O próbach przejscia przeglądu samochodu, horrorze z happy endem w rozliczaniu podatków i o lodach na uczelni.

Nie wiem co się dzieje z tym czasem. Z jednej strony mam poczucie, ze nic nie robię: języki leżą, statystyka leży (a będę potrzebowała dużo bardziej zaawansowanych testów niż znam, żeby zakończyć projekt) a z drugiej mija miesiąc a ja nie wiem kiedy.  Jak dziś: Rano godzina opóźnienia, bo nie ma prądu, później kolejna bo czekałam na wolny laminar, żeby rozmrozić komórki. Z godzinnym opóźnieniem wyszłam do banku, ale był zamknięty, bo pora lunchu. Pomyślałam, że ja też pójdę na lunch do sushi boxa, ale tez było zamknięte - oni byli już po porze lunchowej... Ostatecznie zjadłam w drugim punkcie sushi, wróciłam do banku, poczekałam w kolejce, załatwiłam co trzeba i już była 14, a jeszcze musiałam iść do myszy (tak, dostałam pozwolenie) I na 15 do serwisu samochodowego, bo... już drugi raz auto nie przeszło przeglądu. To jest jakiś absurd! Serio. Sprawdzone przez naszego mechanika, na przeglądzie wpisali trzy punkty do zrobienia (w tym jeden, że podwozie brudne! No brudne, bo jak pękł zbiornik wyrównawczy z płynem do zawieszenia, to trochę pociekło. Zbiornik dawno wymieniony, ale kto normalny pucuje podwozie samochodu? (I jak ma sięgnąć tak głęboko mają do dyspozycji tylko przydomowy parking albo myjnię bezdotykową?). Opis tego co trzeba naprawić był tak tragiczny, że nasz mechanik (Polak) nie ma pojęcia co ma naprawiać. Dobrze, że mi facet na tym przeglądzie pokazał, o który element chodzi.  Pojechałam po raz drugi na przegląd a tam się czepiają, że dalej jest coś nie zrobione. Dziś lokalni, belgijscy mechanicy głowili się o co może chodzić, w końcu znaleźli. Mam nadzieję, że to to o co chodzi, bo głupio by było znów wrócić bez pieczątki. Naprawę wycenili na 600 euro. Podziękowałam mówiąc, że na razie nie dam rady. Części zamówiliśmy w Polsce, wyszło poniżej 100 euro. Zamówienie w Polsce ma sens z jeszcze jednego powodu: wszystkie belgijskie sklepy oferujące dostawę w dwa dni są tak naprawdę niemieckimi sklepami, w których juz po zapłaceniu można się dowiedzieć, że dostawa będzie do trzech tygodni. Amazon Prime, który rozpuścił nas w USA dostawą na drugi dzień tu oferuje dostawę w dwa dni, ale prawie nigdy się nie wyrabia, a ostatecznie paczka potrafi okazać się być nie do końca w Prime i iść nawet trzy tygodnie. A my na naprawę mamy dwa. Dostawa z Polski kurierem zwykle trwa tydzień. Nie mówiąc już o tym, że nam się łatwiej ze sprzedającym dogadać.




Zobaczymy jak będzie tym razem... Mam nadzieję, że czwarty raz na kontrolę jeździć nie będę.

Przez dłuższy czas walczyliśmy/stresowaliśmy się z podatkami. Ja wszystko dostałam jak należy w terminie - ot, dużo zer do wpisania, bo oficjalnie ja tu nawet dochodu nie mam. (Uniwerek powołuje się na przepisy zwalniające mnie z podatku. Na ile słusznie - nie wnikam, choć mój mąż ma poważne wątpliwości. Ale to nic. To jest Belgia, my tu nie wszystko rozumiemy). Za to biuro Joshuy zatrudnia dwie Bajanki na Barbados i jego - gdzie on jest jedynym (z punktu widzenia rozliczeń podatkowych) pracownikiem w Belgii. I... Nie mamy pewności, czy wszystko było ok z podatkami, ale z jakiegoś powodu były problemy z rozliczeniami i niezbędnym do ich prawidłowego wypełnienia formularzem. Rozwiązanie sprawy otarło się nawet o ambasadę. 
I tak nie było źle: Josh upominał się o papier chyba miesiąc jak nie lepiej. W końcu trzy dni przed ostatecznym już terminem złożenia zeznania zdobył bardzo podstawowe informacje i rozliczył wszystko sam ręcznie. Terminy rozliczenia są dwa: do końca czerwca kiedy można rozliczać się na papierze i do 11 lipca - jeśli przez internet. W drugim przypadku część powinna już być zrobiona, wprowadza ją pracodawca. W tabelce Joshuy nic nie było. I kiedy już sam wszystko rozgryzł (przegryzając się przez dziesiątki stron porad jak ma to być zrobione) i opracował, dzień przed terminem rozliczenia internetowego, z niemałym zaskoczeniem odkrył, że nareszcie firma zewnętrzna która obsługiwała procedury związane z jego zatrudnieniem, wprowadziła to, co powinna. W sumie to dobrze bo i stresu mniej i na tym etapie okazało się że zamiast kwot brutto należy wprowadzić netto... Tego - pewnie oczywistości dla Belgów - w poradnikach nie napisano. 
Kiedy już wszystko było gotowe, okazało się, ze jest problem z  moim kontem w owym państwowym serwisie. Otóż rozliczenie elektroniczne musi być zrobione wspólnie i wspólnie cyfrowo podpisane, a ja nie miałam pełnej rejestracji (z elektronicznym ID) w banku. Właśnie po to biegałam w porze okołolunchowej do banku, żeby ową sprawę załatwić. Wszystko udało się zrobić ostatniego dnia wieczorem, ale bieganiny wokół tych podatków było naprawdę zbyt wiele.  

Przyszedł czas na moje badania okresowe. Tu wykonuje się je dopiero po roku. Przez pierwszy rok pracownik z założenia jest zdrowy. A może badania w ogóle nie są obowiązkowe? Ciężko powiedzieć. 
Trochę się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam jak owe badania wyglądają. Na ulicy przed głównym budynkiem zaparkowała sobie cieżarówka. W środku trzy kabiny, pielęgniarz i lekarz. Podstawowe sprawdzenie ostrości wzroku, (na który sprzęt okazał się być zbyt prosty i sobie ze mną nie poradził, więc pan tylko spytał czy okulary pomagają i odhaczył, że jest ok), podstawowe badanie krwi, nie wiem czy coś jeszcze. 10 minut i było po wszystkim. 


Latem uczelnia sponsoruje nam różne atrakcje: Co jakiś czas prawie wszyscy wybywają na jakieś 2 h na grilla. Prawie wszyscy, bo ja i Cedric zawsze zostajemy: on, bo kończy doktorat i nie ma czasu, ja bo ani nie zjem, ani ie pogadam, a od dymu zacznę sie dusić. A poza tym kiedy wszyscy inni idą, lab robi sie bardziej przestronny, laminary zawsze są wolne i jeszcze mogę wyłączyć radio (na biologii drze się zawsze strasznie, leci z niego koszmarna popowa sieczka i juz kilka razy miałam ochotę wyrzucić je przez okno. Jesteśmy wysoko, więc akcja pozbywania się radia byłaby skazana na sukces, niestety chodnik przed budynkiem jest dość mocno uczęszczany a nie chciałabym komuś zrobić krzywdy. Za to w weekend kiedy przychodzę pierwsza włączam z youtube (również głośno) jakąś deathmetalową kapelę. Nie, nie lubię pracować przy muzyce, jeśli już mam to robić, wolę przy takiej jaką lubię. Poza tym jeśli ktoś do mnie dołączy, mogę z wielką łaską wyłączyć i mieć pewność, że ów ktoś z wdzięczności nie włączy radia. 

Po ostatniej fali saharyjskich upałów (mniej nasilonych i trwających krócej niż w Polsce), uczelnia zasponsorowała nam lody. 
Podjechały dwa samochody, i na rozdane wcześniej kuponiki można było odebrać swoja porcję. 
Trzeba przyznać, że takie akcje są całkiem miłe, nawet jeśli nei mogę z nich korzystać. 


Moja praca weszła w kolejna fazę. 
Próbuję zwalczyć komórki rakowe na szalce używając promieniowania i zaczynam wstępne testy z myszami. Póki co oswajam dziewczyny, żeby zminimalizować późniejsze stresy. Wiem, już, że szóska jest najbardziej ugodowa i chętna do współpracy, dwójka jest wredna (ugryzła mnie prawie bez powodu) a czwórka jest cwana. Ja ją zachęcam żeby weszła do tunelu (taka łagodniejsza metoda na przenoszenie niż za ogon),  a ta wskakuje na tunel. No i staraj się tu, człowieku być miły. Nieparzyste numery jakoś niczym się nie wyróżniły do tej pory. No, może piątka opornością na moje sugestie, żeby ruszyć cztery... łapy.




Z innych rzeczy, mieliśmy długi weekend i zwiedziliśmy najpiękniejsze belgijskie miasto - Brugge, ale o tym będzie kolejny post z większą ilością zdjęć. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy