Reaktywacja


Minęło dwa i pół roku od poprzedniego wpisu. Trochę zostało po staremu, ale wiele się zmieniło i chyba wszystko na lepsze. 

Podsumowując:

1. Joshua pracuje tam gdzie pracował. Zmieniła mu się szefowa (znaczy osoba, przed którą odpowiada na Barbados). W biurze zostało po staremu. Póki co ekstra komfort daje nam to, że 4 dni w tygodniu pracuje z domu. Mamy nadzieję, że to się nie zmieni. 


2. Mój kontrakt w Namur się skończył. Przez pandemię (pozamykane laby chemiczne, gdzie robiłam spektroskopię, lab biologiczny przekształcony w centrum diagnostyczne), nie zrobiłam ostatniego (finałowego) doświadczenia, najważniejszego w całym projekcie. Czułam więc niedosyt... ale tylko do ostatniej rozmowy przed odejściem. W skrócie: Mój były szef pokazał, że nie ma bladego pojęcia o biologii ani nawet o eksperymentach, które robiłam, co jednak nie przeszkadzało mu mnie obrażać. No bo "jak mogłam nie widzieć naczyń krwionośnych w guzie i nie wiedzieć czy robię zastrzyk obok naczynia czy nie, jak jakaś tam dziewczyna na uniwersytecie w Liege podawała nanocząstki dożylnie i nie miała z tym problemu. Znaczy beznadziejna jestem i powinnam zająć si handlem, a nie nauką." No tak, podając zastrzyk do żyły ogonowej też bym wiedziała że żyła jest po bocznej stronie ogona, tuż pod skórą, wyraźnie widoczna. W guzie, którym naczyń krwionośnych nie widać na powierzchni, a w którym dużo mniejsze od żyły ogonowej naczynia są rozlokowane przypadkowo, bez USG powiedzieć gdzie owe naczynia są się po prostu nie da. Odeszłam więc cytując Prof. Bartoszewskiego, że jak pijak na mnie narzyga w autobusie, to nie jest to obraza, to jedynie obrzydliwe, a żeby obrazić, trzeba wystartować z trochę wyższego poziomu. Tak czy inaczej nie sądzę by był tam ktokolwiek kto mógłby dokończyć ostatnie doświadczenie, więc uznaję, że dużo się nauczyłam i niech to będzie moim zyskiem z tej pracy, bo na publikację nie ma co liczyć. 



3. Znaleźliśmy psychiatrię dla Moyry! Po tym jak doszliśmy do ściany i nie dało się uzyskać większego postępu, a Moyra była potwornie zestresowana, uznałam że czas na farmakoterapię. Po długiej i naprawdę szczegółowej diagnostyce dostaliśmy w końcu diagnozę. Moyra ma obniżony próg tolerancji na stresowy społeczne. No dobra, "Lower threshold for social stressors" brzmi lepiej, niż moje kulawe tłumaczenie. Tak czy inaczej stan ów zazwyczaj jest wynikiem mutacji receptorów serotoninowych lub oksytocynowych i Moyra takim normalnym psem nigdy nie będzie ALE zrobiliśmy kolejny duży postęp, nauczyliśmy się rozumieć jak ona myśli i co się z nią dzieje, a to znacząco poprawiło naszą współpracę. Moyra dostała też leki i znacząco się uspokoiła. 



4. Przeprowadziliśmy się. Nawet nie wiedziałam jak bardzo Wallonia mnie drażniła, ale ja z dnia na dzień coraz bardziej nie lubiłam tego miejsca. Każdej jesieni, tak gdzieś w listopadzie, przypominałam sobie jak poleciałam do USA, jak próbowałam się tam odnaleźć i tam, w Namur, czułam się bardzo źle. Tegoroczny październik był już w nowym miejscu, we Flandrii i listopadowy dołek zniknął. 



5. Złamałam rękę. Tym razem prawą i nie obyło się bez komplikacji. Ortopedka pośrubowła złamaną kość promieniową, zespoliła drutem (!) złamanie w łódeczkowatej, odłamany wyrostek rylcowaty w łokciowej został luzem, bo z nim nie da się nic zrobić. Niestety w tym wszystkim były trzy problemy, które doprowadziły do trwających nadal komplikacji. Na szczęście wszystko powoli idzie ku lepszemu. Tu  muszę wspomnieć cudownego faceta, który pomagał mi się ubrać, robił jedzenie, przynosił zakupy a nawet pomógł zafarbować włosy i nie narzekał, a wszystko to trwało dość długo. Dziękuję, Jeszua. 



6. Mam nową pracę. VIB i VUB czyli  Vlaams Instituut noor Biotechnologie i Vrije Universiteit Brussel. Ogólnie jest nieźle, choć znów praca z myszami i mam chwile, kiedy chcę skończyć projekt i już do tego nie wracać. ALe lab jest świetny, a ludzie przesympatyczni. I nawet szef normalny, choć zmienia zdanie co chwilę i - ponieważ weszłam na nowe dla nie pole i on o tym wie,  muszę mu czasem przypominać, że to czy tamto to ja naprawdę umiem zrobić. 



7. Wywalili nas z Mantrailing Benelux. Powody oficjalne to "napięcie w grupie przez ostatnie półtora roku" (co było o tyle dziwne, ze przez ostatnie półtora roku grupa jako całość nie ćwiczyła, a w podgrupach było zawsze ok,) oraz nie wprost "niewystarczająca motywacja", kiedy na ostatnim treningu byliśmy obydwoje, mimo, że moją ręka mocno dawała się we znaki. 
Nieoficjalnie, od kiedy Roger, nasz dawny trener, nie może nas już szkolić przez problemy z kolanami, w grupie na pierwszą pozycję wysunęła się prymitywna ksenofobka, fanka teorii spiskowych, totalnej biologii, homeopatii i proepidemiczka. I tu faktycznie mogliśmy mieć jakieś napięcie, gdyby nie to, że ustaliliśmy sobie z Joshuą, że jej nie podpadamy i nigdy nie skomentowaliśmy bzdur, które mówiła ani słowem. 

Ale ostatecznie i to wyszło nam na dobre: ćwiczymy teraz w bardziej kameralnej grupie, bez marnowania mnóstwa czasu, a o poziomie trudności tras możemy decydować sami. Na lato zapisaliśmy się na obóz dla psów pracujących, z naciskiem na tropienie. Zobaczymy, czy dam radę pojechać. 




Komentarze

  1. Fajnie znów poczytać. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie spodziewałam się, że ktoś dostanie jakieś powiadomienie. Dzięki za motywację.
    Postaramy się pisać ciekawie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy