Opowieść o tym, jak Moyra (nie) zjadła gości


Testy na żywych organizmach stają się powoli normą nie tylko w pracy Ewy, ale również w naszym codziennym życiu. Oczywiście nadal najsłynniejszym pozostaje sprawdzenie czy Hell Puppy nie ugryzie Alquy podczas zaglądania jej przez tego ostatniego w zęby*, tym niemniej kolejne następują powoli i nieubłaganie.

*Z Alquą było tak: był u nas dzień przed wystawą. Ewa poprosiła, by nachylił się i oglądnął Moyrackie zęby, kiedy ona je zaprezentuje test wyszedł pomyślnie, więc Ewa zaproponowałam by Alqua sam zaglądnął w pychol odsuwając dziąsła.
"A nie ugryzie mnie?" - Spytał Alqua.
"Nie wiem, właśnie chcę to sprawdzić". - Ewa była rozbrajająco szczera.
A Moyra Alquy nie ugryzła.

Ostatnio mieliśmy okazję sprawdzać zachowanie malucha w towarzystwie obcych znajdujących się w naszym domu.


Moyra w ostatnich miesiącach zaczyna zachowywać się znacznie lepiej, niż w dotychczasowym (?) szczenięcym okresie. Od czasu mojej wycieczki po paczki z Ameryki do Polski, kiedy to korzystając z braku mojej psującej zachowanie psa obecności Ewa praktycznie w trzy dni nauczyła ją grzecznie (no, prawie) chodzić na smyczy, jest zasadniczo coraz lepiej. Do tej pory konieczność porannego spaceru przez Bouge (coś jakby dzielnica, kiedyś pewnie sąsiednia wioska, której nazwa przetrwała administracyjne burze), bez energetycznie wyczerpującego wyjazdu do parku, oznaczała powrót biegiem i z ciągnięciem na smyczy - teraz jest dużo lepiej. Oczywiście do "dobrze" jest jeszcze bardzo daleko, szczególnie jeśli maluch zostanie przez kogoś zaskoczony niespodziewanym zbliżeniem, albo jedziemy gdzieś daleko - i jest TYYYLE! zapachów do sprawdzenia dla psiego nosa. I tyle samo potencjalnych niebezpieczeństw, przed którymi trzeba bronić stado. Cierpiąc jednakowoż jednocześnie na brak towarzystwa, postanowiliśmy przetestować nowe możliwości socjalne psa i zaprosiliśmy na kilka dni gości ze starego kraju.


Nasi goście lądowali w piątek o 10:30, więc posiedzieliśmy rozmawiając do 2 w nocy. Gości Moyra potraktowała według następującego schematu: obszczekać, spróbować wymusić uległość wobec kategorycznych psich żądań, potem jeszcze kilka razy to samo jak tylko stracą podstawową czujność, w międzyczasie próbujemy uśpić czujność państwa, żeby wreszcie przestali ingerować w ustalanie hierarchii...  W końcu następuje pozorna akceptcja. 
A kiedy już zachwyciliśmy się, że wszystko jest super, okazało się, że Moyrze nie podoba się że JJ sam i bez pozwolenia przemieszcza się po mieszkaniu, co obwieściła donośnym szczekaniem.  Ale kolejny dzień - sobota - był juz lepszy, a w niedzielę piesa pogodziła się z faktem, że przygarnęliśmy do stada dodatkową parkę "człowieków" i ich tez będziemy zabierać na spacery. W sumie nie miała wyjścia - w poniedziałek zasuwaliśmy oboje na roboty, a goście musieli jakoś wrócić do domu - optymalnie bez oczekiwania pod progiem aż się pojawimy z odsieczą... 

"Dzięki" fatalnej pogodzie większość soboty spędziliśmy w domu, po części odsypiając nocne rozmowy przy holenderskim grzańcu,, a później jedynie wybraliśmy się na spacer do lasu.  Pierwszą wycieczkę zwiedzaniową - również pogoda nie poprawiła jej jakości - zrobiliśmy dopiero w niedzielę. Za to wizytując tereny ciut na południe od nas zaglądnęliśmy do francuskich sąsiadów, na wycieczkę pod zamkniętą bramę lokalnego zamczyska, spacer po miasteczku, kawę i poczęstunek w postaci własnej nalewki od znudzonych bezczynnością właścicieli kawiarni. Jako "Bob" nie spróbowałem, ale zdaniem pozostałych wycieczkowiczów było warto. Ze względu na koligacje rodzinne i historyczne, właściciel powiedział kilka słów po polsku, a jego obsługująca nas żona prowadziła intensywną komunikację w języku zza kanału. Czyli jedynym dla nas zrozumiałym, mimo intensywnego kursu Ewy. Na który ostatnio nie chodzi, bo chyba stał się zbyt intensywny.


Od poniedziałku jednakowoż goście odpoczywali, zwiedzali i wracali do domu o własnych siłach i według własnej woli, i powrócili do kraju w stanie nieuszkodzonym. Szkoda jedynie iż trafili niechcący na jedyny chyba tydzień fatalnej pogody tej zimy - jak na razie - czyli deszczów i chłodów nieprzystających do zwyczajowo bardzo łagodnej aury. Podobno mają wrócić w lepszych okolicznościach przyrody na kolejną rundę, może za drugim razem zobaczą sobie Dinant (a ja np. skorzystam z okazji i wyskoczymy do Eben Emael..?). Swoją drogą zima jest dla Belgów tak oderwanym od normalnego życia okresem, że nawet zamki i muzea bywają zwyczajnie pozamykane - nie udało się nam zobaczyć nawet ogrodów Château de Freÿr: zamek jest zamknięty i to jeszcze nie tragedia, ale ogrody (będące w zasadniczej mierze stawami pomiędzy alejkami) również; droga jest przegrodzona już na podjeździe. Tyle chociaż, że na kolejny wyjazd będziemy wiedzieli gdzie szukać. Stolica również nie wynagrodziła naszym gościom nieudanego zwiedzania z prowincji - pocałowali klamkę m.in. w muzeum czekolady. Trzasnąwszy selfie pod figurką z siusiakiem na wierzchu powrócili na tarczy.


A potem do domu.


Gwoli wyjaśnienia "Boba": od dłuższego czasu jeżdżąc po kraju mijamy tablice z hasłami o trzeźwości jakiegoś Boba, pisanego charakterystyczną żółtą czcionką. W końcu zmobilizowałem się do sprawdzenia - otóż jest to lokalna kampania, prowadzona od lat, przekonująca belgijskich imprezowiczów do konieczności posiadania na każdej popijawie przynajmniej jednej trzeźwej ofiary, zwanej Bobem, służącej do odwożenia wstawionych gości do domów. Wraz z samochodem dostał nam się nawet piankowy breloczek Boba, szczelnie zapakowany...
A wczoraj nawet spadł śnieg!


To zaowocowało drugim jednego dnia Moyrackim spacerem w parku, a lokalesi na parkingu ulepili... bałwana. Jak podsumowała Ewa "Jaka zima, taki bałwan".


Komentarze

  1. Eben Emael fajne. A czy nie zjadła - JJ miał być teraz na konwencie ale nie będzie, więc nie ma jak sprawdzić na żywo. Może jednak zjadła i tylko udają, że nie zjadła? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to montuj jakiś czas i przybywaj. bo jak tak dalej pójdzie to prędzej stąd wyjedziemy, niż sam się wybiorę...

      Usuń
  2. Cholera, paczek też nie wysłał. Sama odwiozłam ich na dworzec, ale może Moyra tylko uśpiła moją czujność, dopadła w drodze i jednak zeżarła?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy