Urodziny na Barbados
Na Barcelonie zimowe podróże się nie kończą. Otóż początkiem marca Joshua znów leci na Barbados. Jego szefowa chyba zapomniała co jej powiedział ostatnio na temat mojego wylotu na wyspę, bo znów pytała, czy ja nie chciałabym się wybrać. Joshua uśmiechnął się i stwierdził, że to jednak nie dla mnie. A później mi o tym powiedział.
I jak mój mąż ma całkowitą rację, że tropikalna wyspa nie jest miejscem w którym normalnie chciałabym się znaleźć, tak przytłoczenie ostatnimi wydarzeniami (a uwierzcie mi, na przełomie roku w życiu ważnych dla mnie osób wydarzyło się kilka wielkich tragedii) oraz zmęczenie złym samopoczuciem (po odstawianiu leków i w ogóle w związku z depresją), spowodowały, że coś mi odwaliło i powiedziałam, że polecę. Dwa dni w tropikach - pomyślałam - jakoś przeżyję, a może zmiana otoczenia pobudzi mój ledwo działający mózg? Kiedy okazało się, że to będzie 5 dni, było już trochę za późno na zmianę zdania, machina ruszyła.
Znajomi nabijali się, że w pokoju na pewno będzie klima, albo że znajdę sobie jakąś jaskinię żeby przetrwać czas do zachodu słońca.
A ja podeszłam do sprawy w typowy da siebie sposób "Że co? JA nie dam rady?" Sprawdziłam, że basen hotelowy przez część dnia może być w cieniu i kupiłam strój kąpielowy. Podpuszczona przez Josha (który chyba nie tyle chciał mnie podpuścić, co zażartować), znów weszłam "Just watch me" i od razu dziś rano poszłam na lekcję surfingu. 😆 Nie oczekiwałam zbyt wiele, ale nawet przez chwilę stałam na desce. No dobra, bardzo krótką chwilę. 😂
Mnie na fotce nie ma, nie miał kto robić zdjęć.
Wczoraj zaliczyliśmy już obiad po tutejszemu, Josh zarezerwował nam stolik w najlepszej tutejszej restauracji. Spróbowaliśmy jak smakuje owoc chlebowca, ja wypaliłam sobie usta piekielnie ostrym curry, nawet się złamałam i wypiłam drinka z rumem. Obiad w sumie urodzinowy bo kiedy siadaliśmy do stołu w Europie było już po północy.
Nigdy nie zdarzyło mi się jeszcze czegoś nie zjeść, że za ostre. Ale to curry było naprawdę ostre :)Psami zajmują się rodzice. To będzie pierwszy raz, nie licząc jednego dnia z Moyrą, kiedy my jeździliśmy z Charliem do neurologa. Trochę miałam obawy, ale przecież oba psy po prostu uwielbiają ich obojga. Mama, biedna, sześć razy dziennie zasuwa na spacery. Do tego się poskarżyła, że Burki nie chcą wracać z ogrodu, bo tak im śnieg odpowiada, a na dokładkę nie przynoszą z powrotem zabawek (a my przecież uczyliśmy ich, ze trzeba po sobie sprzątać) i jeszcze wykorzystują dobre babcine serce ile wlezie (Moyra 4 x dziennie prosi o ogród).
Komentarze
Prześlij komentarz