jako nieatrakcyjny "odpad". Oj, nie mogę się doczekać kiedy pokażemy do Stephanowi (w sumie mamy na niego pomysł, ale zawsze ktoś w klubie może mieć ciekawszy, a takiego pniaczka nie chcemy zmarnować :) 

Ostatnia, zabawna informacja, zaczęłam... próbować bawić się szydełkiem. Ja, która absolutnie się w tym nie widziałam, mało tego, która niedawno wyśmiała Josha, że wyskoczył z idiotycznym pomysłem... kupiłam szydełka, włóczkę i próbuję. 

Zdjęć nie zamieszczę, za duży obciach pokazać co robię. Ale może kiedyś będę w stanie wydziergać w miarę proste podkładki pod kubki? 










 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy