ADHD lifehack - część druga

Dziś druga część o tym jakie problemy mogą pojawiać się w ADHD i czemu ja przez tyle lat mogłam nie zauważyć, że nie jestem jak inni ludzie. 

(Tekst ilustrowany obrazkami generowanymi przez AI. 😂)




Typowa w przypadku osób z ADHD jest dezorganizacja i problem z zapominaniem o czymś, co się dosłownie moment wcześniej robiło. Czytałam w jakimś artykule i facecie, który zdejmował ubranie, ono spadało na ziemię tam gdzie stał a on już o nim nie pamiętał, nie zauważał go. Nie wiem, jak jego żona to wytrzymywała, ale to ona opowiadała jak wygląda życie u nich w domu. Totalny chaos, znalezienie czegokolwiek graniczy z cudem, ona wciąż zbiera rozrzucone po domu rzeczy.  Ale to przypadki ekstremalne. U mnie ten problem jest znacznie mniej widoczny. Ot, czasem na biurku w gabinecie zostają nożyczki i taśma po pakowaniu paczek, a na blacie w kuchni opakowanie po wafelkach ryżowych. Odkładam zapakowane paczki/ smaruję wafelek masłem orzechowym i kładę go  na talerzu i już nie pamiętam o nożyczkach i taśmie /  folii z wafli. Joshuę doprowadzało to do szału, ja obiecywałam sobie, że więcej tak nie zrobię i za jakiś czas i tak robiłam. Wkurzałam się, ale nic nie mogłam na to poradzić. Od kiedy biorę leki prawie się to nie zdarza. Przynajmniej z opakowaniem z wafli, bo z taśmą i nożyczkami czasem jeszcze tak.😉


Wiele osób na fejsbókowej grupie pisało, że mają problem ze sprzątaniem. No tak. Zadanie wyjątkowo proste i nudne, czyli takie, które nie powoduje wyrzutu dopaminy, przez co ADHDerowi jest się trudno skupić, rozpraszają go inne rzeczy - nawet natłok własnych myśli i... łatwo może zostawić to co robił, nawet zapomnieć co miał / chciał zrobić.  


Floordrobe - Podobno coś takiego funkcjonowało w mieszkaniu Rox, 
dopóki Rich trochę jej nie ucywilizował 


Rich opisał, jak  kiedyś Rox wzięła dzień wolnego, by posprzątać. Kiedy wrócił do domu, była w innym pomieszczeniu i z dumą zaprezentowała mu swoją kurtkę ozdobioną w jakiś wymyślny sposób. A kiedy spytał, czy uporządkowała to, co miała uporządkować... rozpłakała się, bo zaczęła, ale wyszła na chwilę z pomieszczenia i... zupełnie o tym zapomniała. W ogóle to Rox w książce wspominała, że jedynym zawsze działającym sposobem na nadanie mieszkaniu względnie uporządkowanego wyglądu było "hidy - up" czyli chowanie pod łóżkiem i w torbach rzeczy, które należałoby posprzątać.  Pisało o tym również kilka osób na fejsbókowej grupie, więc jest to częstszy sposób na obejście problemów porządkowych. 

Wychowywana przez mamę, dla której czystość i porządek w domu zajmują absurdalnie wysokie miejsce na liście rzeczy koniecznych do szczęścia,  to ja miałam za zadanie utrzymać czystość w całym domu. Sprzątałam właściwie sama. Dopiero po kilku latach, mój bunt włączył w sprzątanie również Młodego, bo sobotnie przedpołudniowe sprzątanie, zakupy i mycie garów po każdym posiłku dla całej rodziny to naprawdę było trochę za dużo jak na jedną ledwo co nastolatkę. Codziennie musiało być odkurzone i wszystko ułożone jak należy, czystość we własnym pokoju to była rzecz totalnie bezdyskusyjna. A w sobotę leciało dokładne odkurzanie wszystkich półek ze zdejmowaniem książek, rzeźb i tak dalej, w łazience myłam nie tylko wannę, umywalkę i kibel, ale tez płytki na ścianach i podłodze. Dom miał lśnić. I to, czy się rozpraszam i jak trudno mi to wykonać nie miało absolutnie żadnego znaczenia. Natychmiast byłam przywracana na właściwy tor. 

Jeszcze po wyprowadzce z domu długo utrzymywałam taki sam porządek u siebie. Znajomi zawsze zwracali uwagę, że w domu jest niemal sterylnie, żartowali, ze boją się zaprosić mnie do siebie, jakbym przychodziła tylko po to, by ocenić czystość w ich domu. A jednocześnie miałam poczucie, jakby wszyscy wchodzący do mnie do mieszkania mieli właśnie taki cel. 

Trochę się to rozsypało przy którymś kolejnym epizodzie depresji, ale o ile umiarkowany chaos z rzeczy nieodłożonych na miejsce jest stanem dla mnie normalnym (za to doprowadza do szału Josha), o tyle nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie odkurzyć, kiedy w kącie zbiera się psia sierść, czy zostawić stos brudnych naczyń. Może nie zawsze pamiętam, żeby umyć biały kaloryfer, regularnie ochlapywany przez wracające ze spaceru w deszczu psy, ale jednak jestem jedną z tych osób, które przede wszystkim muszą mieć czysto, a kiedy potrzebuję się skupić ( na pracy lub nauce), bałagan mnie skrajnie rozprasza. Jeszcze kiedy byłam na studiach, śmiałam się, że przed zabraniem się do nauki muszę posprzątać całe mieszkanie. Ale (po części prawidłowo) zakładałam, ze robię to po to, żeby odsunąć naukę jak najdalej. Prawda jest taka, że kiedy mam pracować, wkurza mnie nawet krzywo ułożona narzuta na sofie, czy zsunięty do połowy drybed na Moyrakowym łóżeczku. A na codzień nawet jeśli czasem przez brak uwagi zostawię kilka rzeczy gdzieś "na środku pokoju" czy przyniosę do salonu trzy różne kubki z czymś do picia, to w pewnym momencie poziom entropii w mieszkaniu przekracza wartość krytyczną i zabieram się za sprzątanie. Mimo wszystko cieszy mnie, że ta wartość krytyczna zaczyna się na dość niskim progu. 😄 

Po raz kolejny, ADHD nie generuje mi dużego problemu.


Wcześniej pisałam o tym, że natychmiast odpowiadam na wiadomości i maile. To samo dotyczy papierowe wiadomości. Osoby z ADHD mogą mieć problem nawet z otwarciem korespondencji. Wyjęty ze skrzynki list trafia gdzieś i zostaje zapomniany... Oj, tak, widzę siebie w tej sytuacji, totalnie mogłabym tak zrobić, tylko, że tu również ujawnia się mój lęk. Bo listy to często rachunki. 



Wizja ponaglenia do zapłaty jest już wystarczająco przerażająca, nie mówiąc o tym, że gdyby mój dług poszedł do sądu czy do komornika nigdy bym się chyba z traumy nie pozbierała. Z tego powodu ważne są wszystkie pisma ze szpitali, laboratoriów (np. za badanie krwi nie płaci się w momencie pobrania, tylko później przychodzi do domu rachunek pocztą. Tak samo za każde prześwietlenie, czy pobyt w szpitalu).  Otwieram każdy list natychmiast, a jeśli jest tam coś do zapłacenia, płacę od razu, zanim zrobię cokolwiek innego, lub odkładam na kupkę rachunków dla Joshuy. Rachunki za wodę, prąd i internet płacą się "same" i  o czasie, a wszystko inne załatwia Joshua. W USA był to mój obowiązek i nigdy nie zawaliłam, ale wiąże się to z lekkim stresem, więc wolę, kiedy to On robi przelewy.

Rox pisała, że po prostu przerażały ją listy z banku i nie mogła ich otworzyć. Mnie przeraża pomysł nie otwarcia ich. Coż, wychodzę na tym lepiej, niż ona.


Impulsywność, porywczość i wybuchowość, które często rujnują relacje jak najbardziej mnie dotyczą. No, może nie aż do poziomu zruinowania relacji, ale nieraz po fakcie jest mi wstyd, że zareagowałam za ostro. Pewnie kłótni z Joshuą tez dałoby się częściowo uniknąć, gdybym lepiej nad sobą panowała. (Choć do samych kłótni w równym stopniu przyczynia się Jego nieneurotypowość, co moja).

Impulsywność może prowadzić również do niepotrzebnych wydatków, łamania granic i podejmowania ryzyka. Hmmm... Joshua zaraz wypomniałby mi, że na black Friday zjechałam kartę kredytową do zera. Owszem, ale nie było to ani trochę impulsywne. Ceny były nawet o połowę niższe, więc kupiłam kilka rzeczy, które nie są jeszcze potrzebne, ale będą potrzebne niedługo, jak spodnie, które Joshua będzie nosił wiosną, swoje kozaki, które mogły poczekać ( kupiłam je za maximum kasy jaką chciałam na to przeznaczyć, ale dzięki redukcji ceny o 50% mam coś znacznie lepszego, niż kupiłabym normalnie). Kupiłam też dżinsy za 7€ do chodzenia po domu, bo było taniej, niż gdybym za miesiąc wzięła bawełniane leginsy i tak dalej. A większość kasy i tak wróciła na konto, bo już kupując na Zalando z góry zakładałam, że nie wszystko będzie nam odpowiadać i i tak będą zwroty. Zatem, tak naprawdę, zaoszczędziłam nam trochę kasy.😂




Pewnie sporo mojej ostrożności z wydatkami wynika z mojej przeszłości, kiedy sama musiałam zarobić na spłatę kredytu za mieszkanie i utrzymanie dwóch osób. Wtedy naprawdę nie było kasy na nic poza rzeczami niezbędnymi. Kiedy chodzi o coś nie bardzo potrzebnego, przeważnie długo się zastanawiam. Czasem zdarzy mi się impulsywny zakup, ale tylko w taki sposób, żeby była możliwość zwrotu. Zatem, trochę oszukuję: daję ujście swojej impulsywności, ale później mogę jeszcze zmienić zdanie.


Na grupie fejsbókowej dość często czytam, że w ramach impulsywności, ludzie mają tendencje do podejmowania nadmiernego ryzyka, uprawiają sporty ekstremalne, bo to daje wyrzut dopaminy, której tak bardzo potrzebują nasze mózgi. Najbardziej ryzykownym sportem, który uprawiałam była górska turystyka rowerowa. Fakt, uwielbiałam trudne techniczne zjazdy i zostawiałam na nich chłopaków  z tyłu, ale mimo zapożyczonego skądś hasła "kto hamuje ten ginie!" (które w przypadku trudnego zjazdu po niestabilnym podłożu jest prawdzie ), nie szarżowałam bardziej, niż pozwalały mi umiejętności. Tak samo było z jazdą na motocyklu. Miałam za sobą świetną szkołę, później kurs doszkalający zakończony wyróżnieniem i znów: była adrenalina (i dopamina), z czasem zakręty zaczęłam pokonywać szybciej od chłopaków, ale nigdy nawet nie próbowałam jechać tak szybko, jak mój super utalentowany brat. Mój wewnętrzny hamulec zawsze działał. Zawsze było odrobinę wolniej, niż pozwalały moje umiejętności. 

Moja prawdziwa impulsywność i typowa dla ADHD niecierpliwość przejawia się inaczej. Otóż (parafrazując sir Pratchetta) "Cierpliwość" to moje drugie imię. Tylko na pierwsze mam "Nie-". 

Kiedy wpadnę na jakiś pomysł o 2 nad ranem leżąc w łóżku, nie mogę przestać o tym myśleć, nie mogę zasnąć, muszę zająć się tym już, teraz, natychmiast, a przynajmniej (bo Joshua opierdzieliłby mnie gdybym Go obudziła) wszystko rozplanować do ostatniego szczegółu. A później dalej nie mogę zasnąć, bo czekam, by swój plan wprowadzić w życie. 

Joshua tak pięknie potrafi czekać! Na cokolwiek! Jest tak pięknie, dorosło - odpowiedzialnie cierpliwy. Mnie szlag trafia o każdy kwadrans, o każdą godzinę czekania. Staram się zachowywać jak dorosła, ale w środku mnie roznosi. Niestety, kiedy w to coś, na co czekam ma być zaangażowany również mój mąż, czekanie zazwyczaj jest bardzo długie. On ma czas, On musi sprawę przemyśleć. I wiem, że to rozsądne podejście i wiem, że Jego moja niecierpliwość irytuje, więc staram się nie okazywać tego, że mnie rozsadza od środka... A przy długim oczekiwaniu w końcu tracę zainteresowanie i kiedy się w końcu doczekam, nie ma już 3/4 entuzjazmu ani frajdy. 😒

Tak, moja impulsywność jest brutalnie tłamszona, nie ma dla niej ani odrobiny zrozumienia, co czasem sprawia, że czuję się bardzo nieszczęśliwa, ale przecież "nie mogę zachowywać się jak dziecko". Trochę zazdroszczę Rox, że Rich ją rozumie i jest gotów o 2 w nocy wstać i przeorganizować sypialnię, bo ona właśnie ma taką fazę, że MUSI. Ja nawet porozmawiać o takim pomyśle nie mogę po 21, bo Joshua "jest już zmęczony i źle mu się myśli". 😆 

I tak, rozumiem, dorośli ludzie tak nie robią... (W sensie nie przemeblowują sypialni o 2 w nocy), ale serio, chciałabym otrzymać tu odrobinę wsparcia i trochę wyrozumiałości. 


Inną typową cechą dla osób z ADHD jest wpadanie na genialny pomysł, totalny hiperfocus na danym temacie przez jakiś czas i równie szybka i całkowita utrata zainteresowania i nie kończenie działań. Oj, tak. Nie tak dawno miałam fazę, że nauczę się  identyfikować ptaki po głosach. Przypomniałam sobie 4 ptasie piosenki i zapomniałam o całym wielkim planie.  

Co było moim genialnym pomysłem ostatnio? Miałam wizję swojego projektu badawczego: temat, ale i rozplanowane szczegółowo testy (badania) jakie chciałabym poprowadzić i w jakiej kolejności, jaki sprzęt byłby mi potrzebny, ze szczegółami. Wiedziałam dokładnie od czego chcę zacząć, ot, mały grancik na początek, a później kolejna i kolejna cegiełka do projektu. Dosłownie byłam gotowa rozkręcić swoje własne laboratorium, 😂 a przynajmniej aplikować na stanowisko profesorskie z własna tematyką badawczą. Zaczęłam już robić szczegółowy przegląd literatury i zbierać materiały do pierwszej publikacji przeglądowej w tamacie. I może ta fascynacja trwałaby nawet dłużej, ale wszystko wywaliło się, kiedy wysypała się praca u Xevi'ego, bo zacząć to wszystko planowałam w trakcie pracy u  niego. 

Ot, mój "słomiany zapał". Zawsze tak miałam i to również było postrzegane przez otoczenie jako wada. 


Kiedy czytałam "Dirty loundry" zafascynował mnie problem "time blindness". Rox nie potrafi zaplanować ile co zajmie, potrafiła spóźnić się na samolot, mieć przebukowany lot na kolejny - za 4 godziny i mimo, że siedziała na lotnisku, też na niego nie zdążyła (nie przeszła na czas przez kontrolę), bo czas biegł powoli, a później nagle było za późno. Z drugiej strony bywa, że kiedy bardzo nie chce czegoś zawalić, czeka już całe godziny wcześnej, żeby zdążyć na czas. 

Nie wiedziałam, że też mam time blindness! Prawie się nie spóźniam, ale dlatego, że zawsze biorę pod uwagę, że coś może pójść nie tak po drodze, że z domu trzeba wyjść wcześniej a w ostatniej chwili na pewno nie zdążę się przygotować i znów włącza się moja paranoja. Kiedy planuję "15 min,  tylko makijaż i się przebrać, zabrać rzeczy i wyjść", to nigdy nie jest 15 minut. Raczej bliżej 30, a ja jestem zdziwiona kiedy czas uciekł. Zdarzyło nam się pokłócić o to z Joshem, bo spóźniliśmy się do klubu bonsai. Nie, żeby miało to jakieś znaczenie, bo i tak zawsze ludzie schodzą się przez kilkanaście minut - pół godziny po czasie. Ale ponieważ wiem, jak jest, to mając wyjść na jakieś ważne spotkanie na konkretną godzinę, przygotowuję się do wyjścia ze dwie godziny wcześniej, pakuję torebkę, ustawiam budzik i czekam, tak, żeby naprawdę trzeba było już tylko ubrać buty, kurtkę i wyjść. Wtedy nie ma problemu i jestem punktualnie. To kolejny przykład tego, jak nie wiedząc o time blindness, skompensowałam sobie ten objaw. No, chyba, że jednak nie do końca, jak wtedy, gdy mieszkałam u Joshuy, gdzie na pętlę autobusową szło się trzy minuty, a mnie potrafiły uciec dwa, albo i trzy autobusy jadące co 15 minut (!) Time blindness przejawia się również wieczorami: Joshua idzie spać ok. 11, ja "zaraz po nim" i nagle orientuję się, że jest już po drugiej. 




Nadmierna gadatliwość, nieopanowana chęć "wylania" swoich myśli to całkowicie mój objaw. Jakby na to spojrzeć z dystansu, to właśnie wylewam swoje myśli. 😂 Nie mam tu nic na swoje usprawiedliwienie, żadnego lifehacka, który by mnie uratował. Zawsze byłam gadułą, nawet mama czasem nie może ze mną wytrzymać, dlatego z resztą myślałam, że jestem ekstrawertyczką. Przy tym mam ogromne trudności ze słuchaniem, bardzo rzadko, ale jednak czasem wchodzę w słowo i kończę wypowiedzi za innych. Nie znoszę tego u siebie i staram się kontrolować, ale tu akurat stale ponoszę porażki. Aż się czasem dziwię, że ktokolwiek jeszcze chce mnie słuchać albo ze mną rozmawiać! Tyle dobrze, że nie przerywam innym rozmowy, kiedy chcę coś powiedzieć, czy o coś zapytać. Ale to jedyne z czym nad soba panuję.

Nieumiejętność słuchania wygląda trochę tak, że do mojej głowy wpadają inne myśli, które mnie rozpraszają i zajmują uwagę. Tak było na rozmowie z Xevim i Marianne. Omawialiśmy ważne rzeczy. Powtarzałam sobie w myślach "skup się" "słuchaj, do cholery!", a treść mi uciekała, bo odwracał moją uwagę ruch na korytarzu, zastanawiałam się, czemu gabinet Xeviego jest taki paskudny i byle jaki, rozważałam, jak się będę przemieszczać do odległego o 3 km labu Marianne, żeby nie tracić czasu, zastanawiałam się czemu plama na stole ma kształt podobny do Madagaskaru, nad tym, ze Marianne jest w pewien sposób podobna do mojej koleżanki - Karoliny i czemu, do cholery nikt nie pozamiatał podłogi i nad mnóstwem innych rzeczy. A naprawdę chciałam wiedzieć co oni maja mi do powiedzenia! 

Kiedy pytam kogoś o drogę, to dzieje się dokładnie to, co na podlinkowanym filmie. 

Trudno mi złapać przekaz,  informacje uciekają. I to nie jest tak, że je słyszę i zapominam. Ja nie jestem w stanie dokładnie usłyszeć, co mówi osoba, którą zapytałam jak dokądś dojść. Doszłam już do tego, że najważniejsze jest by zapamiętać sam początek, a póżniej, kiedy już dotrę do zapamiętanego punktu, pytam kolejną osobę.

Kolejny, w sumie jeden z najbardziej typowych objawów i znów taki, na który nie mam żadnego pomysłu,  to odkładanie wszystkiego na ostatnią chwilę. Nie chodzi o to, że źle organizuję czas. Z tym nawet sobie radzę. Problemem jest niemożność zabrania się za coś, co jest dla mnie ważne i co chcę robić. Nie wiem jak to się dzieje, ale obiecuję sobie, że dziś to coś zrobię, a później robię wszystko tylko nie to, co powinnam. Długie, złożone zadania przerastają moją możliwości skupienia, dlatego je odraczam, przerywam. Teraz - również w tej chwili - zawalam naukę niderlandzkiego. Problem jest w tym, że ten język jest trudny: ma mnóstwo głupich reguł, które trzeba zapamietać i stosować, a ja nie umiem się uczyć na pamięć. U mnie nauka polega albo na zrozumieniu, a tu nie ma nic do rozumienia, albo wchodzi samo, na wyczucie. Ta sztuczka jest możliwa z angielskim, z norweskim, a nawet z chińskim. Ale nie z niderlandzkim czy niemieckim. Niemieckiego nigdy się nie nauczyłam, ale niderlandzkiego chcę się nauczyć. Naprawdę chcę! 

W ogóle to z tym językiem jest trochę jak z polskim: mało kto chce się go uczyć, więc kiedy ktoś próbuje, lokalesi wpadają w zachwyt. Ostatnio życzyłam wesołych świąt optykowi i specce od soczewek kontaktowych po niderlandzku i oni od razu się rozpłynęli. Ona pyta ile mieszkam we Flandrii, ja ze wstydem, mówię, że już dwa lata i próbuję się tłumaczyć, że pracowałam po angielsku i nauka nie bardzo szła, a ona mi gratuluje, bo wiele osób w znacznie dłuższym czasie nawet tyle powiedzieć nie potrafi. Ja czerwona po czubki uszu, bo wcześniej rozmawialiśmy cały czas po angielsku, a oni się cieszą, bo ktoś próbuje. Tak samo babka w szpitalu, gdzie próbowałam umówić wizytę. 

Szkoda, że dla zdobycia obywatelstwa nie wystarczy zrobic dobrego wrażenia, tylko trzeba zdać egzamin. 😂

Czy przez wieczne odwlekanie zawaliłam przez to coś ważnego? Niewiele. Zazwyczaj, kiedy mam się czegoś nauczyć i nadchodzi termin i mam nóż na gardle, nadrabiam w tempie dni na godzinę, jak na kolokwium zaliczeniowe z patofizjologii, na które nauczyłam się całego semestru w dwa dni. Ale czasem faktycznie mi się nie udaje. 

Rany, jak ja siebie za to nienawidziłam! Inni zakuwali do egzaminów tygodniami, a ja ledwo byłam w stanie wziąć książkę do ręki kilka dni przed egzaminem. Chyba rekordem była farmakologia - roczny kurs - a ja uczyłam się "aż" tydzień. Dostałam 4,5 i byłam zła jak nie wiem. Zawsze w takich chwilach byłam na siebie wściekła, zawsze obiecywałam sobie, że następnym razem będzie inaczej. I nigdy nie było. 

Nadal nic na to nie potrafię poradzić, ale teraz już się tak na siebie nie wściekam. Znalazłam wyjaśnienie, zrozumienie i obiecałam sobie, że będę się starać.


Jeśli chcesz przekazać mi jakąś informację, nie zostawiaj mi kartki na drzwiach ani nigdzie indziej. No, może na klawiaturze laptopa, tak, żebym musiała ją przesunąć. Inaczej jej nie zobaczę. Kiedyś wlazłam do labu, mimo wiszącej na drzwiach kartki A4 "PUKAĆ! Laser, niebezpieczeństwo uszkodzenia wzroku!".  Na moje szczęście laser akurat nie pracował. Tak samo nie zauważyłam kartki na drzwiach wejściowych do bloku z informacją, że będzie przegląd wentylacji. Przykłady można by mnożyć, ale chyba jest jasne o co chodzi. Nie znalazłam nazwy tego objawu, ale mam go rozwiniętego tak na 100% i wciąż nie wymyśliłam jak to obejść. 


Podsumowując, nie jest źle.  opisu innych osób wynika, że życie z ADHD może być bardziej skomplikowane, a te wszystkie (i inne, nie opisane przeze mnie objawy) mogą dużo mocniej dawać się we znaki. Ale jednak ADHD, jak autyzm, to spektrum. Dwie różne osoby mogą mieć zupełnie inne trudności. Podobno ciężkość objawów koreluje też z inteligencją. Im człowiek inteligentniejszy, tym mu łatwiej, tym mniej uciążliwe są objawy. 

Może moje lifehacki okażą się przydatne dla kogoś innego. A jeśli ktoś z czytających ma sposób na coś, na co ja nie mam, to mam nadzieję, że podzieli się nim w komentarzu 

 😉





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy