"Owce szły, szły, szły, szły, szły, (…)"
W końcu napisałem pierwszego posta na bloga, sukces...
Cytat w temacie to była czytana niegdyś opowiastka z któregoś z bardzo,
bardzo archiwalnych numerów bodajże „Przekroju”, którą pamiętam z oprawionych
introligatorsko roczników u mojej Babci. Przybył otóż baca ze stadem nad strumień, a
że kładka była wąska, owce przechodziły po jednej. Przez kilka numerów kolejne
części opowiastki zawierały tylko słowo „szły”. Znaczy, że dużo tych owiec było.
Trochę podobnie jak z naszą jazdą (to też już archiwalnie) tutaj:
przez cały praktycznie dzień siedzieliśmy w samochodach, Maciek przodem, ja –
bez mapy, bo telefon padł na jakieś 2 tygodnie przed wyjazdem – za nim, z Moyrą
w przeróżnych konfiguracjach łap i układów na posłaniu ułożonym na tylnej
kanapie „206”. Kilka na zdjęciach, chociaż teraz to już tylko ku pamięci – dla
uciechy czytających. Swoją drogą dość ciężko się robi zdjęcia za plecy i w dół.
Smutna konstatacja z przejazdu przez jakąś jedną trzecią
szerokości Europy: pod względem infrastruktury drogowej ciągle jeszcze
zostajemy daleko z tyłu. Co gorsza jedynymi płatnymi odcinkami była polska A4
Kraków-Katowice-Wrocław, i w praktyce chyba również najbardziej zatłoczonymi. Z
perspektywy kolejnych już tutaj wyjazdów napiszę jeszcze, że to nie jest
kwestia jakości tych dróg, ale ich sieci, bo lokalne autostrady mają odcinki
znacznie gorszej jakości od naszych, wszystkich budowanych w ostatnich latach
więc nowych. Ale po pierwsze nie są płatne (zwłaszcza w absurdalnych kwotach),
a po drugie jedzie się nimi praktycznie wszędzie dalej niż do sąsiedniego
miasteczka.
Drugie smutne spostrzeżenie: dopiero jadąc przez Niemcy
zaczyna się mieć robale porozbijane na szybie. Nawet nie zauważyłem dokładnie
kiedy to się stało: że przestały u nas latać tak zwyczajnie pomiędzy polami
owady. Kiedy blisko 20 lat temu zaczynałem jeździć motocyklem, i jeszcze jakiś
czas później, wracając wieczorem do domu trzeba było się zatrzymywać żeby
wyczyścić szybę. A potem, kilka lat temu – już nie, owady zniknęły. Coś złego
dzieje się z lokalnym ekosystemem nad Wisłą.
No i tak poza tym, to większość tego co się u nas dzieje Ewa
opisuje na bieżąco, więc chyba nie będę powtarzał. Póki co czekamy – ma być na dniach
– na montaż internetu (w sumie po miesiącu od przyjazdu. Będzie trochę taniej niż w pierwszej ofercie, za to znacznie szybciej i prościej, niż w drugiej firmie żądającej tutejszych potwierdzeń
pobytu, na które się czeka tygodniami), korzystamy z raptem kilku pierwszych
mebli w domu, a czasami oglądając jakieś inne dyskutujemy co nam obojgu odpowiada,
a co tylko jednemu, i temu podobne. W sumie w Stanach było więcej ciekawostek
do opisywania, a tu nawet toalety są takie same jak u nas, więc nie ma z czego
się pośmiać.
Za to jest coś, o czym Ewa nie pisała, jako że głównie
chodzi do pracy (z pracy, na spacery), a to mnie przypadł zaszczyt korzystania
z asfaltowej części belgijskich szlaków komunikacyjnych. Więc ze stylem jazdy jest mniej więcej
jak u nas, tylko nie ma co liczyć na stosowanie przez tutejszych kierowców
kierunkowskazów. Gdziekolwiek. Znaczy na skrzyżowaniach owszem, mrugają…
zasadniczo. Na rondach już z reguły nie, podobnie na rozjazdach,
których jest tu sporo – podobnie jak w US. Ronda to w ogóle zupełnie inna
bajka: mają zazwyczaj dwa (teoretyczne) pasy szerokości i brak linii, więc Belgowie
jeżdżą po nich dowolnie, od kraja do środka, czasami w kółko na zewnętrznym.
Tylko generalnej praktycznej zasadzie ustępowania tym, którzy już są na rondzie i mają
pierwszeństwo, zawdzięczają fakt iż nie rozbijają sobie nawzajem aut
przy każdym przejeździe, bo przejazd wymaga przyzwyczajenia i całkowitego braku zaufania do tego, co
może zrobić drugi kierowca.
W zasadzie można byłoby powiedzieć iż przepisy ruchu
drogowego zdają się dla tutejszych kierowców być niezobowiązującymi
wskazówkami, które można stosować jeśli ktoś koniecznie chciałby być
hiper-poprawny. Poza tym wystarczy uważać gdzie się jedzie i w miarę uprzejmie
traktować pozostałych (poza wpuszczaniem z podporządkowanych, kiedy uprzejmość
zastępowana jest trąbieniem), pozwalając im korzystać z tej samej drogi. Ograniczenia
prędkości są podobnie niezobowiązująco traktowane, a ja w sumie ciągle nie
sprawdziłem ile gdzie wolno jeździć (50 po mieście, ale poza nim..?),
zakładając że dostosowanie do znaków i/ lub prędkości pozostałych samochodów
powinno wystarczyć.
Za to faktycznie, jak już pisała Ewa, zupełnie inne jest
podejście do posiadania i korzystania z samochodu jako takiego. W Krakowie na
Piaskach toczyliśmy wojny podjazdowe z całym otoczeniem, kto pierwszy zaparkuje
w miejscu oddalonym od domu poniżej pół kilometra, bo władze miasta radośnie
pozwalały budować 12-to piętrowe bloki bez zapewnienia miejsc parkingowych, a
rozjeżdżane w desperacji błotniste pobocza (zapewne) z równym entuzjazmem –
obstawiały różnego autoramentu słupkami i blokowały wkopanymi w ziemię kołkami.
Tutaj do mieszkania jest przypisane miejsce parkingowe, wszystkie ulice mają
wytyczone wzdłuż miejsca do parkowania, a mieszkańcy dostają za szybę karty
uprawniające do ulokowania pojazdu na takowym w odpowiedniej strefie. Parking w
centrum, pod drzwiami uniwersyteckimi, ma gratisowe pół godziny, a część
płatnych stref – poza chyba starym miastem – np. 3 godziny, zanim trzeba będzie
zapłacić albo się wynieść. Nie mamy jeszcze papierowego „zegara” z godzinami,
ale póki co ze względu na ograniczone potrzeby, jazdy ograniczają się do tras
uniwerek – mieszkanie – sklepy (poza centrum, bo tam są głównie butiki z
ubraniami, no i całe stare miasto daje się obejść dookoła w nieco ponad
godzinę).
Z podobnie radosną niefrasobliwością organizacyjną
traktowane są znaki drogowe (większe, mniejsze, nie wiadomo które przez kogo
postawione i czy naprawdę obowiązujące), opisy kierunków – bo niby są
tabliczki, ale często też literki na asfalcie, a wszystko w radosnej mieszance
stylów i uznaniowości jakby pani przedszkolanki.
Ale to może następnym razem. Więcej zdjęć też następnym
razem, bo na razie zżerają cenny transfer komórkowy.
A kiedy wszystkie owce
przeszły, baca wstał i poszedł za nimi.
Komentarze
Prześlij komentarz