Wallonie & Vlaanderen

Belgia to trochę dziwny kraj. Mały, z zaledwie 10 milionową populacją, ale za to pięcioma rządami i trzema językami, a różnic pomiędzy jej regionami jest więcej, niż cech wspólnych. 
Tym co dzieli najmocniej, jest język i jeszcze do tego wrócę, ale nie można zapominać, że Wallonia i Flandria mają w większości oddzielną historię. Belgia powstała jako zlepek dwóch oddzielnych nacji zaledwie w 1830 roku. W tym czasie bardziej wpływowa ludność mieszkała na południu, oraz w większych miastach na północy i posługiwała się językiem francuskim. Również francuskim posługiwały się wyższe klasy z rodów flamandzkich. Był to po prostu język utożsamiany z kulturą, wiedzą i rozwojem.  Ludność posługująca się językiem niderlandzkim była marginalizowana. Nie tylko nie było niderlandzkojęzycznych szkół, ale również funkcje cywilne czy wojskowe można było sprawować tylko znając język francuski. W wyrazie sprzeciwu powstał Ruch Flamandzki, z postulatami ucznia języka niderlandzkiego za równoważny francuskiemu. Ale reakcją rządu było jedynie oburzenie, a proponowane rozwiązania uznano za niezgodne z organizacją państwa. Mniej-więcej w tym samym czasie szerokim echem odbiły się procesy sądowe, w których na karę śmierci czy więzienia skazani zostali oskarżeni, którzy nie znając języka urzędowego, nie mieli możliwości obrony.  W końcu w 1873 pojawiły się ustępstwa na przykład pozwalające na procesy w języku niderlandzkim, jeśli oskarżony nie znał francuskiego. Ale nie załatwiło to wszystkich spraw. W I wojnie światowej ujawniły się kolejne problemy, na przykład taki, że żołnierze nie znali języka dowódcy. 
Dopiero po wojnie równoważność obu języków została potwierdzona dekretem królewskim. Wprowadzenie niderlandzkiego do szkół, oraz rozwój Flandrii, która postawiana innowacje, spowodował, że posługujący się niderlandzkim ludzie stali się lepiej wykształceni oraz bogatsi.  Z czasem  flamandzka gospodarka przerosła walońską, opartą o górnictwo i metalurgię. (Obecnie to Flandria ponosi sporą część kosztów modernizowana się Walonii i jakoś nie jest zbyt z takiego stanu rzeczy szczęśliwa. W 1960 powstały oficjalne granica, dzielące kraj na cztery części: największe Flandrię i Walonię, oraz mniejszą, niemieckojęzyczną i dwujęzyczną Brukselę. Powstał również rząd federalny, który spina Belgię w jedno państwo. Obecnie, młodzi flamandczycy wolą zamiast traktowanego już jako obcy języka francuskiego, uczyć się angielskiego. Każda ze wspólnot językowych ma własne gazety, radio i telewizję, własne portale internetowe. Dlatego też zmiany społeczne, nowe zwyczaje i trendy kulturowe nadal pogłębiają różnice. 
A jak to wszystko przekłada się na codzienność? Pomieszkaliśmy trochę w Walonii, teraz mieszkamy we Flandrii. Co prawda nie jesteśmy jakoś specjalnie zżyci z sąsiadami (z wyjątkiem tych obok, ale raz, ze oni tez są z importu, a dwa, nasze zżycie sprawdza się do tego, że staramy się być mili, choć nas piekielnie wkurzają). Ale i tak mamy kilka własnych spostrzeżeń. 
W moim odczuciu na pierwsze miejsce wysuwa się różnica w tym, na ile można im wierzyć, na ile są godni zaufania. Jako przykład można podać zakupy na portalu internetowym gdzie Belgowie handlują używkami (a Joshua wynajduje coraz to nowe niezbędne nam rzeczy). Ustala się cenę, umawia po odbiór, płaci i wszyscy są szczęśliwi. Tyle, że nie zawsze. Otóż we Flandrii dane słowo zobowiązuje. Tak było kiedy kupowaliśmy Citroena: umówieni, załatwione. Przez dwa tygodnie czekaliśmy aż właściciel dopełni formalności a auto przędzie oficjalny przegląd, ale nikt inny tego auta nam nie podkupił. Właściciel jeszcze przywiózł je pod pod nasze mieszkanie, żeby oszczędzić nam kłopotów. Walończyk po ustaleniu ceny i umówieniu się po odbiór, sprzeda komu innemu jeśli ten przyjdzie 5 minut wcześniej i nie ma, że coś się komuś obiecało. Ostatnio znowu francuskojęzyczny klootzak* po umówieniu się z nami, sprzedał swój sprzęt komuś innemu. Na tym samym sprzedażowym portalu widziałam coś wystawione na sprzedaż z dopiskiem "francuskojęzycznym dziękujemy". Jeśli kupują tak samo jak sprzedają, to ja się nie dziwię.  
Na tej mapie zaufania w krajach europejskich, Belgia podzielona jest dokładnie na pół, wzdłuż granicy   Flandria/Walonia.




https://www.reddit.com/r/europe/comments/q8s2zr/trust_in_other_people_at_regional_level_in_the_eu/
Miałam wrócić do języka. W Walonii króluje podejście francuskie "No przecież wszyscy powinni mówić po francusku", więc obcych języków nie zna prawie nikt. We Flandrii Każdy mówi kilkoma językami i porozumienie się nie stanowi problemu, choć brak znajomości niderlandzkiego przez przyjezdnych, którzy się osiedlili, jest dla Flamandów irytujący. Ale wystarczy, że zobaczą, że ktoś coś duka i już są szczęśliwi. Widzę drobny kompleks posługiwania się mało popularnym językiem. "Bo jak kupuję jakąkolwiek elektronikę we Flandrii, to ma instrukcję po angielsku, francusku, niemiecku i w kilku innych językach, po polsku też jest, ale nie po niderlandzku". Fakt, nie ma. sprawdzałam. 
Flamandzi nie bawią się w dubbing do filmów. Puszczają je w oryginale i dodają napisy, dla tych, którzy w oryginalnym języku nie dają rady. (Choć może coś będzie inaczej z nowymi filmami. "Don't look up" miał już dubbing.) W sumie jest to bardzo fajne podejście. No, w każdym razie nic nie wkurza mnie tak jak polski zwyczaj z lektorem. 
Walonia i Flandria mają osobne, różne systemy edukacji, i znów - we Flandrii francuskiego uczą w szkole, w Walonii... "ale że język obcy?" Naukowcy niby znają angielski, ale w Namur w dużej części broili się rękami i nogami, by go nie używać. 
Pod kątem geograficznym zdecydowanie wybieram Walonię. Tam jest po prostu pięknie! Niedawno jechałam do Villers-de Ville do fryzjera: jaką to Namur ma obłędną lokalizację! Ten piętrowy rozkład miasta, te skały otaczające je ze wszystkich stron! Płaska Flandria może się schować... 




I może się tak chować aż do czasu, kiedy wejdziemy w wąskie uliczki w centrum. Namur było zaśmiecone. Sterrebeek i w ogóle Zaventem, jako miasto nie wyróżnia się zupełnie niczym, ale jest o wiele czystsze. Nie wiem czy to cecha wszystkich Flamandzkich miast, bo poza treningami, gdzie zatrzymywaliśmy się przy parku, niewiele ich zwiedziłam. No i trzeba przyznać, że Namur na obrzeżach, w dzielnicy domków jednorodzinnych też było czyste. Powinnam chyba również przypomnieć, że to Flamandzkie Brugge uchodzi za najpiękniejsze miasto w Belgii. Nie ma gór, ale są kanały z wodą, a uliczki i zabudowa są przepiękne. 




Zachowanie: Właściwie wszędzie Belgowie są bezmyślnymi egoistami. (I sami to przyznają.) Ostatnio zszokowałam technika z labu, przesympatycznego z resztą Jana B., opowiadając, że u nas uczy (a może tylko uczyło?) się dzieci, żeby nie zajmowały idąc całego chodnika, że trzeba zrobić miejsce dla innych. Tu musiałam się nauczyć używać łokci, bo inaczej zawsze lądowałam na ulicy. W Belgii coś takiego jak bezinteresowna uprzejmość praktycznie nie istnieje. Po co parkować prostopadle, jak można równolegle? Że zmieści się tylko pięć aut, zamiast dziewięciu? Nie, Belgowie nie mają takich myśli. Tu minus i dla Walonii i dla Flandrii. 
Ale już kiedy ktoś robi bydło w pociągu, to prawie wyłącznie francuskojęzyczni. Nie zdarzyło mi się słuchać długiej i głośnej rozmowy przez telefon z włączonym głośnikiem po niderlandzku, a po francusku wielokrotnie. Najczęściej były to nastolatki płci żeńskiej i młodzi mężczyźni o trochę ciemniejszej karnacji. Kiedy było tuż przed zniesieniem obowiązku masek w pociągach, to francuskojęzyczni przodowali w ich nie noszeniu.
 
Powitanie: w Walonii obowiązuje buziak w policzek. I to dla wszystkich. Pracuję z ludźmi, znamy się - buziak musi być, nie ważne, ze ich nie lubię. We Flandrii jest różnie. U nas w pracy w ogóle się tak nie witamy. Za to w dawnej grupie tropieniowej buziaki były aż trzy, ale dziś widzę to raczej jako wyjątek,  niż regułę, albo jako coś zarezerwowanego dla bliższych kontaktów. 
Flamandczycy uchodzą za bardziej pracowitych i to chyba powinnam potwierdzić. Wydaje mi się, że również bardziej przestrzegają prawa i regulacji, choć ogólnie Belgowie mają sami o sobie opinię, że jest z tym ciężko i zdarza się im jakże nam dobrze znane "kombinowanie". Tyle, ze tu nazywa się to po imieniu i że są całe pokolenia "kombinowania" za Polakami. 
Przepisy ruchu drogowego: W Walonii w terenie zabudowanym jeździ się 90 km/h. We Flandrii 70. I we Flandrii jest znacznie więcej fotoradarów, w tym przed skrzyżowaniami. 
Oddzielne rządy i regulacje prawne nie bardzo spajają kraj, a rząd federalny to w ogóle porażka. Obecny powstał po prawie roku przestoju, bo wybrani parlamentarzyści... nie byli w stanie się ze sobą dogadać. Nawet na covid nie miał kto na początku zareagować, bo rządu nie było. 
W końcu się dogadali, za obietnicę wyłączenia elektrowni jądrowych swojego poparcia użyczyli Zieloni i jakoś udało się uzyskać większość. To już lepiej by było, gdyby ten rząd dalej nie powstał. Jedyne, co uważam w temacie belgijskiego rządu za zabawne, to fakt, że poziom zaufania do rządu jest podobnie niski w Walonii i we Flandrii. (Jak ktoś lubi czarny humor, to można się pośmiać.)
Według jednego z opracowań na jakie się natknęłam, jeden kraj nigdy w Belgii nie powstanie. Dążenia separatystyczne są dość silne, zwłaszcza we Flandrii, dla której Walonia jest trochę jak kula u nogi, ale żaden z regionów nie chce zrezygnować z Brukseli, która nie dość, że jest najlepiej rozwinięta jako stolica, to jeszcze stanowi centrum UE. Z drugiej jednak strony biorąc pod uwagę integrację europejską, Walonia i Flandria wcale nie muszą ściśle się łączyć i ujednolicać, by trwać w podobnym do obecnego układzie. 





*Po niderklandzku "Dupek"





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy