Mieszkaniowe zawirowania, pad dysku w laptopie, słupki
W poniedziałek zgłosiłam chęć wynajęcia mieszkania. Wtorek był wolny, w środę wolne miała agentka... Dziś właścicielka potwierdziła, że nam mieszkanie wynajmie, po południu dowiedziałam się od kiedy: Jak tylko podpiszemy umowę, zrobię opłaty, zlecenie stałego przelewu na przyszłe miesiące i ubezpieczę mieszkanie.
Czyli kiedy?
Nie wiem, jeszcze nie mam umowy.
Wciąż liczę na to, że może dostanę ją jutro, pobiegnę do banku i załatwię co trzeba i w niedzielę będziemy już całym stadem.
Dziś nawet chyba znalazłam materac! BTW robię postępy we francuskim: o materac dopytać nie umiałam, ale powiedzieć że mieszkanie będzie dopiero w sobotę - już tak. Kurczę, nie mam czasu na naukę. No dobra. Nie chce mi się. Gdybym chciała, czas bym na pewno zorganizowała. Nie sprawia mi to frajdy, jaką zawsze dawała nauka języków, irytuje mnie, że nawet na spotkaniu naukowym jest chwila po angielsku a później i tak wszyscy przechodzą na francuski... na poziomie, którego i w dwa lata nie ogarnę!
Padł mi dysk w laptopie. A właściwie, to spadł komputer. Bardziej precyzyjnie, to ja się przewróciłam niosąc komputer. Potknęłam się na wystającej płycie chodnikowej. Ewidentnie torba nie pomogła, bo komp dziwnie zwolnił. No dobra, nie był restartowany pewnie z miesiąc... więc go zrestartowałam. Na moment pomogło. A po kolejnym restarcie już się nie uruchomił. Odmówił przeinstalowania systemu. Dwa wieczory czytałam książkę - a że się kończyła, to czytałam bardzo powoli delektując się każdym zdaniem. Dziś zaniosłam lapka do naprawy. Podzieliłam się swoim przypuszczeniem, pan pokiwał głową. Po 2 godzinach był wyrok: dysk do wymiany. Jeszcze tego mi było trzeba, jakby było mało wydatków. Za to teraz mam zabawę. Instalowanie potrzebnych rzeczy, usuwanie zbędnych (bo ten dysk jest o połowę mniejszy i dostałam go zapchanego do spodu rzeczami ze starego). Na początek w ogóle było zabawnie, bo mimo ustawionego angielskiego wstawiał francuskie znaki specjalne.
Na dole nawala rockowa kapela - już wiem, koncert potrwa do co najmniej 22. Niestety jakość dźwięku po odbijanego od ścian traci dość sporo i zamiast cieszyć się darmowym koncertem, zaczynam mieć dość. I pomyśleć, że wczoraj przeszkadzali mi ludzie w ogródku przez których nie mogłam spać ( i dym z papierosów).
No dobra, już niedługo.
Na koniec będą słupki.
Taka tu jest lokalna specyfika, że ślepo zakończona (chodnikiem) uliczka, kiedy chodnik biegnie przy ulicy prostopadłej niekoniecznie jest ślepa. Otóż po takim chodniku normalnie się przejeżdża.
O, takim jak tu - fotka z google maps, bo sama nie pomyślałam, żeby zdjęcie zrobić.
Czyli kiedy?
Nie wiem, jeszcze nie mam umowy.
Wciąż liczę na to, że może dostanę ją jutro, pobiegnę do banku i załatwię co trzeba i w niedzielę będziemy już całym stadem.
Dziś nawet chyba znalazłam materac! BTW robię postępy we francuskim: o materac dopytać nie umiałam, ale powiedzieć że mieszkanie będzie dopiero w sobotę - już tak. Kurczę, nie mam czasu na naukę. No dobra. Nie chce mi się. Gdybym chciała, czas bym na pewno zorganizowała. Nie sprawia mi to frajdy, jaką zawsze dawała nauka języków, irytuje mnie, że nawet na spotkaniu naukowym jest chwila po angielsku a później i tak wszyscy przechodzą na francuski... na poziomie, którego i w dwa lata nie ogarnę!
Padł mi dysk w laptopie. A właściwie, to spadł komputer. Bardziej precyzyjnie, to ja się przewróciłam niosąc komputer. Potknęłam się na wystającej płycie chodnikowej. Ewidentnie torba nie pomogła, bo komp dziwnie zwolnił. No dobra, nie był restartowany pewnie z miesiąc... więc go zrestartowałam. Na moment pomogło. A po kolejnym restarcie już się nie uruchomił. Odmówił przeinstalowania systemu. Dwa wieczory czytałam książkę - a że się kończyła, to czytałam bardzo powoli delektując się każdym zdaniem. Dziś zaniosłam lapka do naprawy. Podzieliłam się swoim przypuszczeniem, pan pokiwał głową. Po 2 godzinach był wyrok: dysk do wymiany. Jeszcze tego mi było trzeba, jakby było mało wydatków. Za to teraz mam zabawę. Instalowanie potrzebnych rzeczy, usuwanie zbędnych (bo ten dysk jest o połowę mniejszy i dostałam go zapchanego do spodu rzeczami ze starego). Na początek w ogóle było zabawnie, bo mimo ustawionego angielskiego wstawiał francuskie znaki specjalne.
Na dole nawala rockowa kapela - już wiem, koncert potrwa do co najmniej 22. Niestety jakość dźwięku po odbijanego od ścian traci dość sporo i zamiast cieszyć się darmowym koncertem, zaczynam mieć dość. I pomyśleć, że wczoraj przeszkadzali mi ludzie w ogródku przez których nie mogłam spać ( i dym z papierosów).
No dobra, już niedługo.
Na koniec będą słupki.
Taka tu jest lokalna specyfika, że ślepo zakończona (chodnikiem) uliczka, kiedy chodnik biegnie przy ulicy prostopadłej niekoniecznie jest ślepa. Otóż po takim chodniku normalnie się przejeżdża.
O, takim jak tu - fotka z google maps, bo sama nie pomyślałam, żeby zdjęcie zrobić.
Za to dziś zobaczyłam coś jeszcze lepszego: ni to chodnik ni to uliczka, która ewidentnie otwarta jest dla dostawców do 18. O 18 zaświeciło się czerwone światło i automatycznie wyjechały słupki blokujące wjazd.
A ja się już kiedyś zastanawiałam do czego służy sygnalizacja na chodniku!
Tym ciekawym akcentem kończę na dziś. Jutro może być ciekawy dzień.
Komentarze
Prześlij komentarz