Post zbiorczy na różne tematy

Chwilę zeszło, a z powodów, które opisze poniżej, mam zaległości w pisaniu, więc wrzucam kilka tematów na raz. 


Dwa tygodnie temu byli u nas na tydzień znajomi z Londynu, Jo i Justin. Super było ich gościć, fajnie było się wybrać na wspólne zwiedzanie.

Fotka z wycieczki do Brukseli

Przez ten tydzień był niezły cyrk z jedzeniem. Justin jest uczulony na gluten a Jo ma swoją przypadłość, tak czy inaczej jest na diecie ketogenicznej. Do tego ja, jako weganka z alergiami pokarmowymi. Mix nie do połączenia. Gotowanie/ przygotowywanie posiłków każdy robił oddzielnie, całe szczęście mam od taty opisane "pieczywo" "mięso" "warzywa" deski do krojenia, więc nie zanieczyszczaliśmy ich sobie wzajemnie (tak, to wystarcza by wywołać reakcję alergiczną). Poza tym Jo i Justin zrobili solidne zakupy tego, co sami mogą jeść. Oczywiście nie byli w stanie opróżnić wszystkich opakowań, a ponieważ lunche jedli podczas zwiedzania, w ogóle wszystkiego nie dojedli. 😆  Przez tydzień do spółki z Joshem czyściliśmy lodówkę z tego, co każde z nas może zjeść. On najadł się mięsa, ja - produktów mlekozastępczych. Jeszcze zostało mi mleko migdałowe, na którym robie sobie "kakao" z odżywka białkową. - Dobre!

Justin zrobil na mnie ogromne wrażenie tym, że uczy się polskiego! Naprawdę Go podziwiam! Mimo wszystko przez ten tydzień językiem obowiązującym w naszym domu stał się angielski. Fajnie było poćwiczyć z native speakerem! 

Czekamy na kolejną okazję, żeby się spotkać. 


Joshua przy badaniu krzywizny oka. 


Dożyliśmy tego wieku, kiedy potrzebujemy okularów do czytania. Obydwoje potrzebujemy ich do dali, ale teraz do bliży są one po prostu za mocne. 

Ja mam bardziej przechlapane przez astygmatyzm, Joshua do niedawna po prostu zdejmował okulary i widział z bliska dobrze. Ja przy braku korekty astygmatyzmu bez okularów w ogóle nie daję rady (i nie dawałam już wcześniej). 

Najpierw poszłam do okulisty ja. Na wizytę czekałam pół roku, trafiła mi się akurat w Walentynki. Wymyśliłam sobie progresywne soczewki kontaktowe. I wszystko byłoby super, gdyby lekarz nie wmówił mi, że twardych soczewek progresywnych nie robią. A ja miękkich nosić nie mogę. Postanowiłam więc, że zamówię takie jakich potrzebuję do bliży, a do dali będę dokładać na nie okulary. W domu, czy w pracy potrzebuję przecież widzieć to, co jest blisko. Mój błąd, trzeba było dopytać się optyka. O tym, że mogę zamówić twarde soczewki progresywne, dowiedziałam się odbierając te, które zamówiłam.

Najpierw musiałam się do tego draństwa przyzwyczaić. Początki bywają trudne, ale już przy trzecim założeniu dałam radę pochodzić w nich godzinę. Tyle tylko, że soczewki jeździły po moich oczach jak nawiedzone. Zupełnie nie chciały się trzymać tak, jak powinny. Producent zalecił testy z fluoresceiną żeby zobaczyć, czy są za ciasne czy zbyt luźne. Najpierw 2 miesiące czekaliśmy na fluoresceinę, bo były braki na magazynach. Później okazało się, że pomiary dokonane przez optyka to za mało, mamy czekać na przyjazd specjalistki z firmy i dalsze testy. Specjalistka przyjechała po kolejnym miesiącu. Przywiozła soczewki testowe, które po prostu musiałam przymierzać. Po blisko dwóch godzinach oglądania moich oczu w różnych soczewkach, w końcu wiedziała co i jak. Przy okazji dała mi krople normalizujące skład płynu łzowego. No tak, moje suche oczy...

Kolejne soczewki dostałam w lipcu. Na szczęście za poprawkę i nowe soczewki nie płaciłam. Tym razem wydawało mi się, że leżą dobrze. Niestety suchość oczu uniemożliwia mi noszenie ich przez cały dzień. Testowałam różne krople, ale mam wrażenie, że woda natychmiast odparowuje, a metyloceluloza, która nadaje kroplom ich właściwości, osiada na soczewce pod postacią białego osadu. W dodatku lewa soczewka kilka razy mi wypadła i za którymś razem podnosząc, porysowałam ją. Dopiero później do mnie dotarło, że tę soczewkę czułam bardziej, niż prawą. Być może jednak nie była idealna i dlatego wypadała? Tak czy inaczej obraz świata oglądanego przez nią stał się bardziej nieostry, niż być powinien i zamglony. Kupiłam jeszcze silny preparat oczyszczający, w nadziei że może mój płyn wielofunkcyjny nie daje rady i osadziło się na niej białko. Niestety - nic nie pomogło. Zamówiłam nową soczewkę, z zastrzeżeniem, że trzeba będzie poprawić jej dopasowanie. Znów czekam, skazana na okulary, które coraz bardziej mnie drażnią. 

W końcu problem z pracą w okularach znużył też Josha. Udało się mu wkręcić do okulisty bez półrocznego czekania, ewidentnie po prostu zwolniło się miejsce. Poszedł, wrócił z receptą. Poszliśmy do przemiłego optyka i zamówiliśmy okulary progresywne. Wzięliśmy lepsze szkła, z szerszym polem widzenia do bliży.

Problem zaczął się zaraz po odbiorze. Joshua nie mógł się do nich przyzwyczaić. Minął tydzień a narzekanie się nie skończyło. Niby przyzwyczajanie się może to potrwać dłużej, ale ja miałam dość. Zaproponowałam, żeby spróbował progresywnych soczewek kontaktowych. Poszliśmy znów do optyka, zamówić soczewki. Ale nie, nie... Najpierw soczewki testowe, bo trzeba sprawdzić, czy będzie OK. Josh zamówił jednodniowe, bo nie wiedział, czy da radę w ogóle chodzić w soczewkach, ale wszystko było ok. Dobrze widział i z daleka i z bliska, problemy z ruchem oczu i głowy znikły, obraz mu nie pływa jak w okularach, świat się ie przewraca. Tylko cena za jednodniówki jest znacznie wyższa, niż przy soczewkach miesięcznych. No to dobra, teraz już zamawiamy, ale miesięczne. Ale nie, nie... trzeba sprawdzić, czy będą ok. Dostał kolejne opakowanie soczewek testowych, tym razem na miesiąc. I znów jest ok, Ale moc do czytania jest jednak nie taka, nie widzi w nich dobrze z bliska. Poszedł dziś do optyka zamówić soczewki, tylko z trochę większą addycją do czytania...

Tak, zgadliście. Ale nie, nie... trzeba sprawdzić, bo to będą z innej firmy. I tak oto Joshua dostaje kolejne opakowanie soczewek za darmo. 😁 Testy wypadły pomyślnie. Okulary powędrowały na półkę, zakładane tylko raz na jakiś czas. Joshua trochę się wkurzał, że niepotrzebnie wydał na nie kasę, ale po pierwsze gdyby tego nie zrobił, nie wiedziałby, że mu nie odpowiadają i że może wrócić do soczewek, bo nigdy by nie spróbował. Po drugie ma sporą wadę i niech trafi mu się jakaś infekcja oczu, albo uraz, a te okulary okażą się niezbędne. 




Czy to już śniadanie?

Ja zaliczyłam kolejny epizod depresji. Zaledwie kilka miesięcy po poprzednim, będąc wciąż na maksymalnej dawce nowego antydepresantu, który wydawał się działać. Nawet wcześniej myślałam, by odstawić lek aktywizujący. Nie zdążyłam. Najpierw siadła jakość pracy mózgu, zaraz później nastrój. Po przepłakaniu kilku dni, umówiłam się na pilna wizytę on-line z moim psychiatrą. 
Trochę się zmartwił, diagnoza była oczywista. Depresja. 
Doktor (bo to lekarz z doktoratem), stwierdził, że nie będziemy się patyczkować, wytaczamy armaty. 
Do obecnego antydepresantu dowaliliśmy kolejny, również silny NaRI (czyli działający na układ adrenergiczny i dopaminergiczny). Zatem stymulujemy i dopaminę już trzema lekami (oba antydepresanty i lek aktywizujący, a wydaje się, że dopamina ma u mnie ogromne znaczenie). Niestety ten drugi lek przyczynił się kiedyś u mnie to napadu drgawek. Poniekąd dlatego, ale również ze względu na lekooporność mojej depresji, doktor dołożył jeszcze lek przeciwpadaczkowy, będący również stabilizatorem nastroju, lamotryginę. Tak więc na depresję mam już cztery leki. Zwykle wystarcza jeden, ale jak już ustaliliśmy, ja jestem po... eee... nieszablonowa. Zadziwiające, (a może oczekiwane po takim miksie), ale już po dwóch tygodniach zaczęło mi się poprawiać. Najpierw nastrój, a teraz - mam wrażenie - również umysł działa raźniej. Mam nadzieję, że ten trend się utrzyma, bo naprawdę mam już dość. 

Robię też postępy na psychoterapii, której uważałam, że nie potrzebuję, a na którą uparł się psychiatra. O, rany, miał rację, to naprawdę działa! 
Zaczynam wychodzić poczucia braku własnej wartości. Nawet mam plany na przyszłość i są one bardziej śmiałe, niż wszystko do tej pory. A może to moje ADHD? Przy nim ma się dziesiątki pomysłów na minutę. 
A propos ADHD, do tej pory zakładałam, że u mnie to bardziej ADD, bez nadruchliwości. Ale doczytałam, że ta ostatnia przybiera różne formy. I tak, ciągłe przygryzanie policzków i jeszcze częstsze u mnie skubanie skórek przy paznokciach, również może być objawem nadruchliwości. Kiedy znów przyłapałam się na skubaniu skórek podczas czytania, celowo wzięłam do ręki długopis i zaczęłam go obracać w palcach. Potrzeba skubania skórek ustała, a długopisem kręciłam tak bez przerwy przez godzinę, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Hmmm... Czym więcej czytam, tym bardziej jestem zdziwiona, że nikt nic wcześniej nie zauważył. 



|
Bardo poglądowo - CRISPR


Na koniec chyba dobre wieści. Po roku poszukiwania pracy (no dobra, w formie do jej podjęcia jestem gdzieś od maja, ale to i tak trwa za długo), załamałam się kompetnie. Nie ma dla mnie pracy jako dla postdoca, czy senior scientista. No nie ma. Próbowałam aplikować na stanowiska techniczne, na staże opłacane przez VDAB do firm biotechnologicznych, w końcu w desperacji - na doktoraty, żeby mieć szansę nauczyć się nowych, przydatnych w Belgii umiejętności. Nic się nie udało. Nauka niderlandzkiego mi nie idzie przez wciąż niedziałający należycie mózg, więc nawet opcja pracy w aptece się odsuwa. Jakoś w czasie nawrotu depresji wypadła mi rozmowa z moją "opiekunką" z VDAB, Véronique. Przepłakałam całą, aż biedna Véronique doszła do wniosku, że ja nie jestem w stanie podjąć żadnej pracy w takiej formie i najpierw mam się leczyć. Pod koniec, kiedy powiedziałam jej, że ja już nie mam pomysłów, przyszedł mi do głowy jeszcze jeden. Nie na pracę, ale na staż, po to, żeby nauczyć się nowych rzeczy i mieć szansę na znalezienie pracy później.

Napisanie maila zajęło mi tydzień. Wysłanie go - kolejny. Ale miałam kandydatkę. Marianne jest profesorką na KU Leuven, pracuje w zakładzie chorób płuc i opracowuje terapię genową na mukowiscydozę. Temat jest pozornie prosty. Wystarczy podmienić dosłownie jeden nukleotyd w materiale genetycznym dla całkowitego wyzdrowienia. Pozornie. Trzeba podmienić dokładnie jeden z pośród ponad trzech miliardów znajdujących się w ludzkim DNA nukleotydów, we wszystkich, a przynajmniej prawie wszystkich komórkach - najlepiej organizmu, a przynajmniej płuc chorego człowieka. 

Wykonanie tego, zwłaszcza w wielokomórkowym organizmie naprawdę nie jest proste. Marianne posługuje się CRISPR, czyli metodą, której wynalazcy otrzymali Nobla, pozwalającą precyzyjnie edytować DNA. Jest to umiejętność, która bardzo by mi się przydała, a oprócz tego, u Marianne mogę nauczyć się znacznie więcej. Na przykład sekwencjonowania, które na Biotechnologii Roślin na WBBiB UJ zlecaliśmy zewnętrznej firmie i nie mam o praktyce absolutnie żadnego pojęcia, a też powtarza się w wymaganiach do belgijskich firm biotechnologicznych.

Marianne była zaskoczona, że mam problem ze znalezieniem pracy i bardzo entuzjastycznie podeszła do mojego pomysłu, zwłaszcza, że przydałby się jej ktoś od konfokala. 
Do projektu "staż" dołączyła kogoś o imieniu "Xevi", kto zajmuje równoległe stanowisko profesorskie i z nią współpracuje. Xevi okazał się Xavierem, super miłym człowiekiem. Od początku nie podobał mu się projekt staży za darmo i postanowił... dać mi pracę! 
Umówiliśmy się na rozmowę. 
Xevi współpracuje z Marianne tworząc modele płuc na chipach, które ona wykorzystuje w swoich badaniach. Jest to fascynujący nowy rodzaj modelu tkankowego do badań na przykład leków. Można sprzęgnąć kilka chipów, na przykład serce, wątrobę i płuca symulując (oczywiście w uproszczeniu) pracę całego organizmu i badać na przykład wpływ i metabolizm leków. (np. podajemy lek na astmę i badamy jak wpłynie na serce i jak będzie metabolizowany w wątrobie. Fajne, prawda? W niedługiej przyszłości chipy mogą zastąpić całkowicie badania na zwierzętach!)



Ale do rzeczy. Na postdoca liczyć nie mogę, bo koszty zatrudnienia postdoca są ogromne. (ok. 7000€ miesięcznie). Dostanę zatem mniej płatne stanowisko techniczne, na którym będę robić to, co umiem, czyli zajmować się szeroko rozumianą mikroskopią, ale będę miała czas i możliwość pracować i uczyć się biologii molekularnej w labie Marianne. Lepiej bym tego sama nie wymyśliła. 
Jeszcze nie otwieramy szampana, czekam jeszcze na potwierdzenie i umowę, ale już wypełniłam dokumenty na uniwersytecie. 
Trzymajcie kciuki! 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Szukania pracy ciąg dalszy