Ardeny

 Jak prawie zawsze kiedy trafia się więcej niż dwa dni wolnego, postanowiliśmy gdzieś się ruszyć. Pomysł przyszedł późno, a Szwajcaria trochę jednak daleko, więc ten plan odłożyliśmy jeszcze na później i wybraliśmy się w Ardeny. 

Joshua znalazł super apartament w przystępnej cenie. Z własną kuchnią, salonem i sypialnią, w pomieszczeniach starej farmy. Miejsce przeurocze. Mamy osobne wejście od strony małego dziedzińca, dzięki czemu Burki nie mijają się z innymi gośćmi na korytarzach. 


Już na miejscu odkryliśmy jedyną wadę tego miejsca, sypialnia jest na górze, a prowadzą do niej stronę drewniane schody. 


Schody są trochę śliskie i zastanawialiśmy się jak Burki wejdą na noc na górę. Dla nie znających tematu: Burki od zawsze śpią razem z nami, w sypialni. tak jest najzdrowiej dla psa - w końcu stado zawsze śpi razem, a i my nie zastanawiamy się co robią po nocy. wyra właściwie cała noc przesypia na swoim łóżeczku obok naszego łóżka, Charlie śpi trochę na swoim materacyku, trochę na podłodze, albo przechodzi do przedpokoju pod drzwi wejściowe. Tak czy inaczej dostęp do sypialni zawsze jest, zatem mało prawdopodobne było, że psy zostaną spać na dole. 

Moyra, jak to Moyra, co to dla niej, zaraz wpakowała się na górę, zaraz też zeszła, a właściwie pół zeszła, pół zeskoczyła na dół. Charlie ze swoim zaburzeniami równowagi miał jednak troszkę trudniej. Patrzył podejrzliwie na te schody, rotował głowę mocniej niż zwykle, ale skoro Moyra dała radę, to on też, dawaj na górę. Dopiero zejście na dół okazuje się naprawdę trudne i potrzebna jest pomoc pana. 

Tak czy inaczej apartamencik jest super. Okolica, również. Stary, kamienny ryneczek, potężny kościół i kamieniczki wykonane w podobnym stylu... No piękne są te wallońskie wioski. 






Niestety na tym zaleta Walonii na wypad "w góry" się kończy. Przez lockdown i mieszkanie we Flandrii zapomnieliśmy już: 


W tutejszych lasach mało gdzie da się wejść, bo prawie wszystko jest prywatne, a przecież taki turysta na czyjejś drodze w lesie to rzecz tak straszna, ze trzeba zabronić, bo jeszcze drogę zdepcze, szkody spowoduje nie do naprawienia normalnie! Niewiele rzeczy wpienia mnie w Belgii tak jak ten ich pieprzony egoizm. W innych krajach ludzie udostępniają nawet swoje ogrodzone pastwiska dla turystów. A tu 90% miejsc jest niedostępnych, do tego stopnia, że grodzone są drogi i szlaki turystyczne.
W sobotę sporo się najeździliśmy, żeby znaleźć fajny las na spacer. Udało się. i faktycznie było super. Dziś weszliśmy na drogę i po blisko 2 km w środku lasu nagle "teren prywatny". Nie mieliśmy nastroju, żeby się cofać, po prostu zignorowaliśmy tabliczkę. Dosłownie po 200 m znaleźliśmy tabliczkę z drugiej strony. Nóż kurdę, 200 m i dlatego cała droga wyłączona z użytku, a ty, turysto zasuwaj z powrotem i znajdź sobie inne przejście. 
Nic dziwnego, że oni tu po Ardenach nie chodzą. Wczoraj spotkaliśmy tylko jednego rowerzystę, a dziś dwoje Luksemburczyków z dzieckiem. 

Drugim co nas wkurzyło jest - o czym znów zapomnieliśmy - nastawienie francuskojęzycznych do ludzi nie posługujących się tym językiem. Obsługa tu na miejscu jest super, ale w sobotę znaleźliśmy knajpę, gdzie chcieliśmy zamówić obiad. Według opisu na FB możliwe było zamówienie na wynoś, a knajpa miała być  już otwarta. Poszłam na miejsce, uznając, że najlepiej się dogadam twarzą w twarz. Drzwi były otwarte, w środku jedynie kucharz. otwierali o 18 i z tego, co zrozumiałam, zjeść można było jedynie na miejscu. 
Kiedy zaczęłam dopytywać, że nie oczekuję dostawy, że sama bym jedzenie odebrała, gość płynnym (w sensie: bardzo szybkim i mało prostym) francuskim coś ponawiał, kiedy powiedziałam, że nie rozumiem, dał mi wizytówkę i... to było na tyle. 
Nie, nie mam pretensji, ze nie mówił po niderlandzku czy angielsku. Ale w turystycznej miejscowości oczekiwałabym, ze ludzie, którzy z tych turystów żyją będą POMOCNI, a nie pogardliwi tylko dlatego, że ktoś nie mówi po francusku. 
Na obiad były wegańskie burgery, które ze sobą przywieźliśmy i też nie było złe. Ale tak, już pamiętam: Nie lubię Walonii. (I Francji).

Fotki wrzucę hurtem, bo i oszałamiających widoków nie było. 
Jest wiosna, jest ciepło, są pierwsze liście na drzewach. Słychać głównie bogatki, czasem zięby, chyba słyszałam piecuszka, kosa i coś, czego nie rozpoznałam. 
W sobotę było w miarę sucho, w niedzielę trafiliśmy w wybitnie błotne rejony. W dodatku Moyra ubzdurała sobie, że jest błotołazem i przyniosła do domu ćwierć tony błotnej panierki. A Moyra ma na czym panienkę znosić, bo pióra i na przednich i na tylnych łapach ma naprawdę gęste i bardzo długie. Charlie z powodu drobnej kontuzji szedł cała trasę na smyczy i trochę łatwiej było nim sterować, więc i wrócił znacznie mniej zabłocony. 
I tak teraz gdzie się psy położą, poleżą chwilę, tam kupka piasku zostaje. Postanowiliśmy, ze w poniedziałek powtórzymy wycieczkę z soboty, bo po drodze była dość głęboka rzeczka i jest szansa, że się ten muł z Moyry wypłucze. Pod prysznicem bez szamponu na pewno nie dam sobie z nim rady. 

A teraz fotki. I tak, wiem, że wszędzie są psy, ale sam krajobraz był nudny, a one są ładne. 



















Ogólnie wyjazd uznajemy za udany,  ale następnym razem wybierzemy się jednak nad morze.
Joshua cały czas myśli o kamperze. pomysł niezły, choć widzę pewne problemy. Zobaczymy jak będzie :) 












Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy