Święta?

No i mamy święta. 

Od kilku dni wypisywałam kartki z życzeniami dla sąsiadów. Ci spod 195 chyba zawsze wrzucają życzenia świąteczne do kilku skrzynek pod sąsiednimi domami, bo już drugi raz od nich dostaliśmy. Zwyczaj w sumie całkiem fajny, więc ja też wrzuciłam kartkę im, a na dokładkę tym spod 205, którzy podlewali nam drzewka jak byliśmy w Polsce we wrześniu i tym spod 196, którzy latem nam się przedstawili i zapowiedzieli, że gdybyśmy czegoś potrzebowali, to żeby do nich przyjść. Dziś wyjęliśmy dwie kolejne  naszej skrzynki. Od tych bardzo miłych sąsiadów z 205 i ze 194, których w ogóle nie kojarzę.  

Wczoraj naszli nas też Amerykanie z winem i świątecznymi życzeniami (i obowiązkowo z karteczką). Mieszkają na równoległej ulicy, ale że my z psami chodzimy po całej okolicy to i zdarzyło nam się pogadać. Amerykanie wprowadzili się do Sterrebeek cztery miesiące temu i czuli się strasznie samotni. Rozumiem, że przywykli do czegoś innego. Sterrebeek to jednak jest zadupie. Pod samą Brukselą, ale zadupie. Nie da się tu bez samochodu po prostu gdzieś wyjść wieczorem, pójść do knajpy czy do kina. Coś niecoś można jeszcze znaleźć w Zaventem, ale bez znajomych w okolicy jest trochę samotnie. I tak Diana wspomniała, że w Belgii cieżko się z kimś zaprzyjaźnić, że ludzie są bardzo zamknięci na obcych.  A oni wcześniej mieszkali w Polsce i tam ludzie tacy otwarci... 😆  Cóż było robić.  Tydzień temu zaprosiliśmy Amerykanów na ciacho i kawę 😄 (woleli herbatę). Pogadaliśmy i było miło. Ale wielkiej przyjaźni raczej z tego nie będzie. Oni są raczej tradycjonalistami z trójką dzieci, a my tradycję mamy w takim poważaniu, że na wigilię mieliśmy pizzę. Do tego Moyra zupełnie nie umie sobie poradzić z dziećmi. A kiedy jeszcze dzieci wciskały jej guziki, których nagrania coś dla niej znaczą i nie miało to sensu jej poziom stresu przebijał sufit i wzlatywał na niebo pełne samolotów. Musiałam siedzieć przy niej i cały czas ją uspokajać. I pilnować, żeby przypadkiem nie próbowała usadzić dzieciaków po swojemu. Mimo wszystko przetrwaliśmy i my i oni. Chętnie podtrzymamy znajomość, nawet taką płytką, bo jednak zawsze warto mieć w okolicy kogoś znajomego, a Amerykanie, choć bardzo się od nas różnią, są jednak OK. Nam zdarzają się czasem pogaduchy z przemiłymi sąsiadami spod 205, czasem próbuję swojego niderlandzkiego, ale oni są pewnie bliżej 80 niż 70, więc na kumpli też się nie nadają. Próby zaznajomienia z rodakami okazały się kolejną porażką. Nie, nie! To nie tak, ze wybraliśmy na znajomych Polaków. Byłam na spacerze z Charliem i  sąsiad mnie z zaskoczenia wziął i się nie było jak wykręcić, ze niby nie jestem Polką. Bo my celowo i konsekwentnie unikaliśmy Polaków, z których większość przyjeżdża dorobić się na budowach i zwykle są fanami dojnej zmiany.  (Nawet moja trenerka* była zaskoczona, że my nie planujemy wracać do kraju, bo prawie wszyscy Polacy przyjeżdżają tylko popracować, zaoszczędzić i chcą jak najszybciej wracać). Nasi sąsiedzi nie byli z tej grupy. On pracuje w strukturach EU, więc chcieliśmy dać im szansę. I tak, odwiedzałam ich czasem z Charliem, żeby pobawił się z ich suką, opiekowaliśmy się ich kotami, kiedy oni wyjeżdżali, a oni... powiedzmy, że utrzymali przy życiu większość naszych roślin kiedy byliśmy na obozie z psami. Ale o ile z Tomkiem dałoby się jeszcze czasem na spacerze z psem pogadać, o tyle nigdy niepracująca Magda chora na 1000 rzeczy była nie do przejścia. Zanudzała mnie tym co jej dolega, a dolegało jej prawie wszystko. Opowiadała jak nie je i nie może schudnąć, w co szczerze wątpiłam, bo Mela też podobno prawie nie je, a jest tragicznie spasiona. Kiedy wysłuchałam już o wszystkich planowanych operacjach i schorzeniach, musiałam wysłuchać co dole jej dzieciom. Nie dałam rady. Przestałam zabierać Charliego na randki z ich suką Melą, o podlewanie drzewek poprosiłam kumpli z Brukseli i sąsiadów spod 205 i mam nadzieję, że Tomek i Magda stopniowo o nas zapomną.  

Ale przecież my już wcześniej pożałowaliśmy odezwania się po polsku do przypadkowej osoby! Zupełnie przypadkiem poznaliśmy Blondynę w Namur.  Też chciała się z nami skumplować, bo jej się w domu nudziło. No nudziło się, bo nigdy nawet nie próbowała pracować. Poza malowaniem się, chodzeniem po sklepach i dbaniem o wygląd nie miała chyba nic do do roboty. Ale trzeba przyznać, że nie miała czasu na prawdziwą pracę, bo z dbania o swój wygląd zrobiła zajęcie na pełny etat:  nawet na szpitalnym łóżku, tuż po zabiegu fotografowała się w wymyślnej pozie z pełnym makijażem. Na szczęście miała tylko nasz kontakt na FB więc łatwo się było ze znajomości wymiksować. Nauczeni kiepskimi doświadczeniami wyczailiśmy jeszcze jeden dom gdzie mieszkają Polacy i w okolicy idziemy cicho, albo przechodzimy na angielski. I dbamy o amerykański akcent. Nie chcę się znowu przez przypadek ujawnić.   Z

Jedyną fajną Polką mieszkającą w okolicy jest "Sprzątaczka na Rowerze". Kobieta, która mieszka we Flandrii dużo dłużej niż my, faktycznie jest sprzątaczką i pisze fajnego fajnego bloga o życiu w Belgii. Joshua czytywał jej bloga i kiedyś zaprosił ją na trening z psami. Babka ma fantastyczne, zdroworozsądkowe podejście i nie ma nic a nic obciachu mówić i pisać co myśli. A na większość tematów  się z nią zgadzamy. Dlatego piszemy sobie na FB i mamy jeszcze się spotkać :) 

Tak czy inaczej święta spędzamy we dwoje z psami. Zarówno u Amerykanów jak i u Magdy - sprzątaczki szaleją "jakieś" infekcje. Sądząc po danych z monitoringu ścieków, najprawdopodobniej covid. Akurat jest nowy wariant, ma się co roznosić. 

Może i nie są to najbardziej klasyczne święta z rodziną, nie są to również święta po naszemu - na jakimś wyjeździe. Ale Moyra goi ogon pochlastany przez chirurżkę w Gent i nie chcemy ryzykować komplikacji ani niepotrzebnego bólu, Charlie dopiero co przestał kuleć. Może wyjedziemy gdzieś na nowy rok?

A  tymczasem życzymy wszystkim Feijne Feestdagen!




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy