Kringwinkel

Mamy długi weekend. No, nie tak długi jak polski weekend majowy, ale ze względu na wtorkowe święto Josh wziął wolne na poniedziałek i planuje popracować w ogródku. żywopłoty znów wymagają przycięcia, trawa koszenia, inaczej znów wyrośnie wysoka, a wtedy koszenie jest koszmarem, bo po 2 m2 trzeba opróżniać pojemnik w kosiarce. Niestety oba te zajęcia są dla mnie zbyt ciężkie. Koszenie niby nie powinno, ale nasz ogród jest równy jak obszar działań wojennych i przejechanie kosiarką robi się ciężką pracą. 

W sobotę wybraliśmy się do Leuven na zakupy. Odwiedziliśmy tamtejszy Kringwinkel, czyli sklep z używkami. Było tam prawie wszystko. Od rowerów, poprzez książki (przy których też chwilę spędziliśmy), ubrania, akcesoria kuchenne. 

Miejsce oceniamy pozytywnie, choć nie idealnie. Pochodziliśmy trochę na parterze, wybraliśmy cztery filiżanki ze spodeczkami, wyprodukowane jeszcze w Czechosłowacji 😆. Nie w naszym stylu, ale zawsze kiedy mieliśmy gości, miałam nadzieję, że poproszą o herbatę, nie o kawę, bo o ile do herbaty mam ładny zestaw: czajniczek i cztery kubeczki, to tę ostatnią musieliśmy serwować w zwykłych kubkach. Jak będziemy mieć swój dom i będzie gdzie trzymać takie rzeczy, to poszukamy czegoś naprawdę ładnego. Na razie upychamy wszystko po szufladach i mamy nadzieję, że się nie potłucze, więc zestaw za 3€ nam pasuje. Ale na tej samej półce, co czechosowackie filiżanki znalazłam takie cudeńko: 



Jeśli wierzyć napisowi na spodzie, to filiżanka była wyprodukowana w Japonii, w Osace. Zawsze marzyło mi się coś ładnego do zabrania do pracy. No to teraz mam. Jeszcze tylko pracy mi trzeba.

Większość rzeczy była w średnim stanie i do niczego nam nie potrzebna, ale znaleźliśmy jeszcze niegłupią ceramiczną miskę na owoce, a tydzień temu bezskutecznie szukaliśmy czegoś sensownego w Ikei. 






Josh nabijał się, że kupi mi budzik. Ostatnio regularnie przesypiam alarm w telefonie. Po prostu w ogóle mnie on nie budzi. Skutkiem tego udało mi się zaspać na 9:30 na spotkanie on line z Solvusem. Obudziłam się o 11:30.  


Ciekawa natomiast okazała się część z meblami. Solidne, dobrej jakości  meble wystawione były za grosze. Może kiedyś coś tam kupimy. 



Później poszliśmy na dział z książkami. Miałam cichą nadzieję, że znajdę coś fajnego, co już znam, do czytania po niderlandzku, ale niestety mi się nie trafiło. 
Na koniec oglądnęliśmy dział z ubraniami i tu znów się mocno rozczarowaliśmy. Używane ubrania w Belgii to totalna porażka. Chyba wszystko fajne jedzie do Polski. Nie miałam jakichś dużych planów zakupowych, ale nawet jak coś wpadało w ręce, to często okazywało się poplamione.  No bez jaj! Dla kogo to ma być?


Później mieliśmy jechać do perfumerii, ale jak pomyślałam o przeciskaniu się przez wąskie uliczki w centrum to mi się zupełnie odechciało. Zakupy kosmetyczne zrobiłam z domu - online. 
Pojechaliśmy za to do sklepu azjatyckiego, po czerwony ryż, pastę curry i Sirachę, która już mi się skończyła, a w zwykłych sklepach jest w jakiejś mocno złagodzonej wersji. Przy okazji kupiliśmy ileś sosów, których teraz nie ma gdzie trzymać. 
W okolicy był też polski sklep, "Malinka". Ponieważ Joshuę nosi ostatnio na zapiekanki z plasterkami martwego zwierzęcia (baleronem) i żółtym serem, było to odpowiednie miejsce do odwiedzenia. Jak wyjaśnił mi kolega z dawnego labu, Alex, w Belgii świat wędlin jest taki smutny. On, Australijczyk odkrył za to polski sklep i nigdzie indziej już wędlin nie kupuje. Przekonany, ze "dzień dobry" znaczy "dziękuję" robił zakupy w polskim sklepie w Etterbeek jako stały klient, conajmniej raz w tygodniu.
Zabawne to jest, kiedy przy kasie rozmawia się po polsku,  opisy artykułów są już po tutejszemu, a ceny w euro.  


Na sam koniec nadzialiśmy się na imprezowy rower napędzany przez pedałujących imprezowiczów. Ci chyba imprezowali już długo, bo pojazd toczył się wybitnie niemrawo. 







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy