Wystawa klubowa i dwa smoki w domu - czyli co zajęłam nam tak dużo czasu, że nie było kiedy napisać.

Od powrotu z weekendu we Francji sporo się działo. Dużo w pracy, troche w domu, trochę... na fejsbóku.
W Angelo-Mio znów były szczeniaki. Zwróciłam uwagę na tę hodowlę już przy poprzednim miocie, zachwycał mnie wysiłek, jaki hodowczyni wkładała w socjalizację maluchów.
Wiedziałam, że dosłownie chwilę przed nowym miotem wrócił do domu Aslan - już ponad roczny psiak z poprzedniego miotu, którego też obserwowałam. Nowi właściciele nie dali sobie rady. Pies był podobny charakterem do Moyry, a oni poszli siłą zamiast wsparcia i ćwiczeń... A że nie byli tacy silni jak myśleli że są, Alsan wrócił do hodowczyni z łatką psa agresywnego, po tym jak pogryzł właściciela.
W hodowli z której braliśmy Moyrę też był taki psiak. Też wrócił po tym jak pogryzł swojego pana. Bawiliśmy się z nim...  W życiu nie nazwałabym go agresywnym. W każdym razie Aslan został rozpracowany w starym domu i znalazł nową panią i wszystko jest dobrze. Trzy miesiące później w Angelo mio pojawił się kolejny miot maluchów.




Znów patrzyłam jak się rozwijają i pomyślałam, że może z kolejnego miotu jeden mógłby być nasz... Fajnie byłoby mieć dwa psy, ale nie w koszmarnie zabetonowanym Namur. Tymczasem "Aniołki" dorosły i zaczęły opuszczać gniazdo. Wszystkie z wyjątkiem  trzech. Cherry, Colt i Charlie wciąż czekali na domy. Z tej trójki najbardziej podobał mi się Charlie i czekałam kiedy i gdzie trafi: wybitnie cwany, wybitnie socjalny. Hodowczyni - Karolina - pisała, że zostały właśnie te trzy szczeniaki, bo były najlepsze, ale i najbardziej potrzebowały specyficznych domów. Nie chciała zadowolić się byle "domem z ogrodem", ale znaleźć psom opiekunów, którzy pozwolą im robić to, do czego mają predyspozycje i co je uszczęśliwi. I tak te trzy Aniołki szukające domu dorosły do 6 m-cy. Długo się zasiedziały. Colt - piękny, silny pies, ale też zbyt charakterny i trudny, mógł przy słabym właścicielu łatwo podzielić los Aslana, albo skończyć jeszcze gorzej, Wiśnia - popędowa, fajna do pracy, ale łatwo mogąca swoje popędy wykorzystać na przykład do zdemolowania ogródka, jeśli właściciel sam nimi nie pokieruje... I Charlie, którego Karolina rekomendowała do pracy ratowniczej: Kochający ludzi, ubóstwiający pracę nosem. Właściwie, to nazwała go Charlie - The Escape Leader, bo zawsze znalazł sposób, by nawiać z ogródka i odwiedzić robotników pracujących na budowie na sąsiedniej posesji. A domów dla maluchów nie było. Doszło do tego, że... Karolina zaproponowała, że odda Charliego za darmo, pod warunkiem, że trafi do domu w którym mógłby się szkolić w wykorzystania nosa dla pomocy ludziom. Ogłoszenie znalazłam na przypadkiem na polskiej grupie mantrailingowej i naprawdę zrobiło mi się żal. Bo o ile wcześniej można sobie tłumaczyć, że każdy hodowca reklamuje psy, żeby je w końcu sprzedać, to taka postawa zwyczajna nie jest i jednak ten psiak musiał być szczególny. I wciąż bez tego swojego prawdziwego domu.
Ech, szkoda, że nie mogliśmy go wziąć. W mieszkaniu wolno nam trzymać tylko jednego psa, poniżej 30 kg, Moyra nie jest sterylizowana, a ja nie dam rady ogarnąć dwóch psów sama na spacerze. Dlatego zaproponowałam hodowczyni, że rozreklamuje jej szczeniora tu na miejscu.


I wtedy wtrącił się Joshua, że w sumie, to on mógłby wstawać wcześniej i poranny spacer moglibyśmy robić razem z dwoma psami.
Nic nie mówiąc hodowczyni, zaczęliśmy działać na kilku frontach: szukałam zainteresowanych takim psem tu w Belgii, a jednocześnie zaczęliśmy analizować jak sobie poradzimy z dwoma psami. Na początku nie całkiem poważnie, ale tak po kawałku. Romain (kolega z labu) przetłumaczył mi maila do właścicieli mieszkania jak to szkolimy Moyrę ku pomocy w poszukiwaniach i że chcieliśmy wziąć do pracy drugiego psa.
Napisałam do Tine, naszej behawiorystki, żeby się dowiedzieć, co sądzi o tym, żeby Moyra dostała towarzystwo. Gdyby miała jakiekolwiek wątpliwości, temat by się urwał. Ale nie. Wiek i forma Moyry są zupełnie OK na drugiego psa. I po jakimś czasie sami mieliśmy już rozwiązania logistyczne, a do tego zaczęliśmy dostawać odpowiedzi i... wszystko układało się tak, że moglibyśmy Charliego wziąć. Nawet tata zgodził się przyjechać na pierwszy tydzień i popilnować, żeby nam się bydlęta nie pożarły. (Bo to wcale nie takie rzadkie kiedy docierają się dwa hovki). W sumie, to bałam się trochę i czekałam na  choć jedną wiadomość odmowną. Na koniec została już tylko ta od właścicieli mieszkania. W końcu zebrałam się i spytałam hodowczynię czy kwalifikujemy się na dom, jaki chciałaby dla Charliego. (Ciut o nas wiedziała, bo na hovawarckiej grupie wrzucaliśmy foty to z tropienia, to z wypadów w Ardeny, to z Holandii, to ze Szkocji.) Odpowiedziała, że byłoby super.

Któregoś kolejnego dnia była wystawa klubowa hovawartów. Tu, w Belgii. Zapisaliśmy Moyrę, bo szefowa klubu namawiała. Ale po samym przyjeździe przeszła mi chęć na jej wystawianie: deszcz, zimno, brzydko... a Moyra zestresowana jak cholera. Wyjęliśmy ją z auta kiedy wystawiały się szczeniaki. W końcu stres trochę odpuścił, ale nie mogliśmy jej tak trzymać na deszczu. Przy kolejnym wyjściu z samochodu znów była podenerwowana. Powiedziałam, że jak się nie uspokoi, to pakujemy się i wracamy do domu. Bez żalu. W końcu to ma być pozytywne doświadczenie, a nie mordęga. Ale miałam jeszcze jeden pomysł. Daliśmy jej stary ręcznik. Na początku poprzeciągaliśmy się z nią, później już sama podarła go na kawałeczki rozładowując negatywne emocje. Pomogło. Na ringu 13 innych suk w ogóle jej nie przeszkadzało, pierwszą rundę zrobiła spokojnie... Przeszłyśmy wiec na smycz wystawową i tak też zaprezentowała się sędziemu. Ten - podobno straszny fachura od hovków - sam zaglądnął jej w paszczę. A w raporcie napisał, że jest przyjazna. (Napisał też,  że ma piękną głowę, ładną budowę i w ogóle wszystko idealne i dał jej ocenę doskonałą).





Ostatecznie doskonałe były tylko 4 z 14 suk, a Moyra zajęła drugie miejsce. Trochę w tym mojej winy. Nie przyłożyłam się, nie poćwiczyłyśmy biegania, w ogóle nie nastawiałam się, że będzie to miało jakieś znaczenie. Założyłam, że na wystawie klubowej, gdzie zjeżdżają się ludzie z różnych krajów, będą psy idealne a ja i tak się nie znam. Zostałam opieprzona, że nie doceniam Moyraka, więc teraz muszę to napisać: Mamy naprawdę piękną sukę. Ów sędzia (sprowadzony specjalnie z Finlandii) jest podobno najbardziej wymagającym w Europie. No nic, za rok pojedziemy wygrać, bo wychodzi na to że możemy. O ile tylko znów nas ktoś do stawienia się przyciśnie ;)

W trakcie wystawy dostaliśmy ostatnią istotną informację: właściciele mieszkania się zgodzili.  Charlie mógł być nasz. Jasne, nie bez wyrzeczeń, nie bez problemów... Daliśmy sobie jeszcze ostatnie pół godziny na decyzję... I popełniliśmy głupstwo.
Umówiliśmy się, że odbierzemy małego za dwa tygodnie, już po moim wyjeździe do Polski na dogadanie szczegółów eksperymentów w Instytucie Fizyki Jądrowej PAN.
Tak więc czwartek i piątek byłam w Polsce, wróciłam wieczorem do Belgii, a w sobotę rano wyjechaliśmy do Zielonej Góry.
Droga dłużyła się niemiłosiernie, straciliśmy w korku dwie godziny. Pół godziny zeszło na zakupy.
Ostatecznie dojechaliśmy na 21. Przywitał nas Tomek, mąż Karoliny. Ona sama niestety utknęła na imprezie firmowej. Tomek zabrał Charliego i poszliśmy wszyscy razem na spacer.
Już na wstępie Moyra postawiła irokeza na grzbiecie i w ogóle nie miała ochoty mieć nic wspólnego z tym obcym szczeniakiem. Charlie chciał się ze wszystkimi przywitać. Tak więc był warkot i musiałam Moyraka mocno pilnować, żeby nam szczeniora nie zeżarła.
Później weszliśmy do domu, Charlie poszedł do klatki, Moyra zwiedziła parter, dostała michę. A później wylądowała na smyczy, a Charlie wyszedł z klatki. Było kilka nieśmiałych interakcji, aż w końcu oba psy padły spać. Karolina wróciła dość szybko, ale tak fajnei się rozmawiało, że spać poszliśmy około 4 nad ranem.
Na drugi dzień Moyra była nastawiona do małego bardziej pozytywnie. Tak się rozbawili, że spadli z sofy przez oparcie. No więc śniadanie, ostatnia fotka i do domu.

W drodze ujawnił się pierwszy problem: Charlie nie sika. Nie i już. Dopiero po 10 h kiedy już naprawdę nie mógł wytrzymać, w końcu się załatwił.
Problemy z sikaniem utrzymywały sie deszcze kilka dni. Wyszło na to, że wszystkie te zasiedziane szczeniaki Karoliny załatwiały się tylko w ogrodzie. Nawet na wycieczkach do lasu trzymały zawartość pęcherzy, bo... do sikania był ogród. A tu nagle ogrodu nie było.

Pierwsza noc minęła... spokojnie, choć nie od razu. Plan był taki, że Charlie będzie spał w klatce. Na wszelki wypadek, dla bezpieczeństwa, gdyby miał w nocy nadepnąć Moyrę a ona zareagować zbyt ostro. Ale Charlie w klatce spać nie chciał. Nie i już. Jego piski miały dwa efekty. Pierwszy: Moyra położyła się tuż obok, by wesprzeć go w trudnej sytuacji (co trochę nas rozczuliło i upewniło, że nasze psiska szybko się dogadają), drugi: my stwierdziliśmy, że jesteśmy wykończeni i postanowiliśmy go wypuścić. Noc była spokojna, każde zajęło jeden materacyk, kilka razy się wymienili, ale ani żaden z materacyków, ani żadna z ich lokalizacji nie pokazały się powodem do choćby warknięcia. Rano spacer zrobiliśmy we czwórkę. Przez dwa dni zostałam w domu by pilnować tworzącej się relacji, później przyleciał tata. Został wylewnie przywitany przez Moyrę, która go uwielbia i Charliego, który lubi wszystkich a poza tym skoro Moyra wita, to on nie będzie gorszy.
Zabawa w domu nie była problemem, na polu póki co nie odważyliśmy sie ich puścić ze smyczy. Jednak w przypływie szajby Moyra mogłaby szczeniora sponiewierać.



Trochę dłużej zeszło Charliemu przyzwyczajenie się do nas. W końcu pół roku spędził z rodziną swojej mamy, aż tu nagle przyjechało dwóch dwunożnych i go zabrało. Najpierw całkiem obcy, później już nie tak bardzo, ale na ulicach rozglądał się za znajomymi sylwetkami swoich człowieków.  Aż któregoś wieczora wlazł na sofę i z pełną ufnością położył się między nami. 
To był taki trochę wzruszający moment. 


W weekend było tropienie i zapoznanie Charliego z grupą oraz pierwsze wprowadzające ćwiczenia, które maja motywować szczeniaka do pracy.



Opinia "dziadka Rogera" była jednoznaczna: Charlie ma super zadatki, bardzo ładnie pracuje nosem, Wszystko wskazuje na to, że będzie nawet lepszym psem tropiącym niż Moyra.

A niedługo później tata poleciał do domu. Psy zżyły się ze sobą, Charlie bez problemu zostaje w domu z Moyrą. Niestety sam póki co zostać nie potrafi. Na chwilę - owszem, w klatce z matą węchową, kongiem do wylizywania mokrej karmy i gryzakiem - ale na godzinę bym jeszcze nie ryzykowała, bo jak skończą się atrakcje, zaczyna się awanturować. Poza tym, Charlie ma dwie ulubione aktywności: jedną jest wybebeszanie: Maskotek, poduszek, materacyka...




Druga jest działalność dekoratorska. Charlie wprowadza urozmaicenie na naszych białych, gładkich i nudnych ścianach.
(Choć na to znaleźliśmy rozwiazanie. Jeśli mały dostanie coś do żucia przed moim wyjściem, zaspokaja potrzebę gryzienia i zostawia ściany w spokoju).
Czy nas to złości? Może trochę. Ale dziury w ścianach łatwo się łata, białe ściany i tak musimy za pół roku pomalować, poduszki i materacyk to nie majątek, na szczęście miałam nosa i podmieniliśmy Joshowi poduszkę wodną (zawierającą 5,5 l wody) na zwykłą. Jak na razie nie ma tragedii. Oby tak zostało.
A  jak ktoś zakłada, że szczeniak nic nie zniszczy i wszystko będzie idealnie, to powinien kupić pluszowego.

A poza tym... Byliśmy z naszymi smokami u Tine. Ich relacja w opinii fachowca również jest bardzo dobra, choć Charlie trochy pyskuje po psiemu: zbyt często pokazuje zęby i Moyra musi mieć prawo go temperować. Ba, powinniśmy ją w tym wspierać. No i wspieramy. Z resztą Charlie pyskuje kiedy pyskuje, ale jak przyjdzie co do czego - na przykład młody zapędzi się do smaczka który nie był dla niego i Moyra na prawdę się wkurzy, Charlie nawiewa z piskiem. (Ma po temu powody, bo zwykle trzeba zdejmować z niego Moyrę, która w takich sytuacjach nie jest delikatna. Charlie dorobił się kilku strupków, choć dziur i kapiącej krwi nie było.

Poza ryzykiem bójki o upuszczonego przysmaka, gryzaka - jeśli nie nadzorujemy - i zabawki, nie ma żadnych problemów. Michę każdy zjada swoją i do drugiej nie podchodzi, wodę mogą chłeptać z jednej (nawet kiedy obok stoi druga pełna). Mogą biegać luzem i się bawić, mogą zostać sami w domu.


Głaski na dwa psy: 





Sami w domu (obraz z kamery):


Wspólny spacer




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy