Z wizytą zagraniczną w hiszpańskiej twierdzy

Jeszcze w niedzielę rano, wyjeżdżając z domu, marudziłem jakie to kilometry tłuczemy na moyrackie wycieczki: a to behawiorysta, a to co drugi tydzień "polowanie na ludzi", a w ubiegłym tygodniu byliśmy z Potfurkiem na szkoleniu klubowym "tylko dla howavartów", na którym z resztą nasze zwierzę nieźle się popisało, ale o tym w osobnej notce. W każdym razie: marudzę, ale jedziemy, i w pewnym momencie, już w drodze, uświadamiam sobie iż cała moja argumentacja jest śmieszna: najdłuższe wyjazdy to 1.5 godziny w samochodzie i ca. 130 km przebiegu po autostradach... A przecież trzy lata temu do Chicago bez marudzenia jechałem 2,5h. 
Mniej więcej tyle samo - półtorej godziny jazdy - było wczoraj: Pojechaliśmy aż za granicę, do Holandii.
Z perspektywy kierowcy kraj odznacza się lepszą organizacją przejazdu rondami i trochę innymi dopuszczalnymi prędkościami na drogach (np. 100 km/h na ekspresowych), a tak poza tym to już w zasadzie niczym - napisy na sklepach i metkach wyglądają jak te we Flandrii. Czyli nie są po francusku, za to czytając można skojarzyć trochę z angielskiego i sporo z niemieckiego. Czasami pomaga wokalizowanie (niekoniecznie głośno, w końcu jesteśmy na ulicy).
My znów zwiedzamy głównie parkingi (zawsze tak wychodzi na tropieniowych ćwiczeniach, że centrum akcji jest parking).  Psy ćwiczą - czasami na mnie, bo nie mam innych zajęć - a ja się generalnie nudzę. I tak mamy właśnie krótkie ćwiczenia "techniczne": stoję sobie w szeregu z innymi "ofiarami", pozujemy do wskazania właściwej osoby przez psa; naprzeciwko mam (przypominam: Holandia, płasko jak na stole) wysoki wał, pod nim za chwilę biegacza. Na oko obliczam sobie wysokość wału, patrzę na stromiznę... To nie jest ani naturalne, ani nie jest to żadna normalna, cywilna budowla. I w tym momencie uświadamiam sobie, że stoimy tuż obok dobrze utrzymanych wałów fortyfikacji, konkretnie ślicznych bastionów nad wypełnioną wodą fosą.
I to był dobry początek dnia.


Hulst: miasto fortyfikowane od średniowiecza, które swoją obecną (widoczną na zdjęciu powyżej) formie zawdzięcza jednakowoż wiekowi XVIII i toczonym w tym czasie na terenach obecnej Belgii i Holandii (między innymi) wojnom, głównie pomiędzy Francuzami i lokalnymi władcami Hiszpańskimi. Pod tym ostatnim zarządem, według informacji jaką otrzymałem od Stefaana, ostatecznie został uformowany i rozbudowany system obrony miasta. Oczywiście z praktycznych budowli obronnych pozostały tylko pamiątki, ale zachowane w całości bastiony i fosa, połączona onegdaj z morzem są po prostu piękne.













Z tym ostatnim miejscem wiąże się przygoda Moyry w trakcie tropienia: otóż z niezrozumiałych (wówczas) przyczyn pies pokazał gdzie poszedł "runner", po czym zaczął krążyć pomiędzy pozostałościami murów i za nic nie chciał opuścić miejsca wszystkiego dokładnie nie sprawdziwszy. Po konsultacjach i oglądnięciu mapki tropieniowej musiałem potwierdzić: pętle są dokładnie tam gdzie ja byłem i zatrzymywałem się na chwilę zrobić zdjęcia. Jak się okazało niedługo przed dotarciem grupy tropiącej (w pełnym składzie) na miejsce. I akurat tak wyszło, że na tym właśnie etapie tropiła nasza Potfura. Następnym razem mam nie przeszkadzać w tropieniu, więc pewnie znów mnie zostawią na parkingu...




Symboliczne pocieszenie nad bramą twierdzy, z planem w tle. W trakcie posiedzenia dowiedziałem  się od Stefaana - poza "tajemnicami" pracy dla rządu - między innymi jak wygląda tropienie na całodziennych dystansach, oraz że ogromną trudność sprawia prowadzącym np. opisanie trasy jaką dotarli na miejsce (zadanie: a teraz jak znalazłeś poszukiwanego, to przez radio podaj trasę lekarzowi, który musi tu dotrzeć z pomocą), bo człowiek jest w takim przypadku skupiony na psie, a nie zakrętach, jak również... powrót do punktu startu. Stwierdzam że z tym ostatnim Moyra nie powinna mieć problemu, często używamy stwierdzenia iż "wracamy", więc jeśli zaczniemy stosować jako komendę, powinna sobie poradzić po swoich śladach. Zupełnie nieoczekiwanie w śniegach na Przehybie się udało*, dlaczego nie miałoby dalej działać.


A poza tym: znów znajduję sobie ciekawostkę na parkingu. Wygląda, że rejestracja, lakier, wyposażenie wnętrza - wszystko jest oryginalne, a samochód na chodzie.



A tu Maya, królowa roju (bloodhoundów), siedzi sobie skubana w bagażniku, na parkingu, niezapięta, i nawet nie próbuje wyłazić. Musiałem ją na ten parking przyprowadzić, i przyznaję że ma ten "chodzący nos" sporo siły. (Ma też mnóstwo śliny. Kiedy się przymierza do otrzepania, właściciele bloodhoundów od razu odskakują. Inni nie mają jeszcze takiego odruchu, ale coś czuję, ze też się wyrobimy. A bloodhound swobodnie rozbryzguje ślinę na kilku metrach albo i suficie, kiedy ma zachciankę otrzepać się w mieszkaniu).


* Moyra ma sa sobą akcję poszukiwawczą GOPRu. Tak się trafiło, że w lutym, w głębokim do połowy uda śniegu i zamieci, przyszło sprowadzić do schroniska dwójkę przemarzniętych turystów. Zagubieni wiedzieli gdzie są, ale nijak nie mogli odnaleźć drogi do schroniska. Ich własne ślady zostały zawiane na równo, tak samo jak wydeptana ścieżka o szerokości około pół metra. A obok ścieżki  głęboki śnieg, przez który nie było szans się przedrzeć. No i tak wyszło, że stałem się częścią zespołu poszukiwawczego, podobnie jak Ewa i Moyra.
Odnalezienie zagubionych było proste, choć kilka razy sami zeszliśmy ze ścieżki. Kiedy wracaliśmy śnieg równą warstwą pokrywał całą widoczną przestrzeń. I tu okazało się, że nasze standardowe hasło "wracamy" było dla Moyraka zupełnie zrozumiałe i piesa ruszyła przodem - oczywiście po niewidocznej ścieżce, ułatwiając nam powrót.
Zabawne, bo hasło nigdy nie było jakąś poważną komendą, a teraz może być bardzo przydatne.


I jeszcze kilka ujęć z Dinant i drogi, gdzie ostatnio kursowałem po jakieś nasze domowe zakupy (komodę do przedpokoju, między innymi).



Tu powyżej - cytadela i Moza w - prawie - pełnej: mgle albo krasie, jak kto sobie to widzi. Cytadela robi mimo mniejszego rozmiaru większe wrażenie, wisząc na skale nad samym miastem.


To jeszcze wjazd do miasta: skały po obu stronach wyszlifowane zderzakami niezliczonych kierowców, którym wydawało się iż radzą sobie wystarczająco dobrze z gabarytami własnych pojazdów...


A tu już poranna sytuacja na naszej drodze ze spacerowego parku. Ciasno było.
Ciasnota wielu ulic w mieście to z resztą poważny jak dla mnie problem tutaj. Na pocztę? Proszę bardzo:


Poczta po lewej. Ani jednego miejsca parkingowego, ruchliwa droga pomiędzy rondem a mostem wyjazdowym z miasta na południe, dalej (za moimi plecami) zaczyna się stare miasto - zatłoczone do niemożliwości. Spróbuj tu odebrać paczkę.

No, na dziś tyle. Zmykam szukać roboty, bo ileż można żyć z pensji żony...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy