O mieszkaniu (a raczej jego ciągłym braku), o pierwszych eksperymentach i planach na wywrócenie wszystkiego do góry nogami.

Najpierw o mieszkaniu, bo to pewnie bardziej ciekawe.
Jedno miało szansę wypalić. 
Żeby była jasność o co chodzi, wrzucam fotki. 



Super wyposażona kuchnia, mieszkanie śliczne. Na dwóch ścianach ogromne okna, do tego wspólny z innymi mieszkańcami ogród. 
Niestety nie przejdzie. Umowa jest tak skonstruowana, że podpisując ją ryzykowałabym wartość półrocznych opłat. 
Nie mam na to odwagi. 

Na chwilę obecną mogłam/mogłabym mieć dwa mieszkania, które jednak mają swoje wady. (A może nie ma się nad czym zastanawiać, bo są już wynajęte?)

W poniedziałek jadę oglądać dom, w środę być może fajnie położone mieszkanie - o ile pierwszy podawany przez google po francusku opis rasy "hovawart" nie przerazi właścicielki. 
I o ile nie wynajmie tego mieszkania ktoś przede mną. Tak czy inaczej środa będzie decydująca. Jeśli do tego czasu nic nie znajdę, przyjazd Joshuy i Moyry trzeba będzie przełożyć. 
W ogłoszeniach jest coś jeszcze, co zwróciło moją uwagę, ale data wystawienia sugeruje, że dom może być dawno nieaktualny. 
Tak czy inaczej sytuacja mieszkaniowa jest średnia. 

Przynajmniej w pracy jest fajnie. 
To zdjęcie czwartkowego lunchu dla mniej-więcej połowy grupy. Moja porcja starczyła na lunch i na obiad. 


Powoli wbijam się w grupę, choć do szału doprowadza mnie, że jak tylko przestają mówić do mnie - przechodzą na francuski.  Ale to chyba lokalna przypadłość, bo dziś infiltrowałam grupę biologów, żeby później mieć na nich większy wpływ (czyli po prostu skorzystałam z zaproszenia na labowe piwo) i było tak samo. (Po namyśle przyszło mi do głowy, że po prostu ich angielski jest zazwyczaj słaby i może stąd ta niechęć.) Jak się później dowiedziałam jest to lab mikroskopowy, więc bardzo dobrze trafiłam. Już mam pomysły co będę chciała u nich zrobić. 

Tymczasem w swoim labie na razie zgrywam ekspertkę. Postdoc w USA i rozgryzanie parametrów reakcji sprzęgania przeciwciał z silikonowymi drobinami, która wtedy wydawała się stratą czasu, teraz procentuje. Tak w skrócie to dziś z doktorantem - chemikiem i techniczką (mgr chemii) ustaliliśmy, że zoptymalizowana i działająca procedura, która jest obecnie stosowana, musi zostać zastąpiona inną, którą dopiero trzeba będzie zoptymalizować co może zabrać licząc z ostrożnym optymizmem od tygodnia do 2 miesięcy w mojej części. W części za którą odpowiadałby Sebastien - nie mam pojęcia.)
Szef jeszcze o tym nie wie i moim zadaniem będzie go przekonać. Sebastien ucieszył się jak diabli, bo już dawno pewien detal mu nie pasował, a teraz przyszłam ja i nie dość, że powiedziałam, że jest tak jak on przypuszczał, to mam na to dowody z moich poprzednich doświadczeń. (W obecnym układzie nie da się takich zebrać, gdyż zamiast na mikro - pracuję na nanocząstkach o rozmiarze 100x mniejszym, niż długość fali światła, której używałam wcześniej do oznaczenia rozmiarów produktów moich reakcji.) 
Ornella początkowo nie podzielała moich i Sebastiena obaw. Uznała, że skoro ktoś reakcję zoptymalizował, to wziął pod uwagę wszystkie za i przeciw. (Akurat! Zasada numer 82: Nigdy nie ufaj czemuś co zrobił ktoś inny, choćby szedł w zaparte, że tak napewno jest dobrze.) Ornella była naprawdę świetna w podważaniu na każdym kroku naszego rozumowania i to było fantastyczne. Dawno nie brałam udziału w tak dobrej dyskusji! Niestety każdy jej argument upadł pod naporem wiedzy i kolejnych obliczeń. Szkoda, bo naprawdę lepiej byłoby gdyby miała rację. Niestety chemia jest przeciwko nam, a mechanizm reakcji zwany uroczo "atakiem nukleofilowym" nieubłaganie wskazuje na to, że mogą powstawać niepożądane produkty uboczne. 
Dlatego teraz zbieram wyniki wcześniejszych doświadczeń i przygotowuję się na dyskusję z szefem, który jako fizyk nie ma o chemii pojęcia. Później materiały dostaną Sebastien i Ornella do przygotowania dodatkowych elementów. Pod koniec tygodnia spróbujemy podjąć temat. 

Jutro (a właściwie to już dziś) wybieram się do Bouge, do sklepu z używanymi meblami. Mieszkania jeszcze nie ma, ale to jedyna opcja, żeby zrobić rozeznanie w tym, co można do niego wstawić jak już będzie. 
W tygodniu sklepy otwarte są do 18, więc wychodząc z pracy 17:30 nie mam szans tam dotrzeć przed zamknięciem. Jeśli dobrze pójdzie, to zrobię drugie podejście do spacerów po Bouge. 
W niedzielę w planie jest targ w Jambes i zwiedzanie parku przy cytadeli. Chyba że faktycznie będzie cały dzień lało. Co mi przypomina o tym, że musze jutro kupić parasol. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy