Okolica

Sterrebeek leży na północny wschód od Brukseli, tak blisko że niemal  na jej obrzeżach. Ma swoją nazwę i zostało wydzielone w 1977 roku, ale tak naprawdę jest to raczej dzielnica większego Zaventem, niż osobne miasto. Podlegamy też pod urząd miasta w Zaventem, gdzie załatwialiśmy sprawy "meldunkowe", oraz pod Zaven..teński (?) punkt szczepień, w którym jeszcze nie byliśmy. Również w niektórych formularzach  pod kod pocztowy 1933 podpinane jest właśnie Zaventem. I to nie tylko w PayPalu, czy Apple store, ale i w oficjalnych dokumentach. Tablice drogowe nie ułatwiają zrozumienia jak przebiegają granice miasta, bo czasem Strerrebeek zaczyna się po to by po 100 m się skończyć, a z obu stron sąsiaduje z Zaventem. 

Po dłuższych poszukiwaniach w końcu znalazłam mapę. 



Choć prowincja, w której leży Sterrebeek nazywa się Vlaams Brabant, a więc jest to Flandria, to w Zaventem (niestety) częściej słychać francuski, niż niderlandzki. Wynika to z tego, że we Flandrii ludzie chętnie uczą się obcych języków i wszyscy mają francuski w szkole, zaś francuskojęzyczni naukę języków (jakichkolwiek) mają w głębokim poważaniu, bo według nich każdy obcokrajowiec powinien biegle mówić po francusku*. I tak, napływowi Walończycy powodują, że prawie z każdym da się dogadać po francusku a po niderlandzku niekoniecznie. Z tych samych powodów doskonale rozumiem próby rządu Flandrii do wprowadzenia przepisów w myśl których kupując dom we Flandrii należy mówić po niderlandzku albo przynajmniej wykazywać chęć nauki tego języka. Oczywiście projekt natychmiast został oprotestowany przez Walonię i nie przeszedł. Trochę szkoda. 

Tymczasem w Sterrebeek do obcej osoby najlepiej zwrócić się... po angielsku.😁  Ten język jest zrozumiały i dla niderlandzkojęzycznej części społeczeństwa i dla całego tłumu napływowych. A jest w czym wybierać: Do teraz, wcale się nie wysilając, rozmawialiśmy z Amerykanami, Węgrem, Portugalką, Niemką, Finką, Czeszką, Słowakiem, Libanką i Polakami. W domu obok nas mieszkają Turcy. Samochody na blachach CD (korpus dyplomatyczny) stoją pod Przynamjmniej czterema domami w naszej najbliższej okolicy, a w chyba co drugi napływowy Europejczyk jest zatrudniony gdzieś w strukturach unijnych. W okolicy jest też amerykańska szkoła dla dzieci wojskowych. My też do niedawna robiliśmy za Amerykanów (raz, że Amerykanie mieszkali tu wcześniej, dwa, że chyba jednak mamy jakieś naleciałości akcentowe, bo tak się tutejszym nasza wymowa kojarzy). 

Nazwy naszej mieściny nie udało mi się rozpracować. "Ster" to gwiazda"beek" oznacza strumień. Ale czy był to strumień gwiazd czy gwiezdny strumień - nie wiem. A może chodzi o jeszcze coś innego? Nazw zakończonych "beek" spotkałam już kilka. Pracuję w Etterbeek. 

Samo miasteczko jest płaskie, jak wcześniej West Lafateytte, czyli bardzo. Mieszkamy na samym niemal końcu Serrebeek niedaleko od granicy z Zaventem.  Zaledwie dwa domy oddzielają nas od autostrady i kilka od pól uprawnych. Obecność autostrady jest wyraźnie słyszalna w ogrodzie, ale ponieważ szum jest jednolity, szybko przestaje się go zauważać. Inaczej ma się sprawa z samolotami, bo przecież Zaventem, to również Brussels Airport Zaventem. Lotnisko znajduje się pod zarządem Brukseli, na terenie Flandrii i jak łatwo się domyślić wynikają z tego liczne spięcia. Na przykład, krótki pas startowy, który jest bardziej uciążliwy dla lokalnej ludności miał być używany tylko w sytuacjach awaryjnych, w praktyce jest obłożony w 75%. My też mamy okazję oglądać schodzące do lądowania i startujące samoloty, gdyż jeden pas startowy jest ułożony w takim kierunku, że samoloty latają nam praktycznie nad głowami. Może jeszcze ciut za wysoko, by machać pasażerom, czy zahaczyć o nasze brzozy, ale dość nisko, by dźwięk zaniepokoił Charliego, kiedy tu przyjechaliśmy. Szczenior (lekko zaniepokojony) podniósł głowę nasłuchując, a później wykręcił ją w niemożliwy dla człowieka sposób, by zerknąć na nas, a odnotowawszy, że hałas nie robi na nas wrażenia, wrócił do przerwanej drzemki. Moyra nie wysiliła się nawet na podniesienie łba z posłanka. Zazwyczaj przeloty w naszym tym kierunku zdarzają się w niedziele. Soboty są znacznie cichsze, zaś od kiedy śpimy przy otwartym oknie wiem też o co najmniej dwóch lotach na tym kierunku w nocy. Jest to jednak coś, do czego można się bardzo szybko przyzwyczaić, bo szybko przestałam się przy tej okazji budzić. Zwłaszcza, że w Namur mieliśmy za oknem linię kolejową, więc tak jakby hałas mamy przypisany do adresu...

Sterrebeek ma jeszcze jedną wartą wspomnienia cechę: Jest bardzo zielone. W okolicy prawie nie spotyka się klasycznych ogrodzeń, za to prawie każdy dom otoczony jest gęstym i wysokim (zwłaszcza w porównaniu z tymi w Polsce) żywopłotem. Rolę tego naturalnego ogrodzenia przyjmują poza ligustrami tuje, inne iglaki, cisy, graby i laurowiśnie wschodnie. Prawie każdy dom ma żywopłot. Nawet jeśli nie przed domem, to wokół ogrodu. Kwiaty z ogródków rozsiewają się wzdłuż ulic, nam przed domem zakwitło coś fioletowego, w ogrodzie wyrósł  nieśmiało pojedynczy pachnący groszek. Nie przeszkadzamy, niech sobie rośnie, choć właściwie przyszła już pora koszenia. Nawet łąkę trzeba czasem przyciąć, nasz ogród też niedługo zostanie skoszony. Jest też sporo drzew. Niektóre stare i rozłożyste. U nas w ogrodzie rośnie klon, dwie Tuje i dwie brzozy, ale w okolicy jest tego więcej. Niektóre mają szansę dorosnąć do solidnych wymiarów, ale niestety i tu komuś udzieliła się głupia moda na okaleczanie drzew. Biedne, wypuszczają nowe pędy gdzie mogą, żeby tylko wystawić do światła trochę chlorofilu i przeżyć kolejny rok. Na szczęście jest to mniejszość. 

W okolicy mieszka tez kilka psów, mapa Charlinkowa wygląda mniej - więcej jakoś tak: "Tu mieszka pies co się z nim bardzo nie lubię, tu pod krzakiem przesiaduje rudy kot, co na mnie syczy a ja bym go chętnie dorwał, tu mieszka Mela i tu się bawimy w jej ogródku, tu jest ten pies co ujada zza siatki a ja bym nim chętnie trawę wytarł, tam mieszka ta Sheltie, co się nie chce bawić, a tam jeszcze dużo kotów." Niedaleko jest też ogródek, w którym mieszkała stara owca, a teraz są trzy młode kózki.


A tak wyglądają okolice z perspektywy spacerowej. Łąki i zagajnik,







Ścieżka między polami - tu nawet pagórek jest!



I "peebook" czyli miejsce wymiany psich wiadomości na żywopłotach i latarniach pomiędzy domami. 








A to Charlinkowy ulubieniec. Nasz szczenior nie może się doczekać, kiedy nadarzy się okazja na bliższe spotkanie. Ja nie planuję, ale jeśli się zdarzy to  prawdopodobnie pół Sterrebeek to usłyszy. 



I park. Taki dziki zakątek z alejkami. Raj dla ptaków i spokojne miejsce na przechadzkę z psem. 







Sterrebeek ma też część bardziej miejską. Wiem, że ma ale jakoś się tam nie zapuszczamy. Wiem gdzie jest apteka, gdzie sklep i gdzie dentysta. Póki co więcej nie potrzebowaliśmy. Lekarza mamy w Zaventem, weterynarza w Moorsel. Ale wszystko w sumie niedaleko.  Może kiedyś w ramach spaceru socjalizacyjnego dla Charliego porobię zdjęcia, miejskiej części Sterrebeek. Ale uroku Namur na nich nie będzie. To jednak nie ten klimat. 


*Znajomy profesor opowiadał mi niedawno, jak jego student, który sprowadził się do Belgii i zamieszkał we francuskojęzycznej Brukseli postanowił nauczyć się niderlandzkiego. Powiedział "bo jak idę coś załatwić i odezwę się słabym francuskim, to się ze mnie śmieją, albo są nieprzyjemni. Kiedy odzywam się słabym niderlandzkim, to mój rozmówca, jeśli pochodzi z Flandrii, to bardzo się cieszy, ze próbuję, jest dla mnie miły, uczynny i chętnie pomoże a jeśli jest Walończykiem, to i tak po niderlandzku nie mówi i sam zaproponuje angielski. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy