Sunday thing

I znów była treningowa niedziela, tym razem na północny zachód od Brukseli. 
Na pierwszy ślad wyszłyśmy z Hilde i jej Eworą. Poszukiwana była Chantal, która siedziała przy knajpce, niestety jeszcze zamkniętej. Później ja zostałam przy knajpce, Chantal poszła wyznaczyć kolejny ślad, a mnie szukał pudel. 
Jako że nie wzięłam kasy, plątałam się tam i z powrotem, czasami parskając śmiechem na widok dań w menu po flamandzku. Chwilę później dołączyła do mnie Rita i poszłyśmy się napić herbaty, a później odnaleziona przez Pudla i jego panią - Ellen - zostałam właśnie przez Ellen zamieniona. Pudel wrócił z nami do samochodu, a ja zabrałam Moyrę na poszukiwanie Ellen.
Całe te kombinacje wynikały z tego, że na treningu było nas mało: zaledwie 4 psy i ich przewodnicy. 
Przyszła kolej na Moyrę i okazało się, że mamy problem. Bo piesa, owszem, łapie zapach, ale jeśli idący za nami pan czeka, ona też nigdzie nie pójdzie. Zawraca, pilnuje, żeby stado się nie rozeszło, chodzi w kółko, rozprasza się. Z przykrością, ale musieliśmy pogodzić się z faktem, że Joshua nie może z nami chodzić. Przynajmniej na razie. Pozostaje mu etat parkingowego (ktoś zawsze musi zostawać z psami, które nie tropią i dobytkiem), runnera ale nigdy przed Moyrą, bo ona jest gotowa olać inne zapachy jeśli wyczuje jego, i może chodzić obserwować inne hovki podczas tropienia. Z czasem, kiedy Moyra trochę się opanuje, znów będzie mógł dołączyć, a później nawet ustawiać się obok poszukiwanego, żeby Moyra musiała kontrolować swoje potrzeby bycia z całym stadem i wskazać właściwą osobę siadając przed nią, a nie przed panem. Ale do tego ostatniego daleka droga. 
Tymczasem w knajpie, gdzie po znalezieniu Ellen znów na chwilę przysiedliśmy, żeby Roger miał możliwośc chwilę odpocząć, obsługa i klienci zaczęli się interesować tym co się dzieje. Moyra miała chwilę gwiazdorzenia i nawet nie zepsuła wrażenia odstraszając niezdrowo zaianteresowanych jej futrzastością. 

Kolejne tropienie poszło lepiej. Zamiast Rogera, który sam przygotowywał trasę gdzieś indziej, towarzyszyła mi Chantal. I poszło super! Chantal uprzedziła mnie przy kościele, że ślad biegnie w lewo, ale później robi koło i po przekątnej skrzyżowania odbija w tamtejsze lewo, czyli nasze obecne prawo. W takiej sytuacji gdyby Moyra chciała pójść od razu w prawo, powinnam jej pozwolić, ale byłoby trochę szkoda, bo dłuższa trasa prowadziła w lewo. Dodatkowym utrudnieniem był zlokalizowany przy tym skrzyżowaniu kościół. W takiej sytuacji powietrze okrąża wieżę i tworzy wir, który rozprasza zpach wszędzie dookoła. Przy pierwszym obserwowanym przeze mnie tropieniu Maya poszła ze 20 m w złym kierunku, zanim zorientowała się, że zapach się urywa. Moyra nie ma zbyt wiele doświadczenia, więc zatrzymała się zdezorientowana. Akurat na skrzyżowaniu od strony od której podchodziłyśmy świeciło słońce i było gorąco. Zrobiłyśmy małą zawrotkę w miejsce gdzie piesa  szła pewnie za tropem, po czym pociągnęłam ją lekko na drugą stronę ulicy do cienia. Tam Moyra złapała ślad - w lewo. Mimo, ze runner szedł nasłonecznioną stroną ulicy, Moyra mogła wciąż wyczuć jego zapach, a idąc w cieniu, miała lepsze i mniej męczące warunki do tropienia. W dalszych fragmentach trasy sama przechodziła na drugą stronę jeśli tam właśnie był cień i wcale nie traciła pewności siebie. Sprytna bestia. Tylko raz jej pokazałam, że tak można i od razu zaczęła wykorzystywać nową umiejkę. ("Tropienie w cieniu" na +10)
Doszłyśmy do kolejnego skrzyżowania. Tym razem nie wiedziałam dokąd prowadzi ślad. Moyra zerknęła w prawo, po czym poszła prosto. Przytrzymałam lekko smycz spowalniając ją. I wtedy Moyra podniosła wysoko głowę i zatrzymała się. W języku psa tropiącego znaczy "nie, tu nie pachnie tak jak ma pachnieć". Poszłyśmy w prawo i pomimo identycznego spowalniania przeze mnie, psia głowa pozostawała niżej, a za moment Moyra przyspieszyła. To znaczy "jesteśmy na tropie". 
Jupi! Moje pierwsze samodzielnie i 100% pewnie pokonane rozwidlenie! Ależ byłam dumna! Nie, nie z Moyry, ona już wcześniej udowodniła, że wie co robi. To był mój pierwszy duży sukces.

Wróciłyśmy pod kościół i pewnie poszłyśmy dalej. Tym razem ślad prowadził z powrotem na parking. Odnaleziona Rita pochwaliła i nakarmiła Moyraka, który później wylądował w klatce na odpoczynek przed ostatnim zadaniem. 
Tym razem czekało nas tropienie zespołowe. Poszliśmy w cztery psy. Tropił jeden, później ustępował miejsca drugiemu, ten trzeciemu i tak po trochę. Moyra dostawała szału. Chciała iść do psów, bawić się, a przynajmniej obwąchać. Uspokoiła się dopiero po ok 10 minutach. Później już było z górki. 
W końcu doszłyśmy do prawie końca śladu, Tu każdy pies po kolei miał znaleźć pozukiwanego ukrywającego się w chaszczach. Nie było łatwo: Roger był w kilku miejscach na polanie, w jednym z nich została Rita.
Tu nagranie zrobione przez Ritę. W tle słychać Chantal, która mówi mi, żeby zatrzymać Moyraka zanim dojdzie do Rity.


Chodziło o to, że część zapachu, jako rodziny jest "wspólna" dla Rogera i Rity, więc niedoświadczony pies mógłby popełnić błąd i wskazać Ritę jako poszukiwaną. Za wcześnie na takie rzeczy to raz, a dwa, ostatni trening MUSI skończyć się sukcesem, inaczej pies wyjedzie ze złym wrażeniem i złym wspomnieniem. To zasada każdego szkolenia: Na koniec ma być sukces, brawa i nagroda.
Zapach Rogera był prawie wszędzie, więc Moyra chciała wejść w trawy i znaleźć go posiłkując się "górnym wiatrem" idąc do najintensywniejsego zapachu. Wiem, ze umie to zrobić, bo tak szuka zabawek w trawie. Ale tym razem musiała zrozumieć, że trzeba to zrobić inaczej. W prawdziwej sytuacji ktoś może krążyć po polanie a później pójść dalej. Trzeba trzymać się śladu. 
W końcu - sukces. I mimo, że Roger chował się w krzakach, co zwykle ją niepokoi, Moyra nie miała problemu. 


Później odsunęłyśmy się i pozwoliłyśmy wykonać zadanie pozostałym psom. Na koniec zrobiliśmy serię zdjęć przy lokalnym pałacyku i wróciliśmy do domu. Moyra padła wykończona na amen i spała już do rana. 




W środę było tropienie przedegazminacyjne dla Niki i Chantal i ich dziewczyn, ale że było o 9, pod Brukselą, a my musieliśmy zapewnić długi spacer Moyrze, bo tym razem nie miała jechać, postanowiliśmy odpuścić.  Codzienna praca, szkolenia, praca z behawiorystką i nasze własne wyjścia nie dają mi bardzo dużo czasu a odpoczynek. Wspawanie o 6, żeby zobaczyć pracę innych psów na śladzie, po słabo przespanej nocy było ponad moje siły. Pojechaliśmy dopiero na druga część: imprezę urodzinową Rogera. 
Było fantastycznie. 
Moje lenistwo się na mnie zemściło i w trakcie spaceru wpadłam nogą w jedyną dziurę pod suchymi liśćmi na drodze. Kostka spuchła, boli i trochę mi się mobilność ograniczyła.

Postanowiłam, że liznę przynajmniej zwroty grzecznościowe po flamandzku, bo chcę zrobić coś miłego dla nowych znajomych. Tak więc działam od wczoraj, uczę się z darmowej aplikacji. Jak na razie jedynym problemem jest norweski. 
"de aardbei is lekker" zaczęłam tłumaczyć poprawnie: Ta truskawka. Tylko dlaczego przecieka?
Ach, faktycznie. Nie przecieka, tylko jest smaczna.
Oprócz słówek wcina mi się norweski akcent. Ale co tam. Ja nie dam rady?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy