O niedzielnym tropieniu i o tym jak zabrali mi prawo jazdy


W niedzielę były - już trzecie - zajęcia tropieniowe.
Było upiornie gorąco, psom pracowało się bardzo ciężko. 

Moyra w ogóle zawaliła pierwsze tropienie. Tropionym miał być Joshua. Moyra miała pójść jego śladem i wrócić inną trasą na parking, gdzie poszukiwany miał spokojnie czekać. 
Wyszłyśmy z parkingu jak zazwyczaj. Jakieś 50 m dalej Moyrak dostał coś do poniuchania w woreczku... i zamiast podjąć trop, pociągnął na parking. No bo po co iść za śladem, skoro ona wie, gdzie pan jest? Nie byłam w stanie przekonać jej do pracy. Po prostu pies wiedział, a skoro wiedział, to żadna siła nie była w stanie zmusić go do niepotrzebnego wysiłku. Trzeba przyznać, mądre z niej bydlę. Musieliśmy  przerwać i wrócić na parking. Dwa psy później Moyra zrobiła zaplanowana trasę bez problemu. Po prostu dostała zapach kogoś, kto wcześniej szedł ze swoim psem szukając Joshuy. 
I tu ciekawostka. Znalezionej dziewczynie Moyrak dał się wymiziać, wręcz sama prosiła się o głaski! To nie jest zwyczajne Moyrackie zachowanie. Czyżby podążanie zapachem uruchamiało w głowie jakieś pozytywne skojarzenie? 


Druga trasa Moyracka również była zabawna. Tym razem dla Moyraka wyznaczono trasę inna niż dla reszty psów. Roger wiedział co robi. Trasa dla pozostałych psów prowadziła przez centrum miasta, wśród hałasu i w ogólnym chaosie, pomiędzy dzieciakami na rowerkach, wrotkach, oraz rozwrzeszczanym kwiatem belgijskiem młodzieży... I w koszmarnym upale rozgrzanego betonowego centrum miasta. Robiłam tą trasę obserwując pudla przy pracy. Po 1/3 zaczęłam modlić się o szybkie znalezienie poszukiwanego. W połowie chciałam umrzeć, żeby tylko przestać się męczyć w upale. 

Tymczasem Moyrak  dostał przyjemną pętelkę, tylko częściowo nasłonecznionymi alejkami. O taką: 



Wcześniej telefon dostała runnerka, którą Moyrak miał tropić, dzięki temu mam zarówno jej jak i Moyracki zapis. Start był na południowy - wschód. Pierwsze wyraźne zejście ze szlaku to... Moyrackie siku. Tak, wczęśniej poszliśmy się kawałek przejść, ale widocznie nie trafiliśmy na odpowiednie miejsce, więc Moyrak postanowił załatwić potrzeby po drodze. Kolejne kawałek za skrótem, który sobie wywąchała. Kiedy skręciła, Nicky powiedziała mi, że szły inaczej, ale ponieważ kierunek jest dobry, to Moyra może wiedzieć co robi. Tak też było. 
Ta duża pętla na północ to tunel i wejście do jakiegoś budynku. Zawirowania powietrza musiały trochę znieść zapach i się Moyrak pogubił na chwilę.
Pętelka na północy... to kolejny Moyracki wyczyn. 
Jak pisałam wcześniej, było bardzo gorąco. Pies, kiedy tropi, zgarnia zapach z ziemi... wraz z rozgrzanym od asfaltu powietrzem. Do tego pies ochładza się dysząc. A tu... dysząc wdycha gorące powietrze. I w tamtym właśnie miejscu, Moyra dała nam do zrozumienia, że ma gdzieś. Położyła się w cieniu z wyrazem pyska "jak chcesz, to sama sobie trop". Chwila odpoczynku (z obowiązkowym przepięciem na obróżkę, jako sygnałem "teraz nie pracujemy", trochę picia i zmoczenie głowy pomogło. Nauczyłam się przy okazji komendy motywującej “waar is ze?” (gdzie ona jest?). W końcu dotarliśmy na parking, gdzie Moyrak dostał pochwały i pyszności, a później poszedł spać. 



Tyle fajnie, że do nowego samochodu mieści się nam całe posłanie. Coś mi to przypomina... Tylko rampy nie trzeba kupować, samochód jest niższy, a jeszcze na hydropneumatycznym zawieszeniu można go dodatkowo obniżyć na czas psiego załadunku. 

W grupie tropiącej wszyscy mają klatki dla psów w samochodach. Psy siedzą w nich prawie cały czas kiedy nie tropią. W tym czasie właściciele  idą obserwować przy pracy inne psiaki, albo rozmawiają. Jak już kiedyś wspominałam, luzie muszą nauczyć się znacznie więcej, niż psy. A te ostatnie tropienie bardzo męczy, więc potrzebują odpoczynku. Jedyna różnica między Moyrą a innymi psami jest taka, że one są przyzwyczajone do dopoczywania w samochodach. Właściwie cały ten czas przesypiają. Auta są zawsze parkowane w cieniu, mają pootwierane drzwi, okna i bagażniki, a na parkingu zawsze zostają jakieś dwie osoby. Ten system sprawdza się bardzo dobrze i dla psów i dla właścicieli. I tylko Moyra rozrabia i jak przedszkolak w godzinach leżakowania za nic nie chce spać. 
Powoli przyzwyczajamy ją do auta i bagażnika, a niedługo będzie klatka. Przynajmniej wtedy nie będzie jej trzeba łapać w locie przy próbach ucieczki. 


Jakiś czas temu poszłam odebrać w końcu swoje elektroniczne ID. Trochę zeszło z przygotowaniem, ale załączam zdjęcie. 


To potwierdza, że mieszkam na stałe w Belgii i na jej terenie pełni rolę dokumentu tożsamości, dzięki czemu dowód osobisty mógł zostac w domu. 

Ponieważ już wcześniej dowiedziałam się, że coś w moim prawie jazdy się lokalnym urzędnikom nie podoba (chyba bezterminiowość), poszłam dopytać co i jak. No i nie dość, ze skasowali mnie 15€, to zabrali polskie prawko. No, może nie tak całkiem zabrali, wcześniej dali belgijskie, ale jednak. 
Zaleta jest taka, że mam tu na miejscu takie jak wszyscy, wada taka, że do polskiego mam międzynarodowe, a do tutejszego muszę zobie dopiero zrobić. Czyli czekają mnie jeszcze dwie wizyty w Hotel de Ville.


Od kiedy mam prawo jazdy policjant zaglądał w nie raz:  na parkingu, kiedy w niedzielę późnym wieczorem wracając z wakacji ładowaliśmy motocykl na lawetę po tym jak padła w nim pompa sprzęgła, przejeżdżający patrol zainteresował się, czy aby sprzęt nie jest kradziony. Poprosili o dowód rejestracyjny a prawko wzięli przy okazji, pytając ze śmiechem czy mam. A później powiedzieli, że ja ten motocykl chyba na lawecie tylko wożę, bo to niemożliwe, żebym nie miała punktów karnych.  Pewnie mogłam jeździć z tym polskim i się nie przejmować. Ale z drugiej strony, biorąc pod uwagę biurokrację w tym kraju, to pewnie prościej wymienić, niż prosić się o długo trwające kłopoty.  
A, co tam, kiedyś dołożę do kolekcji, jak amerykańskie. No chyba że mi je w następnym kraju odbiorą podczas wymieniania.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy