Warmte czyli upał

Jest dopiero 34C, jutro ma być 38. Ale do tej pory upały były oszczędne. Dominowała temperatura 20 - 26C. W pracy klimy nie ma (wciąż nie wiem jak to możliwe, ale nie ma). Na szczęście jest cold room, i jak w USA, można tam wejść chwilę przed tym nim padnie się z przegrzania, żeby się schłodzić w przyjemnych +4C. Wiem, ze nie po to to jest ale w taki upał strasznie kusi. 😁 
Na szczęście w domu klimatyzator już jest. Przynajmniej Joshua i Burki mają dobrze. Nie chodzi cały czas, schładzamy się tylko trochę, kiedy robi się nieznośnie, do komfortowych 26C, a i tak jego używanie wywołuje we mnie trochę dyskomfortu że emituję CO2. A przecież nie emituje jeszcze tak dużo, połowa naszej elektryczności jest niskoemisyjna. Swoją drogą to zabawne, że nie czuję się tak winna, kiedy zamiast jechać do pracy pociągiem, zabieram samochód. Bo przecież używanie samochodu jest tak normalne, a używanie klimatyzatora to "fanaberia". Zabawne, co robią z nami nasze własne mózgi, jak kształtują naszą rzeczywistość.  Tak samo jest z jedzeniem mięsa. Wyobrażacie sobie co by się działo, gdyby w Polsce w schroniskach mieli uśpić wszystkie znajdujące się tam psy i koty? Jakie wywołałoby to oburzenie? Albo bardziej blisko prawdy: jakie wywołało oburzenie, kiedy pod Wieliczką ktoś robił smalec ze złapanych plątających się luzem psów? Kupując mięso w sklepie nie mamy podobnych odczuć. Widząc krowy na pastwisku również nie. 

Nasz klimatyzator (przenośny) kupiliśmy jeszcze w marcu. Martwiliśmy się, jak przy tym potrójnym oknie od południa będzie w naszym salonie. Tymczasem okazało się, że słońce do salonu latem nie wpada. Nie tak, jak jesienią, kiedy podnosi temperaturę o kilka dobrych stopni. Nawet półka z drzewkami stoi w półcieniu. Za to korytarz połączony z sypialnią od zachodu i z drugiej strony kuchnia od północy trochę nam salon schładzają. W gabinecie jest o wiele cieplej. Ale póki co i tak całe dnie spędzamy po drugiej stronie domu, w ogrodzie. Psy wylegują się na trawie, wybebeszają zabawki, albo po prostu ich pilnują, czasem drą japy na sąsiadów a czasem wydaje na się, ze próbują zrobić sobie krzywdę, a my rozkoszujemy się widokiem drzew i skrzekiem papug. No dobra, przede wszystkim słychać sikorki, wróble, zięby, kosy, szpaki i coś czego nie zidentyfikowałam, ale papugi czasem też. A czasem zrobią pętlę całym stadem nad naszym ogródkiem. Aleksandretty obrożne dotarły już i do Polski, ale w Europie zachodniej nie są rzadkością. Uciekinierowie z prywatnych domów i ogrodów zoologicznych dali początek pierwszym stadom, a mimo, że ptaszyska pochodzą z Afryki i Indii, europejskie zimy im nie straszne. W dodatku konkurują skutecznie z rodzimymi gatunkami. 

Ale trzeba im przyznać, wyglądają prześlicznie. 


Nasz ogród jest dość duży, więc psy mają gdzie pobiegać i mogą się rozpędzić przez zawrotką. Nie mamy wypielęgnowanego trawniczka, mamy za to ekologiczny i maksymalnie odporny na upały.  Trawę Joshua skosił dopiero w czerwcu, a i to nie za krótko, oszczędzając nisko rosnące białe koniczyny, które w niczym nam nie przeszkadzają. Przynajmniej nie trzeba podlewać i nie grozi nam wypalony upałem żółty plac. A ostatecznie trawnik i tak jest dla psów bardziej niż dla nas. 




Ogród mamy otoczony żywopłotem, o wiele wyższym, niż te widywane ostatnio w Polsce. Te tutejsze żywopłoty to raj dla wróbli. Wydawało się, że wystarczy nam również za ogrodzenie, ale Burki znalazły przejścia do ogrodu sąsiadów na dole, gdzie gałązki są rzadsze. Musieliśmy dołożyć niską siatkę, by ukrócić jakże fascynującą eksplorację cudzego terenu. 😄 Żywopłot w ogóle jest ciekawy. Podstawę stanowi ligustr, ale w nim też są duże łaty cisu. Wszędzie co jakiś czas wpiernicza się hulst (tutejszy ostrokrzew). W jednym miejscu znaleźliśmy również jarzębinę (już się wybija w górę, a my jej nie przeszkadzamy) i w przynajmniej jednym trafiliśmy na listki brzozy. Ja znalazłam również na liście jak w krzakach bzu, ale nic tam wiosną nie kwitło, a później dwa dęby i tuję. Wszystko w tym jednym żywopłocie. Najważniejszą jednak cechą żywopłotu jest to, że jest. Tam, gdzie dół jest rzadki, powciskaliśmy w ziemię posmarowane ukorzeniaczem gałązki ligustra. Zobaczymy jak mu pójdzie.  Z drzew mamy poza tujami klon i brzozy. Te ostatnie ponoć mają duży potencjał do zaadaptowania się do zmian klimatu. Ciekawe czy pretrwają, kiedy my już nie damy rady. Mam nadzieję, że tak. 



Na tui jest budka dla ptaków, ale nic się w tym roku w niej nie zagnieździło. Wczoraj wieczorem zorganizowaliśmy jeszcze poidełko /płytki basen dla ptaków na te gorące dni. Umieściliśmy je na kubłach na śmieci, z boku domu, gdzie psy zwykle nie bywają. Psom też kupiliśmy basenik, ale póki co nie zdecydowały się skorzystać. Chyba za bardzo przypomina wannę i wymuszoną kąpiel. Wejść - wejdą, ale zaraz wychodzą. Może jakby go wkopać w ziemię kojarzyłby się bardziej z kałużą? (Bo w kałużach Burki taplać się uwielbiają.) Ale dziś prośby o wyjście do ogrodu spotykały się z odpowiedzią "później". wyszliśmy dopiero koło 21.  




Oprócz tego w grodzie mamy buk, grab, oliwkę, bukszpan, świerk, kryptomerię, jałowiec i już nie pamiętam co - w doniczkach. Wczesnym latem przesadzone w akadamę nawet nie padły, czeka je jeszcze przycinanie i drutowanie, żeby nadać im drzewko podobny kształt. Co ciekawe oliwka zaczęła owocować. Ponieważ sama się zapylić nie mogła, muszą w okolicy być inne oliwki. Pszczoły w każdym razie się nimi interesowały. 




Jutro 38C. A ja w samo południe idę na rehabilitację ręki. Dobrze że niedaleko. Mam odrobinę pracy w labie, później uciekam chłodzić się w domu. 




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy