Powrót do normalności

Dziś miałam nie pisać, ale w sumie to dzisiejszy dzień był dniem największych zaskoczeń. 
Najpierw nowi znajomi zza ściany: jeden z Gwinei, drugi z Kenii. Bardzo sympatyczni, pomogli mi trochę ogarnąć zasady w budynku. Ale to co mnie uderzyło, to ta bezinteresowna chęć pomocy. Po prostu. "Chcesz iść na zakupy? Właśnie się wybieram, pokażę ci gdzie się fajnie kupuje. Albo może później z tobą pójdę po to czego potrzebujesz."
Gdzieś już się z tym spotkałam.

Od rana na polu gwar, ruch. Później jakaś procesja ze śpiewami Hare Krishna. Myślałam, że jakaś impreza. Na dół z okna nic nie widać. Jedyne na co mam widok to dach sąsiedniego budynku. 
Schodzę w końcu na dół... Przejście zastawione ciężarówką. Wbijam się na ulicę, a tam wzdłuż całej chyba rue de Brussels rozstawione stragany. Owoce, warzywa, mięcho, gotowe żarcie, koszulki, skarpetki, sandały. Trochę się zdziwiłam. Nie wiem czy to jakaś specjalna okazja czy sobotnia reguła. Dowiem się za tydzień. 


Poszłam w końcu do parku. Tego o którym myśleliśmy, że ewentualnie można Moyrę będzie zabierać, gdyby się mieszkanie przy samym uniwerku trafiło. Park ładny, ale mały, w dodatku część zajmuje jeziorko. Jakoś nie bardzo widzę go na więcej, niż dwa  z trzech obowiązkowych spacerów w ciagu dnia. Ale kawalątek dalej były jakieś dziewczyny z psami sensownych gabarytów. No to pytam czy mówią po angielsku. One na to, że tak, ale słabo. OK. Pytam gdzie wychodzą z psami na spacery, a one patrzą zdziwione i mówią, że tu. No to tłumaczę, że taki park to mało, że chciałabym więcej, dalej... 
Chyba nie całkiem zrozumiały w czym rzecz, ale powiedziały, ze można wchodzić z psami do lasów i że na obrzeżach miasta jest więcej parków. To dobra wiadomość. 
Nie, nie dziwcie mi się. Ja też mogę mapę odpalić i zerknąć na widok z satelity. Tylko że z satelity nie widać, że zielony pas to np strome urwisko, albo że jest oddzielony od drogi betonowym murem i nie zawsze widać, czy to  przypadkiem nie kilkanaście przydomowych ogródków, które tu z racji ciasnej zabudowy potrafią być bardzo wąskie i długie. Sprawdzanie wszystkiego na google street view jest jednak męczące. 




Potrzebowałam zrobić zakupy. Marzę o filtrze do wody, bo osad w herbacie jest nieakceptowalny. (Zwłaszcza że chciałabym się na pić porządnej, zielonej herbaty, która przyleciała do mnie prosto z Japonii.)  Oprócz tego trzeba mi trochę typowo domowych drobiazgów. W małych sklepach nic znaleźć nie mogłam, ale wypatrzyłam, że w Jambes jest hipermarket Carrefur. No to dawaj. Pojadę. 
Akurat. Autobusy w sobote jadą co godzinę. Zanim znalazłam przystanek i się na jakiś doczekałam, postanowiłam jednak że pójdę jeszcze kawałek I jeszcze kawałek. Znalazłam lecznicę weterynaryjną i sklep z meblami - oba miejsca będą kiedyś potrzebne. 35 minut później byłam przy hipermarkecie. A tam tylko żarcie. No ale żarcia znacznie większy wybór i chyba w ciut niższych cenach niż w Namur. Wypakowałam obie reklamówki, z założeniem, że wezmę taksówkę. 
Jak już wyszłam, pomyślałam, że raz - szkoda kasy, a dwa - mogę nie mieć na tyle gotówki. 
Na przystanek doszłam w 2 minuty, czekałam 35. 
Na wejściu powiedziałam "bonjour". Chyba odruchowo. I dobrze, bo nie tylko ja. A wysiadając ludzie żegnali się z kierowcą, niektórzy dziękowali. I jakoś ten jeden drobiazg wystarczył. Poczułam, że nareszcie jest normalnie.
W sklepach również wszyscy się witają i żegnają, ale to jest ciut inne. Dopiero ten autobus spowodował, że odpowiednie neurony w moim mózgu się obudziły i wyładowały. I przez ten krótki moment poczułam, że to miejsce mi pasuje. 
Trasa była ciut okrężna, więc miałam możliwość zobaczyć Jambes z bliska. (Wcześniej oglądałam je z murów cytadeli, kiedy w styczniu byłam na rozmowie kwalifikacyjnej.) Teraz patrzyłam na cytadelę górującą nad miastem. Robi wrażenie. 
Może jutro wybiorę się tam na spacer? 

Po powrocie zjadłam szybki obiad i pobiegłam szukań sklepu o którym mówił mój nowy znajomy Gwinejczyk. Nie znalazłam, ale trafiłam na aptekę. Weszłam po jakiś drobiazg, ale że pani mówiła po angielsku, spytałam, ze nie podpowiedziałaby mi gdzie kupić filrt do wody. 
Niestety sklep o którym mówiła jest daleko i dziś nie zdążyłam. Jutro zamknięte, filtr poczeka do poniedziałku. 
A teraz siadam do belgijskich czekoladek. 






Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy