Na szybko, jako dowód, że jeszcze żyję.

Najpierw napiszę o francuskim: Uczyłam się, ale mało efektywnie. Nie mogę zastartować i już.
Nawet poszłam do parku, żeby nic mnie nie rozpraszało (np komputer i szukanie domu). Ale nie wyszło. Od schylania się nad książką rozbolał mnie kręgosłup więc wróciłam, żeby usiąść przy biurku.

Po południu przyszedł Gwinejczyk - Djon. Pogadadaliśmy trochę, wypiliśmy herbatę (tą dobrą. Na trzy razy gotowanej i odstawianej wodzie. Przynajmniej w mniejszej ilości kamienia i osadu).

OK. Tyle napisałam w niedzielę.


Teraz jest środa rano, a ja wciąż nie mam czasu usiąść do bloga.
Na chwilę obecną wciąż nie mam filtra do wody, wciąż nie widziałam ani jednego mieszkania i wciąż nie mam czasu.
Na piątek muszę zrobić swoją część do dwóch projektów i jestem "in a deep doo-doo" jak mawiał Paul.

Ale obiecuję, ze w weekend nadrobię zaległości.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Po długim czasie: o dojazdach do pracy i o pracy. I o Abbinku.

Stare nowe 125ccm w Belgii czyli powrót na prawie dwa kółka - spóźniony wpis Joshuy, który jakoś się nie opublikował.

Przesilenie