Jambes i park przy cytadeli

Żałuję, ze jednak nie włączyłam trackera, miałbym przynajmniej zapis trasy i przewyższenia. Ale i tak w miarę wiernie odtworzyłam na googlowskiej mapie trasę dzisiejszej wycieczki.


Wybrałam się na południe, do Jambes, żeby zobaczyć mieszkanie co do którego korespondowałam z panią w piątek wieczorem. Jak widać Moyrakowe zdjęcie z wystawy, z uśmiechem na pysku i złotym medalem na szyi zmiękczyło podejście właścicielki i zgodziła się pokazać mi mieszkanie w środę. Ale ponieważ do środy jest trochę czasu chciałam się dowiedzieć więcej niż pokazuje mapa. W jedną stronę pojechałam autobusem. Jednak zapowiadali deszcze, silne burze i nie wiadomo co jeszcze, a mój plan był dość ambitny. Bilet na autobus to 2,5 euro. Uznawszy cenę za nieakceptowalną postanowiłam wrócić pieszo choćby prało żabami. 

Okolica przy samym budynku taka sobie. Żwirek na podjeździe (ale że Moyra wychowana z kotem za szczeniaka, to i na żwirku sikać potrafi). Później trzeba przejść jakieś 50 m wzdłuż ulicy i robi się fajnie. Mini park - oni tu tak każdy 10m2 ogólnodostępnej zieleni oznaczają. (Serio!) Dalej chodnikiem pod torami i jesteśmy przy parku nad rzeką. 



Tu prawie od razu natknęłam się na znane mi skądinąd gęsi. Poznajecie? Na szczęście było znacznie mniej i gęsi i ich kup.





Jest naprawdę ładnie. Park o poranku powinien nadać się na biegi za piłkami - idealne żeby rozładować nadmiar energii skumulowanej przez noc. Po południu zapewne zaroi się tu od rodzin z dziećmi, wtedy trawnik będzie fajny do ćwiczeń na smyczy z zakresu posłuszeństwa. W końcu nasz trener powiedział, żeby powtarzać do perfekcji a później dalej.

Mapa nie pokazuje jednoznacznie, więc postanowiłam, że spróbuję zajść brzegiem rzeki tak daleko jak się da. Po drodze pstrykałam fotki jak na turystkę przystało. 




Minęłam żółty domek z ogłoszeniem o wynajmie (też mam fotkę, może jutro napiszę, sprawdzić przecież nie zaszkodzi). Później był jeszcze jeden, więc również zachowałam namiar. 
Ale na bloga znacznie ciekawsze będą zrealizowane projekty szalonego architekta. Naprawdę do teraz nie mogę uwierzyć skąd w ciągu uroczych kamieniczek i zupełnie prostych domów ktoś  upchnął coś takiego: 


Dalej była zapora. Zrobiłam fotki, bo w styczniu nie było okazji. 




Szło się dość przyjemnie. Według aplikacji pogodowej temperatura wynosiła 10C, ale było mi tak ciepło, że musiałam zdjąć kurtkę i iść w samym t-shircie. Zerknęłam na pogodową apkę raz jeszcze 94% wilgotności. Aha.
Lokalesi trochę dziwnie na mnie patrzyli, poubierani w kurtki i płaszcze. A ja w głowie miałam tylko Indiańską wilgoć i cieszyłam się, że w Belgii temperatury są znacznie niższe.
Niedługo później na drugim brzegu zaczęła się pojawiać cytadela. Moja uwagę przykuł też wrzask wodnego ptactwa dopominającego się o żarcie. Trzeba przyznać, że niezłą tu mają menażerię.



Idąc dalej nie mogłam się powstrzymać, by nie pstryknąć jeszcze uroczej zabudowy Namur, aż w końcu dotarłam do parku, który był kolejnym celem mojej wycieczki.
Parc Jeanne d'Harcourt leży tuż za cytadelą.
Ale się zmachałam! Przy tej wilgotności spacer po parku był wyzwaniem. Zwłaszcza, że nie umiem ocenić, czy park mocniej rozciągał się w poziomie czy w pionie.








W końcu zeszłam na dół i uznałam, że mam dość spacerów. Na zakończenie przeszłam się jeszcze kawałek po płaskim, a teraz siedzę, piszę i myślę, czy lepsze mieszkanie na Boulevar d'Herbatte czy to w Jambes. I sama już nie wiem. 





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Modowe zawirowania i impreza u pani ambasadorki.

Post zbiorczy na różne tematy

Szukania pracy ciąg dalszy