Kolejne najpiękniejsze widoki, czyli wakacyjny wtorek

Wyspali się, zjedli śniadanie z lokalnych jajców, pajechali..!

Wcześniejsze plany spaliły na panewce: miał być zachód, miała być wyspa Skye, zapowiadana hucznie na 2 co najmniej dni; nie będzie z tego nic, bo nie ma gdzie spać. Nie ma i koniec, nie ma hoteli, moteli ani kwater na airbnb. Postanowione: Jedziemy kawałek wzdłuż północnego wybrzeża, a potem odbijamy do hotelu na wschód, skoro nas na zachodzie nie chcą. Niech meszki żreją tych co wszystkie miejsca zajęli. 






Lokalne stronki reklamujące turystykę pokazują jakieś trasy spacerowe po drodze, więc wybierając po zdjęciach i widoczkach z drogi postawiliśmy na dwie, łącznie na jakieś 8 mil na oko, zwłaszcza że patrząc po profilach powinny być w zasadzie płaskie. Pierwsza wprowadziła nas na drogę szerokości jednego pasa i zdążyliśmy złapać poważne wątpliwości co do poczytalności naszej nawigacji, bo na końcu miał być parking dla kamperów... No i był... Taka tam zawrotka nad skałami. Ruszyliśmy według wskazań mapy, zrobiliśmy mnóstwo zdjęć okolicy, bo pikna, i zawróciliśmy natknąwszy się na koniec ścieżki ogrodzony ze wszystkich stron drutami owczych pastwisk.
































Dopiero na drugiej trasie i po lekturze turystycznych porad dowiedzieliśmy się, że prawo nakazuje tu udostępniać w celach turystycznych przejścia przez prywatne tereny. Problem tylko że czasami ten teren to pastwisko, więc spacer jest po owczych bobkach i pomiędzy pasącymi się futrzakami.
Skalę tegoż problemu rozpoznaliśmy w pełni na drugiej ścieżce, którą już po dopytaniu autochtonów postanowiliśmy jednak zrobić w całości. Otóż problem wabi się Moyra, i ma potfurne zacięcie do zawierania bliższej znajomości z literalnie każdą owieczką. Zwłaszcza oddalającą się truchtem. Przy okazji jesteśmy jednak pełni podziwu dla lokalesów, bo tabliczka przy bramie pastwiska prosi jedynie o trzymanie psów pod kontrolą, żeby nie zabijały trzody. Tyle, żadnego zakazu wejścia, zakazu wprowadzenia psa pomiędzy jakby nie patrzeć spokojne przeżuwacze, dosłownie - nic.



No, to Potfur na smycz, smycz za moje plecy żeby ją utrzymać, i powoli człapiemy nad wodę. Z tej strony ujścia rzeki jest bowiem plaża i Potfur może się w niej potaplać.
Ze względu na trudności w interpretacji mapki i brak oznaczeń na prywatnym jednak pastwisku (e, niemożliwe żeby TAM było podejście, jest stanowczo za stromo a trasa miała być płaska!) ścięliśmy spory kawałek, ale foty z góry mamy już z drugiego brzegu, więc odpuściliśmy sobie wracanie pod górkę.













Moyra - zgodnie z przewidywaniami - wytaplała się w wodzie i wyszalała na szerokich piaskach zatoczki, a my pooglądaliśmy zachwycające krajobrazy.



















Na koniec po próbach zaprzyjaźnienia się z owcami, które uciekały i nic a nic nie miały ochoty nawiązywać przyjaźni, Moyra wpadła w oko (albo oczy)... kozie. Koza przylazła ewidentnie naszym psem zafascynowana, za nią podążył - widać również towarzyski koń.
Ale jak to nasz Potfur ma w zwyczaju, było tylko niuch, niuch i już stąd chodźmy, za dużo uwagi ze strony obcych jest przytłaczające. tym razem to koza została rozczarowana.

Pozostała już tylko jazda do wieczora do hotelu. Okolica jak z bajki, za wyjątkiem tego iż spora część drogi ma jeden pas i mijanki co jakiś czas. Trzeba przyznać, że są ulokowane niemal perfekcyjne: jak widzisz auto z naprzeciwka, to albo ty, albo on ma przed sobą zatoczkę. Wadą jest znaczne ograniczenie prędkości jazdy, zwłaszcza jeśli doliczyć nieliczne, ale dość upierdliwe hamowania i mijanki. Po drodze miały być (znów) jakieś wodospady, ale ze względu na porę i brak przydrożnych knajp wybraliśmy wjazd do miasta na obiad. To pierwsze wyszło kiepsko, bo w knajpie podali łososia polanego sosem z marketu i zapiekany gulasz w przepołowionym biszkopcie, dla ułatwienia roboty. To drugie lepiej, bo hotel wprawdzie jest stary jak cholera (1904 rok budowy, humorystycznie zauważę iż nie wyglądał na remontowany od tamtej pory), ale za to miska z wodą dla psów stoi w stylowej recepcji, a pokój jest względnie wygodny. Gorzej z łazienką, ale trudno - czasami się zdarza. No, to lulu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy