Zebrany update z kilku tygodni.

Właśnie zauważyłam, ze o nowym poście przypominam sobie średnio co dwa tygodnie. Niestety nie zawsze jest czas wysłać... Tym razem obsuwa jest spora, bo choć pisać zaczęłam dwa tygodnie po poprzednim, to "jakoś zeszło". 

W pracy było nieźle. Szefowa ostatecznie zaakceptowała wszystkie (poza na razie jednym) moje plany odnośnie doświadczeń na myszach, nawet zmniejszyła dawkę nanocząstek na guza. Pozostało mi docisnąć żeby podawanie zrobić po mojemu (czyli kupić pompę, specjalna strzykawkę i zrobić to bardzo, bardzo powoli, żeby ciśnienie w guzie nie spowodowało jego rozerwania.  Owszem, może być ciężko to osiągnąć, ale zmniejszyć dawkę też było trudno. 
Poza tym w pracy wszystko mija powoli i bez zmian - jak miałam obsuwy, tak mam, tylko więcej. 
28 jest jednodniowa minikonferencja we Francji. Za friko więc się zapisałam, bo może zaprocentować na przyszłość. Niestety na przeszkodzie stoi moja zdolność do jazdy samochodem przez długi czas. Po wycieczce do Polski wiem, że jak zrobią się korki i będzie długo, to mogę mieć problem z powrotem. Kręgosłup daje czadu. Konferencja jest o uszkodzeniach DNA i planowaniu podróży kosmicznych w związku z istniejącymi zagrożeniami dla załogi. W sumie moja tematyka, więc dobrze byłoby zacząć się pokazywać, praca za rok sama się nie znajdzie. Ale co wyjdzie z wyjazdu to się dopiero okaże.
W związku z ową konferencja szarpnęłam się na wizytówki. Nasze, dostarczane przez uczelnie są tak skandalicznie niskiej jakości, że może nadawały się dla doktorantów sprzed 10 lat.
Zamówiłam w Polsce, bo łatwiej dogadać szczegóły, umówiłam odbiór na wtorek... i szczękę z podłogi zbierałam, bo były gotowe po godzinie od potwierdzenia wzoru druku.
Ech, już mnie Belgia na swoją modłę przerobiła. Choć nie do końca. Dopiero w środę poszłam zrobić Moyrakowi badania krwi, a wynik potrzebny był mi na piątek wieczór (w Polsce umówiłam  zabieg na poniedziałek). Spodziewałam się oczywiście, że wyniki będą dostępne tego samego dnia on-line... No i ledwo je wydobyłam od wetki, bo do mnie wyniki wysłano... pocztą.  

Na początku poprzedniego akapitu napisałam, że w pracy było nieźle. No bo w czwartek jeszcze było, a w piątek mój student - Giacomo spierniczył na całej linii. Jest tak: Równolegle z nim podobne testy robi inny student, pracujący z moją szefową. Różnica duża i mała: inne komórki. Technicznei jest więc podobnie, a wyniki mogą znacząco się różnić. Nie mniej jednak Luca zaczął wcześniej i zrobił już test, który my dopiero robimy. 
Niestety każdy lab jest inny, używa innego sprzętu... Toteż ja sama czasem muszę się kogoś dopytać jak robi się u nas to czy tamto. No i tu chyba wydałam się mojemu studentowi niekompetentna (mimo, że robiąc coś po swojemu ułatwiłam mu bardzo pracę), bo... poszedł zlecony przeze mnie test skonsultować z moją szefową. A ta, mając wyniki swojego styudenta, powiedziała, że 24 h inkubacji z nanocząstkami to za długo, bo komórki umierają i niech zrobi 3h. No logiczne, w 3 h komórki zeżreją mniej nanocząstek więc powinny być w lepszej formie, a może nanocząstki nie zdążą rozwinąć swojego toksycznego działania... Tak czy inaczej wyniki testu będą ładne. W sam raz żeby pokazać studentowi na zajęciach dydaktycznych ładny wynik. Ale do badań będą absolutnie bezwartościowe. Przecież jak wstrzykniemy nanocząstki w guza, to one tam zostaną. Nie na 3, nawet nie na 24h, a na dłużej! Jeśli nowa otoczka na nanocząstkach jest toksyczna, to znaczy, ze musimy wrócić do starej, a nie skrócić czas w badaniu in vitro! (Co z kolei oznacza nieprawdopodobną ilość czasu zmarnowaną na syntezę nanocząstek, ale badania albo robimy dobrze, albo wcale, choćbym miała odejść z pracy.) Ratując jakoś przebieg planowanych badań kazałam Giacomo zrobić badanie wg planu szefowej, a później to czego ja potrzebuję. Wynik powinnam mieć na jutro, ale Giacomo schrzanił to, co kazała zrobić szefowa i... wziął się za powtórkę ignorując fakt, że ja na coś czekam.
I tak rozpieprzył mój cały plan (z czasem w zapasie!) w drobny mak. Wkurzył mnie tym samym dość mocno. Do tego wczoraj dowaliła szefowa, która ma swoje pomysły na analizę ilości enzymu... Chyba próbuje oszczędzać, ale na takich oszczędnościach zwykle nie wychodzi się dobrze.
W efekcie wczorajszy wieczór był trocyhe schrzaniony, bo nie umiem nie mysleć kiedy ktoś sabotuje moje wysiłki żeby badania były wykonane poprawnie.
Dziś się uspokoiło. Po rozmowie z szefową o nanocząstkach i ich potencjalnej toksyczności wyszło na  moje. Spróbujemy tego co mamy i tego co kiedyś robił Sebastien z inna otoczką. On miał bardzo dobre wyniki na toksyczność. Niestety synteza nanocząstek nową metodą wygląda z mojej perspektywy tak: "Ornella, potrzebuje na pojutrze 6 mg nanocząstek", a syntezę metodą Sebastiena będę musiała robić sama i pewnie uzyskanie 6 mg zajmie mi tydzień. A i 6 mg nie starczy na długo.  Ale co poradzić? Może i będzie trudniej, ale to musi być zrobione dobrze. A za nauczenie mnie tego - ja dziękuję - a moja szefowa może przeklinać mojego promotora.
Przy okazji wynegocjowałam wypaśna strzymawke do podawania tych nieszczesnych nanocząstek a mój student dostał nauczkę.

Z okołouniwersyteckich atrakcji mielismy - a jakże - marsz dla klimatu i rajd...
którego trasa biegła Rue Grafe i prawie pod wejściem na wydzial Fizyki, tak więc kursując pomiędzy fizyka i biologia trzeba było uważać, by nie zostac rozjechanym. trzeba przyznać, ze zabawa była fajna.






Jak już wspominałam, byliśmy w Polsce. Wyjechaliśmy w piątek w nocy, sobotę głównie odpoczywaliśmy, w niedzielę poszliśmy na dłuższy spacer na którym Moyra znalazła trochę śniegu, a od poniedziałku zaczęły się załatwienia ważnych spraw. Moyrak pozbył się guzka ze skóry, a my gotówki robiąc zapasy kropli na kleszcze, ryżowych twardych gryzaków i innych drobiazgów na kolejne 5 m-cy. Załatwiliśmy kontrolną wizytę u dentysty, odebrałam wizytówki i oddaliśmy krew.
Krew poszła na badania. O, te: www.badamygeny.pl
Za 600 zł można dostać ocenę ryzyka zachorowania na nowotwory dziedziczne na podstawie analizy 70 genów powiązanych ze zwiększonym ryzykiem rozwoju chorób nowotworowych.Wiedząc gdzie lezy problem można częściej wykonywać badania kontrolne i w tej sposób zmniejszyć ryzyko zachorowania. Może i te 600 zł to nie mało, ale koszty choroby są o wiele większe.
OK, nie mamy szczególnych powodów by spodziewać się niepokojących wyników. Ale mutacje mają to do siebie, że czasem pojawiają się spontanicznie. Rodzice nie mieli, wszyscy zdrowi, aż tu nagle wszyscy w rodzinie chorują.
Do tego warto zauważyć, że normalnie koszt takich badań jest wiele razy wyższy.

Na koniec pobytu udało mi się odebrać z UJ komórki, które podarowała mi Dr Elas, a które będą backupem jeśli w badaniach in vitro okażą się bardziej podatne na wpływ nanocząstek.
(Podmiana jest prosta, obie linie wywołuja raka sutka u myszy, więc jeśli wyniki będą korzystniejsze dla tej nowej linii, po prostu podmienię kilka detali we wniosku do komisji bioetycznej i zamiast białych łagodnych myszek wezmę czarne wredoty.)

Moyrze udało się w trakcie wizyty zszokować przynajmniej dwie osoby swoim zachowaniem. Wiedzieliśmy, że zachowuje się o wele lepiej, ale zdziwione miny innych ludzi uświadamiaja nam jak duża jest poprawa. 
A w ogóle to Moyrak wymiata.
Na grupie tropieniowej dała zagwozdkę Rogerowi: Zaczęła tropić zanim dostała ślad zapachowy do powąchania. Proste: skoro wyczuła Ritę, a najczęściej szukamy Rity, to ona już wie kogo ma szukać i żadnych woreczków wąchac nie potrzebuje. I jeszcze w obroży, przed doprowadzeniem na miejsce i wydaneim komendy podjęła pracę.
No i zonk. Do teraz wszystkie psy ćwiczyły, problemu nie było przez całe lata, a tu jedno sprytniejsze bydlę przyszło i trzeba zaangażowac innych runnerów! Oczywiście mnie się wydawało, że coś takiego się dzieje, ale to Roger powiedział jak jest. "Twój pies już pracuje".  Drugi ślad robił Stefaan. Moyra (jako jedyna) najpierw ścieła połowę trasy (ze względu na wiatr i jej pewność siebie Roger uznał, że nie powinien sie wtrącać, pies wie co robi) i powiedział mi dopiero po zakończeniu tropienia. I tu też: Moyra tropiła  Stefaana, ale zobaczywszy Ritę podeszła do niej, upewnić się, że to jednak nie to i dopiero poszła szukać dalej. 





W poprzednią niedzielę Moyra miała gościa. Z wizytą przyjechał Dracko Tesoro Mio razem z resztą swojego stada: Jarkiem i Moniką. Wracali z wystawy w UK i zatrzymali się na kawę i zapoznanie. 
Wypadło całkiem nieźle. Jak było do przewidzenia, Moyra zdominowała starszego kolegę. Trochę się z nim pobawiła, kilka razy go pogoniła. Nie dziwię się bardzo, Dracko jest przyjazny i szukał kontaktu, a Moyra bardziej niż cokolwiek innego ceni swoją przestrzeń osobistą.
Ogólnie spotkanie było rewelacyjne, szkoda tylko że takie krótkie. 









Na ten weekend w planach jest dwudniowy wyjazd z grupa mantrailingową. Trzymajcie kciuki!



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy