Update, bo dużo czasu minęło.

Czas zaczyna się nam kończyć. Mój kontrakt kończy się w połowie kwietnia. Z jednej strony bardzo się cieszę, bo jednak nie podeszła nam ani Wallonia, ani mnie towarzystwo w pracy. Od szefostwa, z którym trzeb obyło o wszystko walczyć, (Niby dostałam wszystko o co prosiłam, ale tez nie prosiłam o cuda, tylko niezbędny sprzęt i jedną zaufaną osobę do pomocy na 4 dni) po współpracowników, z których części wciąż nie pamiętam nawet imion, a na tych z którymi miałam pracować totalnie się zawiodłam. Szef wymyślił dodatkowy eksperyment pilotowy, a przez to wiem już, że całego projektu nie skończę.
Mam nadzieję, że zamknę część pilotową i doświadczenia z klasyczną radioterapią a wyniki będą na tyle dobre, by opłacało się zrobić ostatnie doświadczenie. Tak czy inaczej, dla mnie wciąż ma szansę się to skończyć bardzo dobrze. 
Jak na razie wszystko idzie dobrze i do połowy kwietnia powinnam się wyrobić.
Teraz pytanie co dalej. Na razie - nie wiem.
Póki co brakuje czasu na wszystko. Wysłanie głupiego listu graniczy z niemożliwością. Na szczęście przesyłki odbieram w pracy, bo jak przyjdzie pójścia pocztę to nie wiem kiedy.
Od czasu, kiedy Josh pracuje po 40 h tygodniowo, zakupy robimy w sobotę. Czasem mnie uda się wyjść wcześniej, albo w przerwie na lunch żeby coś kupić, ale to raczej wyjątek niż reguła: Auto jest daleko, sklep tez kawałek. Żeby mogło się udać, potrzebuję sporo czasu.
Łatwiej jest wyrwać się na lunch. Co z resztą robię z przyjemnością. Miło jest usiąść na te 20 -30 minut przy stoliku i mieć święty spokój.

Na ostatnie tropienie wyciągnęliśmy jednego ze studentów z labu. Jedynego, który poza mną nie mówi po francusku. Ubawił mnie, bo na początku bał się psów, zwłaszcza Moyry, co do której uprzedziłam go, że może szczekać i jest ciut nieufna. Ale już później, po tropieniu, Moyra pchała się do niego na głaski, on sam zadawał się z obydwoma smokami z radością, a na koniec zażartował, że jeszcze trochę i sam będzie szukał psa. Jak na osobę, wychowaną bez zwierząt w domu dość szokujące wyznanie. 

Święta spędziliśmy w Normandii. Było fajnie, choć Francja nas rozczarowała, zwłaszcza mnie. Chcieliśmy wynająć domek z ogrodem, gdzie psy mogłyby po prostu pobiegać. Zwłaszcza, że Moyra zaczęła cieczkę i nie koniecznie chcieliśmy żeby miała kontakt z innymi psami. Charlie póki co zachowywał się jak szczeniak. Owszem, niuchał, ale bez dużego zainteresowania. 
Właścicielka domku najpierw wykręcała się brakiem ogrzewania (mimo, że w opisie było wyraźnie zaznaczone, że ogrzewanie jest), później odpisała, że komuś już wynajęła. Ewidentnie nei miała ochoty na gości w śpięta.
Znaleźliśmy drugi: Duży pokój, sypialnia, kuchnia i mały ogródek do naszej dyspozycji. A jak się później okazało, również większy ogród do szaleństw, choć po plażowych biegach Moyra nei miała na więcej ochoty. Wszystko super, ale skoro ktoś domaga się płacenia przez Paypal, powinien zaakceptować, że musi ponieść koszt  przesłania pieniędzy. Tymczasem sposób rozliczania - w tym późniejszego był zwyczajnie irytujący. Nie chodzi o nadpłacone 10 czy 15 euro - w końcu spędziliśmy tam 5 dni, więc kwota śmieszna -  ale o finalne wrażenie. 
Zamówienie jedzenia okazało się praktycznie niemożliwe. Godziny otwarcia pizzerii w google i w rzeczywistości mocno się różniły, nie mówiąc o tym, że różnica potrafiła dotyczyć istnienia samej pizzerii. Brudne strzępy amerykańskich i kanadyjskich flag wiszące co kawałek budziły niesmak. Kiedy przypomnę sobie jak Amerykanie traktują swoją flagę i to co wisiało na co trzecim budynku - wszak rejon turystyczny i w ogóle - to zwyczajnie było mi przykro. Ja rozumiem, z nastaniem nowego sezonu powieszą nowe, całe i czyste. Ale czy nie można po sezonie zdjąć brudnych, urwanych w połowie (sic!), czy potarganych w paski szmat? I czy naprawdę nie można wpuścić ludzi do muzeum 75 minut przed jego planowanym zamknięciem? (Żeby było śmieszniej, zwiedziliśmy je w 45 minut kolejnego dnia). Takie drobiazgi psuły ogólnie fajne wrażenie. 

Poza tym było super. Psy wybiegały się na plaży jak głupie, my zwiedziliśmy kilka muzeów, odpoczęliśmy w trochę innym, niż nasze codzienne, otoczeniu. 
Ale do Francji na razie nie wracamy.












Po powrocie Moyracka cieczka przeszła w stan bardziej intrygujący dla Charliego. 
Co prawda sama Moyra uznała, że młody kategorycznie się na ojca jej szczeniaków nie nadaje, ale Nowy Rok był ciut ciężki. Spaliśmy (albo tylko próbowaliśmy spać) w osobnych sypialniach każde z jednym psem. A od drugiego stycznia Charlie spędzał dni w hotelu. Co prawda na tym etapie jego zainteresowanie już słabło, więc na noc mógł wracać do domu, ale wciąż miział Moyrę po uszach i tańczył wokół na sztywnych łapkach, więc nie chcieliśmy żeby się jej naprzykrzał. W hotelu nie było mu źle. Miał psie towarzystwo, napatrzył się i naszczekał na konie, zrobił wrażenie jako bardzo grzeczny pies, ale i jako mały panikarz, drący japę, kiedy zostawał z psami, ale bez człowieka, w ogrodzie. raz nawet próbował rozszarpać metalową bramę. Podobno każdego kolejnego dnia było lepiej, ale widzę, że jednak samotność mu nie pasuje.
Na szczęście cieczkę mamy już za sobą. Wszystko wróciło do normy. 

Życie z dwoma psami jest szybsze.
Dawniej wystarczyło, że ja zabrałam Moyrę na poranny spacer. Teraz chodzimy wszyscy. Owszem, da się ogarnąć dwa psy w pojedynkę, ale poranny spacer zazwyczaj czymś więcej, niż tylko spacerem. Przeciągamy się szarpakiem, ćwiczymy z zakresu obedience. I - tu fajna część - Moyra naprawdę na to czeka. Zaczyna od obejścia wokół łąki, załatwienia potrzeb, a potem patrzy we mnie tymi mądrymi oczyskami "to co chcesz żebym teraz zrobiła?". I dopiero po ok 15 min ćwiczeń idziemy na spacer.  Charlie jeszcze nie jest na tym etapie, ale ewidentnie cieszy się kiedy ćwiczymy.  Ale Charlie zrobi wszystko za żarcie. Cieszy to i mnie, bo atmosfera i zaangażowanie w ćwiczeniach to już połowa sukcesu. Ponoć jest ważniejsze od precyzji, więc na razie ćwiczymy w radosnym nastawieniu, a drobiazgi dopracujemy później. Na konkursy obedience się nie wybieram, ale chciałabym mieć do psów tyle zaufania ile miałam do Korlat. No dobra, Moyra nigdy nie bedzie tak pacyfistyczne nastawiona. Tym bardziej musi być posłuszna.
Moyracka socjalizacja praktycznie dobiegła końca. Wczoraj przeszliśmy główną ulicą zaraz po zakończeniu targu. Przy wciąż dużej ilości ludzi, hałasie (niekiedy bardzo głośnym) pojazdów sprzątających i kilku napotkanych psach zachowanie Moyraka było idealne.  Pozwala się głaskać obcym, choć nie akceptuje rzucania jej wyzwań lub nachalności w moją stronę. Ostatnio oszczekała jakąś kobietę, która niezrażona moja odpowiedzią, ze jej nie rozumiem bo nie mówię po francusku dalej czegoś chciała - pewnie kasy. No ale nie można winić hovawarta, psa, który ma chronić posiadłość i opiekuna, że daje wyraz swojemu niezadowoleniu w takiej sytuacji. Tylko Charlie zachowuje się jak golden. Prawdopodobnie gdyby sytuacja tego wymagała, obroniłby mnie, ale na codzień zupełnie nie ma cech psa obronnego. Z miłością do wszystkich bardziej przypomina Apę, niż Korlat czy Moyrę. Pracuję nad tym, by z radości nei skakał na ludzi, bo o ile nasz "kumpel", przesympatyczny pan, który co rano sprząta w parku ma gdzieś czy pies wytrze w jego kombinezon brudne łapy, o tyle typowy przechodzień nie będzie w takiej sytuacji zachwycony.

Na koniec jeszcze kilka fotek spacerowych.











Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy