Wczoraj była niedziela, a w niedzielę się pracuje.

 Znaczy niedziela to dzień pracy dla czterołapych osobników, którzy przez cały tydzień pracują na okrągło: jak nie hovawarcą (czyli pilnują domu i ogrodu), to pracują nosami. 

W tę niedzielę była nasza kolej na organizowanie treningu. Niestety wszystkich jest nas zaledwie 4 pary (pies i człowiek), i nie mamy ekstra runnerów. To utrudnia działanie, ale i tak do 13 każde z nas robi te 2 trasy, a więcej tras się już nie da. Nawet po stosunkowo niedługich tropieniach psy są zmęczone. Nic dziwnego, skoro węszenie męczy je dużo bardziej, niż bieg. 


Ubieranie szeleczek przed startem


Tak czy inaczej, w sobotę Joshua pojechał sprawdzić cztery potencjalne miejsca na trening. Miejsca wynajdujemy na mapie metodą "tu jest coś zielonego, może będzie fajnie". Później jest analiza ścieżek na maps.me, okolicy na google street view, parkingów (żeby były blisko potencjalnych tras i nie w pełnym słońcu) a później i tak trzeba jechać i sprawdzić, żeby teren nie okazał się prywatny albo z jakiegoś innego powodu niezdatny do naszych celów. Tym razem Joshua miał aż cztery lokalizacje do sprawdzenia, z czego dwie zostały odcięte przez jakiś festyn, jedna do niczego się nie nadawała. Ta, która została, była przecudowna, niestety ciut mała na dwie wystarczająco odległe trasy. Tu kolejne wymaganie: jeśli nie ma ekstra runnera, trasy nie mogą się krzyżować, ani nakładać, bo po tym jak połazimy wszędzie wokół zapach jest rozniesiony i łatwo zmylić drogę. 


Na trasie czy nie, posty na słupkach sprawdzić trzeba i to szybko, bo po 3 sekundach przewodnik upomina, ze to pora na robotę a nie czytanie psich ogłoszeń. (3 sekundy wystarczą, by pies miał pewność, czy czuje ten szukany zapach, czy nie).


Drewniany podeście nie zatrzymuje za dużo zapachu. Większość spada w liście poniżej.



Ale jak widać pokonany został "na pewniaka".


Na początku runnerem był Joshua, który prawie biegiem pokonał trasę. Ja chodziłam jako instruktor. Za pierwszym razem mimo aplikacji i teoretycznie live nakładania się strzałki "tu jesteś" z GPS-a na trasę, trochę zamotałam się na koniec. Ot, "live" nie było całkiem live, a ścieżek wokół było aż nadto, a jednak nasz runner postanowił je zignorować i pobiec na dziko przez trawy 😀. To utrudnienie raczej dla przewodnika, niż dla psa, ale skoro praca jest zespołowa, to teoretycznie jest to wykonalne.  Mimo mojego zamotania się, pies był sprytniejszy i dotarł do poszukiwanego. 

Kolejne wyjścia były już rewelacyjne, ale i sama trasa była genialna. Wiodła przez las, po trawie, po drewnianych podestach, po piasku, po żwirze, po betonie... Zmian podłoża było wiele, a dla pracy węchowej ma to ogromne znaczenie i wymaga skupienia od psa, do którego nosa zapach nagle zaczyna dolatywać inaczej. Do tego lekko wiało, więc cząsteczki niosące zapach (złuszczone komórki naskórka wraz z rozkładającym je bakteriami) różnie się rozpraszały. 



W trawie nośniki zapachu zatrzymują się lepiej, a że wysoka trawa jest chłodna, jego uwalnianie jest wolniejsze niż na żwirze czy betonie.


Obowiązkowe piciu, bo raz, ze było gorąco, dwa nawilżone powierzę wydychane nosem ułatwia zasysanie kolejnych porcji zapachu do nosa. 


"Ej, Mój, to jednak nie było tu, tylko tam. Zawracamy!"



Trochę o samych nośnikach zapachu, o tym czemu każdy pachnie inaczej, trochę o psim oddychaniu i węszeniu i o pracy różnych psów ratowniczych jest tutaj: https://www.crazynauka.pl/tajemnica-psiego-nosa-jak-wyjasnic-fenomenalne-mozliwosci-psow-ratowniczych/ 

A tu drugi: https://www.crazynauka.pl/psy-potrafia-wywachac-koronawirusa/ znacznie krótszy, ale zawiera wyjaśnienie jak cząsteczki zapachowe wchodzą w interakcję z receptorami zapachu, oraz jak ich sygnały są interpretowane w psim mózgu. 

Oba teksty są moje, nie są długie, ale za to napisane w oparciu o "podręczniki" do pracy węchowej dla przewodników i publikacje naukowe. I starałam się używać słów krótszych niż trzy sylaby. 



A to już sam koniec Moyrakowej trasy. Optymalnie pies powinien mieć więcej smyczy, ale tu był parking i inne psy, a bezpieczeństwo jest najważniejsze. 


Po tropieniu wróciliśmy do domu. Psy przespały kilka godzin, ale do wieczora były bardzo zmęczone. Charlie ledwo dowlókł się na "randkę" z Melą, a ona zamęczyła go dodatkowo. Do domu szedł już łapa za łapą, a później padł na dobre na podłodze w przedpokoju. Upodobał sobie to miejsce, mamy nawet wątpliwości, czy w ogóle poza samym rankiem przychodzi na swoje posłanko, czy przesypia cała noc w przedpokoju i na sofie. 






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy