Człowiek pracujący w Brukseli

No więc stolica kraju z punktu widzenia człowieka pracującego wygląda tak:


I tak:


A poważniej (z zadyszką, później już tylko metrem) to również tak:


Oraz tak:


Te dwa pierwsze zdjęcia to wcale nie żart: belgijskie pociągi są tylko trochę mniej pospóźniane od polskich (choć nie wiem jak jest teraz, dawno w kraju nie korzystałem z PKP). Wprawdzie ten spóźniony 38' (kiedy odjeżdżałem kolejnym było już blisko 45' opóźnienia) to jednak ewenement, ale mówimy o pociągach lokalnych, przy odległości kolejowej Namur do Brukseli niecałych 60km. No i jeśli pociąg jest spóźniony 10min w Namur, to na miejscu już 20... Powrotne są bardziej punktualne, za to składy mają znacznie więcej lat wysługi.


W końcu mi wyszła ostro fota: Louise czyli stacja metra gdzie wychodzę spod ziemi, w kontekście sąsiedztwa głównego rynku i atrakcji turystycznych Brukseli. Niby mam tuż obok, a od miesiąca łażąc pod ziemią z peronu na peron nie miałem możliwości wyjść i zobaczyć...


Przynajmniej z mojego częściowego etatu korzysta piesa: pracując na pełny etat nie byłbym w stanie w ogóle pomóc Ewie w wyprowadzaniu, a tak przynajmnej dwa razy w środku tygodnia Moyra ma długie bieganie po lesie. Może uda się jeszcze coś wyczarować w kwestii godzin pracy, chciałbym mimo wszystko mniej Ją obciążać, skoro to Jej praca nas tu utrzymuje.
Psia mina na zdjęciu to efekt przetrzymywania przeze mnie "zakładnika" w trakcie robienia zdjęcia. Znaczy: drugiej piłeczki.


No i zanim skończyłem pisać posta - zdezaktualizował się. Już nie pracuję... na pół etatu, tylko na cały. Moja szefowa pojechała sobie do firmy, czyli poleciała na Barbados, służbowo towarzysząc ekipie francuskich i włoskich bloggerów turystycznych zapoznających się z urokami urlopowymi wyspy. Przy okazji miała rozmowy z zarządem agencji, z których przysłała mi sugestię aby moje stanowisko było "permanent". Pewnie, że mi się spodobało. Tyle, że po powrocie zapytała czy się zastanowiłem na tą propozycją "full time"... A to nie to samo. Ostatecznie wynegocjowałem krótszy wtorek, w ubiegłym tygodniu przećwiczyliśmy moje poranne wstawanie na spacery z piesą i jakoś dajemy radę. Przynajmniej póki nie jest zupełnie ciemno rano, bo wszak jeszcze 1,5 miesiąca dzień się będzie skracałm do momentu kiedy wschód słońca będzie o 9 rano.
A tak poza tym to pracuje mi się dobrze, zajęcie iście archeologiczno-detektywistyczne: kopię całymi dniami w papierach, próbuję wyśledzić losy dokumentów i stan rozliczeń z kontrahentami. A w systemie mamy np. trzy faktury z których 2 są wprowadzone po nr faktury (czyli prawidłowo), jedna po nr zamówienia, zapłacone są dwie, ale jedno potwierdzenie zdublowane i podpięte po trzecią fakturę. Albo 3 faktury, z tego dwie z VAT-em, zapłacona jedna i czwarta, tylko że z wezwania do zapłaty, bez dokumentu (znaczy czwartej faktury nie ma), za to płatność jest przypisana do pierwszej. A powinny być dwie, obie tylko netto (co do zasady nie jesteśmy płatnikiem VAT jako jednostka administracyjna agencji rzadowej, funkcjonująca przy ambasadzie); czyli mamy jedną i nadpłatę u dostawcy na ponad 1000 euro. Jest zabawnie.

Okay, kończę na dziś, bo jeszcze czeka mnie sporo roboty jak na wolny dzień (12 listopada zrobili nam wolne z okazji tutejszego świętowania zakończenia Wielkiej Wojny). Tydzień temu przywiozłem - po 14 godzinach drogi powrotnej - nasze klamoty przysłane ze Stanów i ponieważ z uporzadkowaniem ich walczyła prawie wyłącznie Ewa, to powinienem chociaż trochę pomóc.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy