Ardeny

Z tygodniowym opóźnieniem, ale naprawdę nie było jak zrobić tego z pracy, mogę wreszcie napisać o naszym weekendowym wypadzie.


Ze względu na Joshuową kontuzję nie poszliśmy daleko. Ot, kilkugodzinny spacer, który przy tutejszej wilgotności i tak był męczący. 
Wybralismy jedną z wiosek na trasie długiego ardeńskiego szlaku. Póki co nie znalazłam porządnej mapy, żeby zaplanować coś fajniejszego, a opisy w internecie są trochę zbyt pobieżne (zwłaszcza że można tu trafić na trasy z drabinami, a o ile nie zdziwiłoby mnie, gdyby Moyra wyszła po drabinie do góry, to na dół chyba żaden pies nie potrafi.) 
Mimo wszystko zobaczyliśmy dość urocze okolice Vresse-sur-Semois.




Były ścieżki z ładnymi widokami, był las.



Nasza "Petite Terreur", jak nazwała ją Florence (pani Heidi), mogła wytaplać się w wodzie. Oczywiście do głębokiej nie poszła. 


I były krowy. Zupełnie inne niż nasze.


Na spacery z psem po górach najlepiej sprawdzają się szelki. Zwłaszcza jeśli po mieście pies chodzi w kolczatce. Szelki same z siebie służą do ciągnięcia i Moyrak doskonale o tym wie. Jest to z resztą bardzo korzystne,  kiedy chce się uprawiać np nordic walking: Pies zawsze jest z przodu, nie ma obaw, że wbijając kij w ziemię za sobą trafi się z dużą siła w psią łapę.
Oczywiście do nodrdica potrzebne są też wolne ręce, stąd konieczny był zakup uprzęży. Całości naszego wyposażenia dopełnia amortyzowana smycz. Tak można chodzić!


Później poszliśmy na naleśmiki/lody i dużo picia.
Wycieczka wymaga trochę ponad godzinę dojazdu w jedną stronę, więc nie jest źle. Niedługo wrócimy!

Na koniec jeszcze raz Petite Terreur  w rzece.

























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

I po kursie...

Po długim czasie: o dojazdach do pracy i o pracy. I o Abbinku.

Przesilenie