Krótki opis jak można zwiedzać zabytki Belgów, czyli "ale głupi ci Galowie"

Namur posiada - jak wspomniałem - "wiekopomną" historię oblężeń z czasów obu wojen światowych: w pierwszej twierdza poddała się po 3 dniach, w drugiej po nieco ponad tygodniu. Ten pierwszy przypadek, jak sobie właśnie przeczytałem, kwalifikuje się do podręcznika historii wojskowości: po oblężeniu Liege w marszu na Francję, niemieccy dowódcy błyskawicznie wcielili w życie wyniesioną stamtąd lekcję, i forty Namur ostrzelali spoza zasięgu 210mm dział twierdzy, m.in. haubicami 420mm. Standardowe forty twierdzy, słabo bronione od strony wewnętrznej, po zapędzeniu obrońców do głębokiego wnętrza kanonadą, łatwo padły ich łupem. Ciekawostek z zakresu "betonowych kup w krajobrazie" jest więcej; Belgowie wyobraźcie sobie, mając dwóch potencjalnych wrogów zainteresowanych ich terytorium, korzystali bezpośrednio z usług obu w przygotowaniach obronnych. I tak Francuzi pomagali im budować forty, których zasadnicze uzbrojenie nabywane było od Niemców. Po prostu bosko, nic tylko wpisać do podręcznika wywiadu, w rozdziale pt. czego absolutnie robić nie wolno przygotowując się do wojny.
I teraz: zachęcony ich istnieniem sprawdzam sobie mapę, opisy, i... WSZYSTKIE (za wyjątkiem jednego) znajdują się na terenie prywatnym albo wojskowym! Ten jeden rodzynek jest otwarty 1 dzień (kilka godzin) w MIESIĄCU. Muzeum inżynierii (wojskowej), którego klamkę dziś pocałowaliśmy, co pewnie nie zdziwi w tym kontekście, jest otwarte na kilka godzin... we środy. W godzinach pracy, rzecz jasna - zamykają o godzinie 5 (ostatnie wejście 3:30) czyli niedostępne dla normalnego, pracującego człowieka w ogóle. Nic, tylko zwiedzać ten kraj.


Takie natomiast bunkry są sobie rozrzucone po lasach i można oglądać do woli. Zdemolowane mniej więcej jak w starym kraju, znaczy pomazane sprayem, zaśmiecone...


Fotka spacerowa, bo znaleźliśmy na spacery lasek tuż za miastem. Z domu wprawdzie prawie kwadrans jazdy, ale za to chodzenia już na 2-3 godziny, albo i więcej. O poranku bywa mgliście, jak widać. Ponieważ mapa jest absolutnie bezużyteczna, szukanie ograniczyło się do przesłuchania spotkanego autora psich treningów, na które kiedyś natknęła się Ewa, jeszcze na początku pobytu tutaj, a później dopasowania mniej więcej tego, co powiedział, do literek zapisanych na mapie. Nie jest łatwo w ten sposób orientować się w okolicy, zapewniam.


A to tyle ze zwiedzania, znaczy znowu zamknięta brama.

Za to można w tym kraju zostać, jak się okazuje. Na urodzinowej imprezie naszego psiego trenera (tego od moyrackiego polowania na ludzi) szef grupy od niechcenia zachwalał nam pracę dla belgijskiego rządu. Problematyczna jest konieczność znajomości wszystkich trzech języków urzędowych, przynajmniej w stopniu komunikatywnym, za to pensja z tytułem magisterskim - taką klasyfikacją się posługują, jako podstawą - wynosi około 4 tys. Co ciekawe, pensje wypłacane przez rząd nie są opodatkowane; stwierdziłem że to genialny pomysł - po co zatrudniać i opłacać księgowych do przelewania tam i z powrotem tych samych pieniędzy, tj. pensji urzędnikom, a podatków do budżetu, skoro pensje idą bezpośrednio z tegoż budżetu.
Pomysł oczywiście nie jest na dziś (ani na jutro), ale jakby się nam przez przypadek udało nauczyć języków, to może być po prostu ciekawą alternatywą na wypadek zostania w tym kraju. Zwłaszcza, że jak Stefaan mówi brakuje im specjalistów w wielu dziedzinach; podał przypadek Czeczena pracującego u nich w porcie w Antwerpii, na którego niezaliczony (tylko trochę) egzamin urzędniczy wierchuszka przymknęła oko, bo chcieli zatrudnić kogoś mówiącego po rosyjsku. Spotkał też specjalistę od bezpieczeństwa atomowego, który w procesie aplikacyjnym został poproszony o napisanie... własnego egzaminu. Rządowa agenda nie była przygotowana na takiego specjalistę, więc nie mieli innej metody zweryfikowania jego umiejętności.

Tymczasem ja nadal szukam pracy, chociaż bez większego efektu. Problem polega na - praktycznie zawsze - znajomości języków; stanowiska z wyłącznie angielskim są po prostu sporadycznie spotykane. Zajmuje to niestety więcej czasu, niż się spodziewałem.
W sumie gdyby nie fakt, że najlepiej rokująca oferta pracy właśnie mi przyszła na "nie", pewnie kolejny wpis miałby szansę być bardziej na "tak" dla Belgii. A tak, to będę dalej ich krytykował na blogu (po polsku...).

I tardycyjnie parę fotek:


To jeszcze sprzed kilku tygodni, ćwiczymy z potfurkiem uspokajanie się w cichym otoczeniu. Telefon robi kiepskie zdjęcia, będzie lepszy to się poprawię. Za sylwetką psa: chateau de Namur, czyli pałacyk z hotelem w środku.


Wieczorem nad rzeką. Raz nam uciekła barka płynąca pod mostami, widok był dość zajmujący - długie to przecież jak cholera, śruba z tyłu, skręcanie na tak wąskim torze wodnym wygląda jakby zaraz miała się przytulić do nabrzeża.


Takie widoczki można napotkać, jak się nie jeździ przez Belgię samymi autostradami (bo przy tych ostatnich nawet kukurydza bywa). Trasy krajobrazowe GPS wyznacza jeśli jazda jest gdzieś po skosie od Brukseli, bo tu też "wszystkie drogi prowadzą do Rzymu", albo jak się chce ominąć stolicę w czasie porannego lub popołudniowego szczytu i korków na obwodnicy.


Nie wiem, czy to już antyk, ale jakby ktoś reflektował, to takie rzeczy bywają tu w sklepach ze starociami.


Psi parking w czasie treningu. Ponieważ Moyra nie umie jeszcze tropić mnie - poprzednio wróciła na parking, bo przecież "wiem że tam pan jest, po co mam iść za śladem" - mogę co najwyżej robić za przynętę dla innych psów albo... parkingowego. Następnym razem biorę sobie książkę do czytania.


Zagadka: co jest nie w porządku z tak przygotowaną zastawą w "japońskiej" restauracji? Jakby tego było mało, zamówienie składa się na tabletach, ale nie ma podanej wielkości porcji, ani ceny... Nie wracamy tam. Wybór "sushi" z truskawkami albo bananami również nie pomaga w podniesieniu oceny.


W Stanach sprawdzali prawko siwiutkim babciom przy zakupie butelki wina na święta, tutaj mamy w automatycznej kasie takie zapytanie. Naciśnij przycisk...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy