Leuven

Po ostatniej wycieczce do Leuven, kiedy zrezygnowaliśmy z jazdy samochodem po centrum, pomyślałam, że do Brukseli często jeździmy pociągiem, albo metrem, żeby uniknąć podobnych problemów. A przecież Brukseli kompletnie nie lubimy. No to może należałoby dać szansę Leuven i wybrać się tam pociągiem? Dworzec jest prawie w centrum, to może być naprawdę dobry pomysł na robienie zakupów. 

Rano zaliczyliśmy jeszcze szybkie ścinanie moich włosów. Mimo solidnego podcinania (jak sobie przypomniałam), urosły do pasa, a rozjaśniona w zeszłym roku do zrobienia szalonych czerwieni i żółci część szybko wypłukuje kolor i zamiast farbować tylko siwe odrosty, musiałam zużywać ponad dwa opakowania farby na farbowanie całości za każdym razem, czyli co dwa tygodnie. Postanowiłam więc ten problem rozwiązać radykalnie. 

Na fryzjera w Belgii czeka się i dwa miesiące (sic!) a ja lubię działać od razu, dlatego włosy ścinał mi Joshua. Półtorej minuty i po sprawie. Zanim dojdziecie do wniosku, że wyglądam strasznie, uspokajam. Ciął "od linijki" 

"Linijka" to taki ciasny grzebyczek, na którym układa się włosy, zapina, lekko naciąga, poziomuje 😀 
i można ciąć. Zrobiliśmy tak, by przód był trochę dłuższy. 
Linijkę już mieliśmy, bo korzystałam z krótkiej do grzywki a w zestawie była również ta duża. Nie sądziłam, że jej użyjemy, a jednak 😀


Po strzyżeniu pojechaliśmy na dworzec. Pogoda była niezła. Ciepło, ale nie tragicznie upalnie. Już tam zrobiło nam się miło. Musieliśmy kupić bilety na pociąg. Zaznaczyliśmy opcję "standardowe" a automat napisał nam, że zamienia na weekendowy, bo jest o połowę tańszy. 

Wycieczka była całkiem udana. Ulica, która prowadzi od dworca w stronę sklepów to duży ciąg handlowy. Są tam i odzieżowe sieciówki i mniejsze sklepy, sklepy obuwnicze a także drogerie. W końcu, po roku rozważania, że można by się wybrać,  trafiłam do porządnej drogerii, zaglądnęliśmy do paru sklepów odzieżowych, ale głównie nastawiliśmy się na spacer po mieście. 


Fotka przy dworcu, widok na plac i w stronę centrum miasta. 


Tak wyglądam z nową fryzurą i tak, zaczęłam nosić żółty! 

W końcu, po roku rozważania, że pasowało by, trafiłam do porządnej drogerii, zaglądnęliśmy do paru sklepów odzieżowych, ale głównie nastawiliśmy się na spacer po mieście. W centrum trafiliśmy na informację, że następnego dnia jest dzień bez samochodu i w mieście będą jakieś dodatkowe atrakcje. Nasze bilety były ważne cały weekend, więc postanowiliśmy wybrać się również następnego dnia.

Kolejny dzień rownież był dość ciepły. Faktycznie w mieście porozstawiano róże punkty, był pchli targ.


Główna ulica, którą normalnie jeżdżą samochody i autobusy, tego dnia była wyłączona z ruchu. 

I ta sama ulica od drugiej strony.


Stragan z darmową kranówą (która w Belgii jest piekielnie twarda i dla mnie, przyzwyczajonej do wody w Małopolsce nie nadaje się bez filtrowania do picia) opisaną po tutejszemu jako "kraantjestwater" czyli "kranóweczka". Wciąz mnie rozwala powszechność używania zdrobnień w tym języku. 


Jedno ze stoisk zainspirowało nas, by zacząć grać w planszówki i karcianki. Ja zawsze wolałam erpegi, ale jak się nie ma co się lubi... 


Ponieważ zwykle nie jadamy na mieście wykorzystaliśmy to wyjście na lunch. 


Jedyne bezpieczne dla mnie jedzenie z wegańską opcją :) 


Tym razem pogoda była trochę zmienna, parę razy postraszyło deszczem, w końcu lunęło. Schowaliśmy się z grupą innych ludzi pod balkonem. Ulica opustoszała, wszyscy przykleili się do ścian budynków. Po kilku minutach deszcz minął i wszystko wróciło na dawne tory. 
Pochodziliśmy jeszcze trochę, kupiliśmy jakieś wypieki na stoisku ukraińskim i wróciliśmy do domu, całkowicie przekonani, ze od dziś nie mieszkamy już pod Brukselą (w końcu to stolica innego regionu) tylko pod Leuven - stolicą Vlaams Brabant - i na wyjazd "do miasta" właśnie tam będziemy się kierować. 

Fotka po deszczu, przed powrotem do domu. 
























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy