Mamy internet! O amerykańskiej wizie, o przesyłkach zza granicy, o tym jak zostaliśmy zaatakowani. I o nanocząstkach.

Tak. Nareszcie.
Znowu z opóźnieniem wynikającycm z braku przyzwyczajenia do tutejszych standardów, ale w końcu jest i działa. Otóż poterzebny jest modem, który firma oferuje za jedyne 99 €. No przecież musi być gdzieś cos taniej. 
Joshua znalazł tańszy modem w Niemczech, ale ponieważ do montażu pozostało zaledwie kilka dni, zdecydowaliśmy, że bezpieczniej będzie jednak zamówić ten z firmy. Nie przypuszczaliśmy, że oni będą go wysyłać osobno. Ani że wysyłka będzie dopiero 3 dni po zapłaceniu faktury. (To było w belgijskim wykonaniu "jak najszybciej").  Tak czy inaczej modem jest, internet (nareszcie) działa. Przedwczoraj cały wieczór odreagowywaliśmy na Netflixie, a wczoraj i dziś mogę nadrobić zaległości grafomańskie. 

W środę, jak już Joshua wspominał, wybraliśmy się do Brukseli po moją wizę do USA. Plan był, by załatwić ją już w Polsce, ale nie miałam odwagi aplikować nie będąc zatrudnioną. Tak więc zaliczyłam belgijską amerykańską ambasadę. Te same okienka, podobna, choć tym razem krótsza rozmowa. Paszportprzywieźli mi wczoraj do domu, bez ekstra opłat. Bilety lotnicze w rozsądnej cenie można kupić już na połowę września. 
Tymczasem dotarła w końcu paczka ze Stanów. Jennie ładnie opisała ubrania jako używane, tak samo płytę DVD, ale już nie biżuterię (poprosiłam o kolczyki dla koleżanki i wisiorek dla siebie). W efekcie trochę się zdziwiłam na dowalone 41€ cła. W sumie dość wrednie, bo biżuteria nawet nie miała oryginalnych pudełek ani metek i naprawdę nie wyglądała na nieużywaną. Tak czy inaczej za prezenty zapłaciłam jeszcze więcej, (Paczki z USA są drogie), więc odesłanie jej do nadawcy nie miało sensu. Jak na razie to była moja najdroższa paczka jeśli weźmiemy pod uwagę stosunek wielkości do ceny. 

Namur jest spokojnym miastem. Czasem ktoś po pijaku pokrzyczy, często zostawi śmieci. Ale poza tym nie ma problemów. Tym bardziej nie spodziewaliśmy się takiego obrotu sytuacji. 
Zostaliśmy "zaatakowani" przez około 16 letniego upośledzonego (w stopniu poważnym) chłopaka. A właściwie, to zaatakowana została Moyra. Przypuszczamy, że chłopak chciał ją przytulić, ale nie wyglądało to dobrze. Ruszył na nią jak młody byk, szeroko rozkładając ramiona. Kto zna Moyrę wie, jak bardzo jest nieufna, jak bardzo unika obcych i jak nie ma mowy, by pozwoliła się dotknąć. Niestety żadne słowa nie dotarły do chłopaka. Moja próba wejścia pomiędzy nich również się nie udała. W międzyczasie Moyra przeszła od wycofywania się do obrony. Przestraszyłam się nie na żarty, bo już widziałam policję i "agresywnego psa, który pogryzł dziecko". Wściekle ujadanie i kłapiące zęby również nie zrobiły wrażenia na napastniku. Joshua próbował przytrzymać młodego, ale ten jakby nie zauważył przeszkody na drodze, cały czas próbował iść w stronę Moyraka machając rękami. 
Zawaliłam. Mój strach nie uszedł uwadze psa, co sprawiło, że wydarzenie stało się dla niej jeszcze gorszym doświadczeniem. Tego dnia wszystko było ok, zrobiliśmy długi spacer, ale następnego dnia kolejne pechowe wydarzenia wywołały efekt, którego się nie spodziewaliśmy. 
Pierwszym była grupa licealistów (coś jak dwie połączone klasy) wchodząca na polanę na której bawiłyśmy się z Moyrą. Weszli jak do siebie, wrzeszcząc, machając pałami baseballowymi. Przypuszczam, że mieli mieć zajęcia z WF-u. Przechodzili obok, któryś machnął w stronę psa kijem. Wycofałyśmy się z łąki tylko po to, żeby prawie zderzyć się z drugą identyczną grupą. 
Moyrak jest na etapie dojrzewania, hormony skaczą, jest teraz bardziej wrażliwa. Te trzy spotkania nasiliły jej nieufność do tego stopnia, że naszemu psu zdarzyło się kilka razy spanikować na widok idących w jej stronę ludzi. Kolejne dni były koszmarnie ciężkie. Wciąż jestem zła. Najbardziej na matkę tego biednego chłopca, która nie zrobiła nic, żeby pomóc. Była jakies 40 m dalej, ale nawet nie przyspieszyła kroku. A dziś sąsiadka powiedziała mi, że ten dzieciak mieszka w okolicy i jest dużym problemem dla wszystkich ludzi z psami. 
Teraz dajemy Moyrakowi czas na ochłonięcie. Poranny spacer robimy bardzo wcześnie, w parku, w którym nie ma o tej porze ludzi. Późniejsze wyjścia są krótkie i staramy się unikać towarzystwa. 
Wczoraj musieliśmy wybrać się do weterynarza, bo ewidentnie Moyrackie uszy coś podłapały. Obawialiśmy się jak kontakt z obcymi na nią wpłynie, czy nie zareaguje agresywnie na dotykającego ja weta. (Nasze wetki mówiły, że jak do tej pory jest ich trzecim hovawartem i jedynym, który tak spokojnie znosi procedury i nie wymaga kagańca. Ale jak zachowa się w stresie?)
To było dobre doświadczenie: przed gabinetem byli inni ludzie z psami, a takim nasz pies ufa bardziej, nikt jej nie zaczepiał, bo wszyscy byli skupieni na swoich pupilach. Później też było ok. Weterynarzom pozwoliła spokojnie się dotknąć wyczyścić uszy, zakropić. Było jak dawniej. Wracając zatrzymaliśmy się pod sklepem z akcesoriami i żarciem dla zwierząt. Kupiłam cały zapas twardych produktów pochodzenia zwierzęcego do żucia. Jakieś ścięgna, skóry, uszy. Wróciłam do samochodu obładowana jak z polowania, a Moyra od razu wyczuła co jest w plastikowych szczelnie zamkniętych woreczkach. Myślałam, że przejdzie na przednie siedzenie i wyląduje na moich kolanach! Po powrocie do domu przez dobre dwie godziny żuła, a później wyczerpana tym zajęciem poszła spać. Popołudniowy spacer był znacznie spokojniejszy, Już nie ucieka przed ludźmi, ale niektórych profilaktycznie obszczekała.
Powiedziałabym, że najgorsze mamy za sobą, a problem nie jest aż tak poważny jak się bałam, że może być.
U weta umówiliśmy się za dwa tygodnie na kontrolę i szczepienie przeciwko leptospirozie. Niby podstawowe mamy zrobione, ale jest pełna, rozszerzona wersja szczepionki. A biorąc pod uwagę, że tu jednak łażą szczury (zwłaszcza nad rzeką) to jednak warto ją doszczepić*. Leptospiroza jest w przytłaczającej większości przypadków dla psa śmiertelna. I przenosi się na ludzi. 

Teraz o pracy. Nie za dużo, bo właśnie podpisałam "Accord de Confidentialité"...
Jednym z osiągnięć labu jest produkcja maleńkich drobin złota. 5 nm średnicy to 5 milionowych część milimetra. Takie drobiny widać dopiero pod mikroskopem elektronowym. Dodatkowo drobiny pokryte są cieniutką warstwą polimeru z grupami chemicznymi, które przy użyciu prostej reakcji pozawalają na przyłączenie do nich dowolnych białek. 
Jednym z potencjalnych zastosowań tych nanocząstek złota jest wzmocnienie efektu radioterapii. Gdyby podać je do nowotworu ale nie do innych tkanek, można zmniejszyć dawkę promieniowania, oszczędzić okoliczne tkanki i jednocześnie wzmocnić efekt naświetlania. O tym mówią już liczne publikacje, nie ma w tym żadnej nowości. Zanim jednak da się to zastosować, trzeba wielu badań, optymalizacji dostarczania nanocząstek do guza, trzeba wymyślić co zrobić, żeby później nie rozlazły się po całym ciele i trzeba zoptymalizować procedurę naświetlania. 
Tym właśnie będę się zajmować. 
Tymczasowo jednak, zagłębiając się w tematykę nanocząstek złota, pracuję nad nowym projektem. Ten jest świeży, więc nie będę o nim pisać. Powiem tylko, że chcieliśmy ostatnio zrobić większe nanocząstki. W planach były takie około 20 nm średnicy. 
Zaplanowaliśmy wszystko z Sebastienem, naszym lokalnym chemikiem. Sebastien jest naprawdę zdolniachą. Byle kto nie dostaje nawet krótkoterminowej roboty w NASA. 
Parametry reakcji są dobrze znane, Sebastien produkuje podobne nanocząstki od roku... I tylko coś poszło źle, bo zamiast 20 nm wyszło 8,5. Co schrzaniliśmy? Nie mam pojęcia. 
Osobiście przypuszczam, że to podstęp Sebastiena, bo akurat takiej wielkości nanocząstki są mu potrzebne a dzięki mojemu niepowodzeniu ma teraz zapas, A tak na poważnie, to nie mamy pojęcia dlaczego tak wyszło. Ale mikroskop elektronowy nie kłamie. 8,5 nm średnicy i już. 


Jakby ktoś nie wiedział, to tak wygląda skaningowy mikroskop elektronowy. Z wielką radością wyjaśniłabym jak działa, ale wtedy już nikt nie zaglądnie na tego bloga... Więc tylko pokażę obrazek (nie oszałamiającej jakości, ale posłużył nam tylko do zmierzenia rozmiarów nanocząstek. Nie, nie porównujemy na oko ze skalą, robi to bardzo precyzyjnie program komputerowy). 


I jeszcze jedna ciekawostka: Tak wygląda emulsja, czyli nanocząstki złota zawieszone w wodzie.


Ciekawy kolor, prawda? Jeszcze ciekawsze jest jak powstaje: To interakcja elektronów na powierzchni złota ze światłem powoduje, że część długości fali światła zostaje pochłopniętych (przy tej wielkości nanocząstek akurat długości odpowiadające światłu zielonemu). To co zostaje ma taki właśnie kolor.

*Nie, szczepionki nie powodują autyzmu, chorób genetycznych, a zawarte w nich niewielkie ilości aluminium nie jest toksyczne, a potrzebne by pobudzić układ immunologiczny. I nie wbudowuje się w błony komórek tworząc cyborgi, którymi później można sterować. (To niewiarygodne, ale takie rzeczy głoszą niekiedy ludzie ze stopniami naukowymi! To o cyborkach to autentyk w wykonaniu dr Majewskiej na spotkaniu proepidemików).
** Nie mogłam się powstrzymać, żeby tego nie napisać.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Po długim czasie: o dojazdach do pracy i o pracy. I o Abbinku.

Stare nowe 125ccm w Belgii czyli powrót na prawie dwa kółka - spóźniony wpis Joshuy, który jakoś się nie opublikował.

Przesilenie