O spuchniętym pysku, użyczaniu telefonu i o jabłkach w lesie.

Zaczęło się już w piątek. 
Wyrwałam się z pracy na pocztę. Po drodze mijałam sklep w stylu "wszystko dla psa" którego wcześniej tam nie widziałam. No to jak miałam nie wejść? 
A w sklepie była zabawka. Solidna, nie jakaś chińska tandeta, tylko wykonana w UK, z dobrej jakości gumy. Twarda i wytrzymała, a jednak sprężysta. jak piłka do footballu amerykańskiego, ale tylko z czterech żeber. Idealna do dziamlania, ale tez żeby upchnąć w środek szmatkę z zawiniętym przysmakiem, żeby bydlę musiało kombinować. 12 eurasów, ale naprawdę wyglądała porządnie. Jak było nie wziąć dla psa, który codzień potrzebuje jakiegoś wyzwania? 
W domu wyszorowałam, wszak kto wie, czego to wcześniej dotykało. Nawet wyparzyłam. I dałam do zabawy. Ależ się spodobała! Moyra bawiła się sama, później razem - ja upychałam szmatki z przysmakami, ona kombinowała. Skończyłyśmy zabawę, usiadłam na sofie i Moyrak na mnei zaszczekał. Nie pamiętam czemu. Ale ten szczek zwrócił moją uwagę na Moyracki pychol.  Mocno spuchnięty pychol. 
Poderwała się jak oparzona sprawdzić język i oddech. Przynajmniej tyle było ok. Była 20:30, właśnie upiekła się nasza obiadowa tarta z brokułem i dorszem. Joshua wyjął ją z piekarnika, ja zadzwoniłam do Urgences Vets, ze jedziemy. No i pojechaliśmy. 
Pod kliniką kilka samochodów, zeszło nam na oczekiwaniu półtorej godziny, ale na szczęście obrzęk nie przesunął się dalej. W końcu nasza kolej, Moyrak dostał steryd, my rachunek. L4 nie było w planie, wetka powiedziała, że w sobotę Morya może pracować. 




Jak może to może, w sobotę pojechaliśmy tropić.
Musze pochwalić nasze psisko: Jest zmotywowana, pracuje pięknie. Trochę rozpraszają ją okoliczne domy z psami, wszak trzeba sprawdzić wszystkie "posty, komentarze i lajki", ale to ponoć u młodego i początkującego psa normalne.
Tym razem było zimno jak diabli (zero stopni i wiatr kiedy jest się cały dzień na polu robi wrażenie). Ale nie byliśmy cały dzień na polu. Chantal zaprosiła nas do siebie. Psy spędzały czas na tropieniu, w samochodach i biegając w ogrodzie na zmianę. My, kiedy nie szliśmy tropić, grzaliśmy tyłki w domu jedząc naleśniki (trochę dziwne) i pijąc grzane wino.


Było super. Trzy dość długie trasy, w tym przez pola, ścierniska, chaszcze, lasy. W kilku miejscach Musiałam zejść pierwsza każąc Moyrakowi zostać, a dopiero później ją wołałam, bo gdyby mnie pociągnęła poleciałabym na pysk i tym razem to mój byłby opuchnięty, za to na dłużej. Joshua, który tym razem nie musiał runnerzyć prawie cały dzień spędził bawiąc najmłodszą członkinię Benelux Mantrailing Group. 




Podsumował ją zaledwie jednym zdaniem: "Takie małem a już takie zaplute". Fakt, że mały bloodhound to coś wybitnie słodkiego, nieogarniętego i zaplutego tylko odrobinę mniej niż duży bloodhound. A duży otrzepujący się bloodhound może być już niebezpieczny. Gluty śliny lecą na dobre trzy, cztery metry, podobno oplucie sufitu nie jest rzadkim wyczynem.

Niedziela minęła niemal na relaksie: pranie wszystkich Moyrackich pluszowych i materiałowych zabawek, które miały kontakt z gumą, odłożenie gumowych piłek - bo niby wcześniej było ok, ale nie wiadomo czy dalej są ok. Poszedł mail do producenta nowej zabawki z zapytaniem o skład, bo fajnie byłoby wiedzieć czy jest w tym lateks, kauczuk i co innego tam dodali. W domu mamy kauczukowego konga, gumowe piłki, miseczki na nagrody do mantrailingu mają silikonowe uszczelki... Kurczę, w czasie zabiegu wet używa rękawiczek, więc mam nadzieję, ze jednak dojdziemy do tego co stanowi problem. 
Tymczasem ja dochodzę do wniosku, że może i świadomość zagrożeń pozwala zminimalizować ryzyko... ale też sprawia, że życie osoby świadomej jest dużo bardziej stresujące (i pewnie krótsze). 

Oprócz prania i typowych zajęć domowych zrobiliśmy porządny spacer: wybraliśmy się do lasu. Joshua wymyślił, że pojedziemy do tego najdalszego z okolicznych, bo do teraz byliśmy tama tylko raz. Jeszcze zanim weszliśmy do lasy usłyszeliśmy wrzaski bandy zwyrodnialców i strzały - polowanie. To jednak objęło tylko część lasu i nasza trasa pozostała dostępna... i pełna biegaczy biorących udział w jakimś 20 km biegu. Tak więc było sporo chodzenia na smyczy (to mało fajne) ale i sporo ćwiczenia spokoju przy mijających nas obcych, a których niektórzy pojawiali się z zaskoczenia z tyłu, a tego Moyra wciąż nie toleruje zbyt dobrze. Ostatecznie powiedziałabym, że spacer może był mniej relaksujący, ale z pewnością bardziej wartościowy dla naszego lekko asocjalnego psa. 


Na trasie biegu zainteresowanie Moyraka złapały pozostawione dla biegaczy jabłka. Napis na skrzynkach zachęcał do częstowania się, ale uznaliśmy, że mimo wszystko nie jest dedykowany nam i Moyrak zamiast jabłka dostał przysmaczki. 


Po powrocie do domu zagoniłam męża do noszenia pudeł do piwnicy. W końcu zagospodarowałam nasze nowe szuflady pod łóżkiem i rozlokowałam wszystkie nasze rzeczy jak należy. Gościnna sypialnia powoli się odgraca. Pozostało kupić szafę i zmienić łóżko na mniejsze i po pół roku mieszkania będziemy mieli za soba nie tylko urządzanie, ale i wymianę mebli :)  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy